– Od pobicia?!

– Tak. Kazde zebro zlamane kilka razy. Mostek roztrzaskany jak porcelanowy talerzyk.

– Roztrzaskany?

– Tak. Swiadomie uzylem tego slowa, pani doktor. Nie po prostu zlamany. Nie pekniety czy rozlupany. Roztrzaskany. Jakby byl ze szkla.

– To niemozliwe.

– Widzialem na wlasne oczy. I zaluje.

– Ale mostek to solidna kosc. Mostek i czaszka w ludzkim ciele to jakby czesci pancerza.

– Widocznie zabojca byl wielkim, silnym sukinsynem. Laura potrzasnela glowa.

– Nie. Mozna roztrzaskac mostek w wypadku samochodowym, gdzie wystepuja ogromne sily, zderzenie z szybkoscia piecdziesieciu i szescdziesieciu mil na godzine, miazdzacy impet i ciezar… Ale to niemozliwe przy pobiciu.

– Myslelismy, ze olowiana rura albo…

– Nawet wtedy – zaprzeczyla. – Roztrzaskany? Na pewno nie.

Melanie, moja mala Melanie, moj Boze, co sie z toba dzieje, dokad cie zabrali, czy cie jeszcze zobacze? Zadygotala.

– Panie poruczniku, jesli nie potrzebujecie mnie do identyfikacji Dylana, to nie rozumiem, w czym moge pomoc…

– Jak mowilem, chcialbym cos pani pokazac.

– Cos dziwacznego.

– Wlasnie.

Lecz nadal trzymal ja w przedpokoju i nawet stanal przed nia, zeby nie mogla zajrzec w glab domu. Wyraznie targaly nim sprzeczne uczucia: pragnal uzyskac od niej jakies informacje, a jednoczesnie nie chcial jej prowadzic przez krwawa jatke.

– Nie rozumiem – powiedziala. – Dziwaczne? Co? Haldane pozostawil pytanie bez odpowiedzi.

– Pani i on pracowaliscie w tym samym zawodzie – zauwazyl.

– Nie calkiem.

– On tez byl psychiatra, prawda?

– Nie. Psychologiem behawioralnym. Ze szczegolnym naciskiem na behawioralna modyfikacje.

– A pani jest psychiatra, doktorem medycyny.

– Specjalizuje sie w leczeniu dzieci.

– Tak, rozumiem. Rozne dziedziny.

– Bardzo rozne. Zmarszczyl brwi.

– Ale jesli pani obejrzy jego laboratorium, moze mi pani powie, czym on sie tutaj zajmowal.

– Laboratorium? On i tutaj pracowal?

– On glownie tutaj pracowal. Watpie, czy on i pani corka prowadzili normalne zycie w tym domu.

– Pracowal? Co robil?

– Jakies eksperymenty. Nie potrafimy okreslic.

– Chodzmy obejrzec.

– Tam jest… paskudnie – oznajmil, wpatrujac sie w nia uwaznie.

– Mowilam panu, ze jestem lekarzem.

– Tak, a ja jestem gliniarzem, a gliniarz widuje wiecej krwi niz lekarz, a tam bylo tak paskudnie, ze dostalem mdlosci.

– Poruczniku, pan mnie tutaj sprowadzil i teraz nie odejde stad, dopoki sie nie dowiem, co maz i coreczka robili w tym domu.

Kiwnal glowa.

– Tedy.

Ruszyla za nim. Mineli pokoj dzienny i kuchnie, przeszli przez krotki korytarz, gdzie smukly, przystojny Latynos w ciemnym garniturze nadzorowal dwoch mezczyzn, ktorych mundurowe kurtki mialy wypisane slowo KORONER. Ladowali zwloki do bialego plastikowego worka. Jeden z pracownikow biura koronera zaciagnal zamek blyskawiczny. Przez mleczny plastik Laura widziala tylko brylowaty ludzki ksztalt, zadnych szczegolow oprocz kilku rozmazanych plam krwi.

Dylan?

– Nie pani maz – powiedzial Haldane, jakby czytal w jej myslach. – Ten nie mial zadnych dokumentow. Musimy polegac wylacznie na odciskach palcow.

Mnostwo krwi zachlapalo sciany i splynelo na podloge, tak wiele, ze wydawala sie nieprawdziwa, niczym w scenie z taniego filmu grozy.

Na srodku korytarza rozlozono plastikowy chodnik, zeby technicy i oficerowie dochodzeniowi nie musieli wchodzic w krwawe kaluze i plamic sobie butow.

Haldane zerknal na Laure, a ona probowala nie okazywac strachu.

Czy Melanie byla tutaj, kiedy popelniono te morderstwa? Jesli tak i jesli zabral ja ten sam czlowiek – czy ludzie – ktory tego dokonal, ona rowniez zostala skazana na smierc, poniewaz byla swiadkiem. Nawet jesli nic nie widziala, morderca zabije ja, kiedy… kiedy z nia skonczy. Nie ma watpliwosci. Zabije ja, poniewaz to mu sprawi przyjemnosc.

Wyglad tego miejsca swiadczyl, ze sprawca jest psychopata; zaden normalny czlowiek nie masakrowalby swoich ofiar z tak dzika, krwawa radoscia.

Dwaj ludzie koronera poszli po nosze na kolkach, zeby wywiezc zwloki.

Smukly Latynos w ciemnym garniturze odwrocil sie do Laury. Glos mial zaskakujaco niski.

– Oproznilismy tamto miejsce, poruczniku, skonczylismy fotografowac, zebralismy wszystkie odciski palcow i cala reszte. Zabieramy te ofiare.

– Zauwazyles cos specjalnego przy wstepnych ogledzinach, Joey? – zapytal Haldane.

Laura przypuszczala, ze Joey jest policyjnym patologiem, chociaz wydawal sie zbyt mocno poruszony jak na kogos, kto powinien przywyknac do widoku gwaltownej smierci.

– Wyglada na to, ze kazda kosc w ciele zostala zlamana przynajmniej raz. Setki siniakow, jeden na drugim, nie wiadomo jak wiele. Autopsja na pewno wykaze pekniete organy, odbite nerki – powiedzial Joey.

Popatrzyl niepewnie na Laure, jakby nie wiedzial, czy powinien mowic dalej. Laura przybrala obojetna maske zawodowego zainteresowania z nadzieja, ze nie wyglada zbyt falszywie.

– Peknieta czaszka – kontynuowal. – Polamane zeby. Jedno oko wyrwane z oczodolu.

Laura zobaczyla na podlodze pogrzebacz oparty o listwe.

– Czy to jest narzedzie zbrodni?

– Naszym zdaniem nie – powiedzial Haldane. Joey dodal:

– Facet trzymal to w reku. Musielismy mu wylamac palce. Probowal sie bronic.

Wszyscy troje popatrzyli na plastikowy worek i zamilkli. Uporczywe bebnienie deszczu o dach brzmialo znajomo i zarazem niesamowicie – niczym loskot ogromnych drzwi otwieranych we snie, za ktorymi odslania sie tajemniczy, nieziemski widok.

Dwaj mezczyzni wrocili, pchajac nosze na kolkach. Jedno skrzywione kolko chybotalo sie jak w zepsutym wozku sklepowym: zimny, klekoczacy dzwiek.

Troje drzwi prowadzilo z krotkiego korytarza, jedne po kazdej stronie i jedne na koncu. Wszystkie byly uchylone. Haldane przeprowadzil Laure obok trupa do pokoju na koncu korytarza.

Pomimo cieplego swetra i plaszcza z podpinka bylo jej zimno. Marzla. Dlonie miala tak biale, ze wydawaly sie martwe. Wiedziala, ze ogrzewanie jest wlaczone, poniewaz kiedy mijala szczeliny wentylacyjne, czula nawiew cieplego powietrza, wiec widocznie chlod pochodzil z jej wnetrza.

Ten pokoj byl dawniej gabinetem, teraz jednak stanowil obraz zniszczenia i chaosu. Stalowe szuflady na akta byly wyrwane z szafek, porysowane i poobijane, z wykreconymi uchwytami, zawartosc rozrzucona po podlodze. Ciezkie biurko z orzecha i chromu przewrocono na bok; dwie metalowe nogi byly wygiete, drewno popekane i rozszczepione jak od ciosow siekiery. Maszyne do pisania rzucono o sciane z taka sila, ze kilka klawiszy wylecialo i utkwilo w sciennej okladzinie. Wszedzie walaly sie papiery – kartki maszynopisu, wykresy, stronice pokryte rysunkami i notatkami sporzadzonymi drobnym, precyzyjnym charakterem pisma – czesto podarte, zmiete lub ciasno zgniecione w kule. I wszedzie byla krew: na podlodze, na meblach, na gruzach, na scianach, nawet na

Вы читаете Drzwi Do Grudnia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×