znieksztalcala swiat za oknem, wiec Laura miala uczucie, jakby jechala przez sen.

Dlonie jej sie pocily. Wytarla je o dzinsy. Czula krople potu sciekajace spod pach, splywajace po bokach. Mdlacy supel w zoladku zacisnal sie mocniej.

– Czy ona jest ranna? – zapytala. – O to chodzi? Dlatego nie chce pan nic o niej powiedziec?

Quade zerknal na nia.

– Naprawde, pani McCaffrey, nie widzialem w tamtym domu zadnej dziewczynki. Niczego przed pania nie ukrywam.

Laura osunela sie w fotelu.

Zbieralo jej sie na placz, ale powstrzymywala sie z calej sily. Lzy to przyznanie, ze stracila wszelka nadzieje na odnalezienie zywej Melanie, a gdyby stracila nadzieje (kolejna szalencza mysl), doslownie bylaby odpowiedzialna za smierc dziecka, poniewaz (jeszcze wiekszy obled) moze dalsza egzystencje Melanie, podobnie jak Blaszanego Dzwoneczka z „Piotrusia Pana”, podtrzymywala jedynie stala i zarliwa wiara. Laura zdawala sobie sprawe, ze tkwi w szponach cichej histerii. Sam pomysl, ze dalsze istnienie Melanie zalezy od wiary i opanowania jej matki, byl solipsystyczny i irracjonalny. Niemniej uchwycila sie tej mysli, przelknela lzy, zmobilizowala cala wiare, jaka zdolala z siebie wykrzesac.

Wycieraczki stukaly monotonnie, deszcz bebnil glucho po dachu, opony syczaly na mokrym asfalcie, a Studio City wydawalo sie rownie odlegle jak Hongkong.

Zjechali z Bulwaru Ventura w Studio City, osiedlu o chaotycznej architekturze: domy w stylu hiszpanskim, tudorowskim, kolonialnym, Cape Cod i postmodernistycznym staly stloczone jeden przy drugim. Osiedle nazwano po starym studiu filmowym Republic, gdzie przed nastaniem telewizji nakrecono wiele niskobudzetowych westernow. Wiekszosc nowych mieszkancow Studio City stanowili scenarzysci, malarze, artysci, rzemieslnicy, muzycy i fachowcy wszelkich rodzajow, uchodzcy z wolno, lecz nieublaganie podupadajacych dzielnic takich jak Hollywood, ktorzy obecnie toczyli walke o styl zycia z dawnymi wlascicielami domow.

Oficer Quade zatrzymal sie przed skromnym wiejskim domem w spokojnym zaulku, obsadzonym nagimi w zimie drzewami oraz indianskim laurem o bujnym listowiu. Kilka pojazdow parkowalo na ulicy, miedzy innymi dwa musztardowo – zielone fordy sedany, dwa inne czarno – biale i szara furgonetka z godlem miasta na drzwiach. Lecz inna furgonetka przyciagnela uwage Laury, poniewaz na podwojnych tylnych drzwiach miala wypisane slowo KORONEK.

O Boze, nie. Prosze, nie.

Laura zamknela oczy i probowala sobie wmowic, ze to jest tylko sen, z ktorego telefon wyrwal ja tak bezwzglednie.

Przeciez wezwanie na policje moglo stanowic czesc koszmaru. W takim razie Quade rowniez nalezal do koszmaru. I ten dom. Laura obudzi sie i wszystko zniknie.

Ale kiedy otworzyla oczy, furgonetka koronera ciagle tam stala. Okna domu przeslanialy ciezkie kotary, lecz caly front skapany byl w ostrym swietle przenosnych lamp lukowych.

Srebrzysty deszcz siekl ukosnie przez jasny blask, drzace cienie targanych wiatrem zarosli pelzaly po scianach.

Umundurowany policjant w pelerynie pelnil warte przy krawezniku. Drugi policjant stal pod daszkiem oslaniajacym drzwi frontowe. Mieli za zadanie odstraszac ciekawskich sasiadow i innych gapiow, chociaz pozna pora i fatalna pogoda wykonaly za nich cala robote.

Quade wysiadl z samochodu, ale Laura nie mogla sie ruszyc. Kierowca nachylil sie do niej i powiedzial:

– To tutaj.

Laura kiwnela glowa, ale wciaz siedziala bez ruchu. Nie chciala wejsc do domu. Wiedziala, co tam znajdzie. Melanie. Martwa.

Quade odczekal chwile, potem obszedl samochod i otworzyl drzwi. Wyciagnal do niej reke.

Wiatr napedzal grube krople zimnego deszczu do wnetrza samochodu.

Quade zmarszczyl brwi.

– Pani McCaffrey? Pani placze?

Nie mogla oderwac wzroku od furgonetki koronera. Kiedy samochod odjedzie z malym cialem Melanie, zabierze ze soba takze nadzieje Laury i pozostawi jej przyszlosc rownie martwa jak corka.

Glosem drzacym tak silnie, jak targane wiatrem listki na krzewach laurowych, powiedziala:

– Pan mnie oklamal.

– He? Hej, wcale nie, naprawde. Nie chciala na niego patrzec.

Wciagnal powietrze przez zeby z dziwacznym konskim prychnieciem, niezbyt stosownym w danych okolicznosciach, i powiedzial:

– No tak, mamy tutaj sprawe zabojstwa. Znalezlismy kilka cial.

Wezbral w niej krzyk i chociaz go powstrzymala, stlumione napiecie bolesnie palilo ja w piersi.

Quade szybko ciagnal:

– Ale pani coreczki tam nie ma. Nie znalezlismy jej zwlok. Przysiegam, ze nie bylo ciala.

Laura wreszcie odwzajemnila jego spojrzenie. Wydawal sie szczery. Nie mialo sensu oklamywanie jej teraz, skoro za chwile i tak pozna prawde.

Wysiadla z samochodu.

Quade wzial ja za ramie i poprowadzil po chodniku do drzwi frontowych.

Deszcz bebnil ponuro niczym werble w procesji pogrzebowej.

2

Wartownik wszedl do srodka, zeby wezwac porucznika Haldane’a. Laura i Quade czekali pod daszkiem, oslonieci z grubsza przed deszczem i wiatrem.

Noc pachniala ozonem i rozami. Krzewy rozane piely sie po kolumienkach wzdluz fasady domu, a w Kalifornii wiekszosc gatunkow kwitnie nawet zima. Kwiaty opadly, wilgotne i ciezkie od deszczu.

Haldane zjawil sie niezwlocznie. Byl wysoki, barczysty, grubo ciosany, z krotkimi piaskowymi wlosami i sympatyczna, kwadratowa irlandzka twarza. Niebieskie oczy wydawaly sie plaskie, niczym blizniacze owale barwionego szkla. Laura zastanawiala sie, czy zawsze tak wygladaly, czy tylko dzisiaj byly plaskie i pozbawione zycia z powodu tego, co zobaczyly w domu.

Haldane nosil tweedowa sportowa marynarke, biala koszule, krawat z rozluznionym wezlem, szare spodnie i czarne mokasyny. Z wyjatkiem oczu wygladal jak ktos spokojny, odprezony i zyczliwy, a w jego przelotnym usmiechu krylo sie prawdziwe cieplo.

– Doktor McCaffrey? Nazywam sie Dan Haldane.

– Moja corka…

– Jeszcze nie znalezlismy Melanie.

– Ona nie…?

– Co?

– Nie zginela?

– Nie, nie. Wielkie nieba, skad. Nie pani corka. Nie sciagalbym pani tutaj, gdyby o to chodzilo.

Nie poczula ulgi, poniewaz nie calkiem mu uwierzyla. Byl spiety, podminowany. Cos okropnego stalo sie w tym domu.

Tego byla pewna. Ale jesli nie znalezli Melanie, dlaczego sprowadzili jej matke o tej porze? Co sie stalo?

Haldane odeslal Carla Quade’a, ktory wrocil w deszczu do wozu patrolowego.

– Dylan? Moj maz? – zapytala Laura. Haldane odwrocil spojrzenie.

– Tak, chyba na niego trafilismy.

– On… niczyje?

– No… tak. Widocznie to on. Mamy cialo z jego dokumentami, ale jeszcze nie potwierdzilismy tozsamosci. Musimy sprawdzic karte dentystyczna albo porownac odciski palcow, zeby uzyskac pewnosc.

Dziwne, ale wiadomosc o smierci Dylana prawie nie zrobila na niej wrazenia. Nie odczula straty, poniewaz nienawidzila go przez ostatnie szesc lat. Lecz nie odczula rowniez zadnej radosci, zadnego triumfu czy satysfakcji; nie cieszyla sie, ze Dylan dostal za swoje. Dawniej byl obiektem milosci, pozniej nienawisci, teraz stal sie

Вы читаете Drzwi Do Grudnia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×