— I pewnie sie martwi o zdrowie cioci, co? Poznalem go dzis rano, prawda? Trudno powiedziec, zebym go polubil.

— Ale jest przyjacielem Ankh-Morpork — przypomnial z wyrzutem konsul. — Napisalem o tym w raporcie. Wyksztalcony. Bardzo sie interesuje sekarami. Ma wielkie plany co do swojego kraju. Kiedys mieli tu nugganitow, ale zakazal tej religii i szczerze powiem, ze nikt chyba nie protestowal. Chce, zeby Zlobenia sie rozwijala. I bardzo podziwia Ankh-Morpork.

— Tak, wiem. Sprawia wrazenie oblakanego, prawie tak jak Nuggan… No dobrze, czyli mamy chyba do czynienia ze skomplikowana intryga, zeby wykluczyc Heinricha. Jak sa tu sprawowane rzady?

— Prawie wcale. Troche zbierania podatkow i to wlasciwie wszystko. Przypuszczamy, ze ktorys z wyzszych urzednikow dworu ciagnie wszystko, jakby ksiezna ciagle zyla. Jedynym, co jeszcze jako tako dziala, jest armia.

— No dobrze, a co z policja? Wszyscy potrzebuja glin. Oni przynajmniej chodza twardo po ziemi…

— O ile mi wiadomo, nieformalne komitety obywatelskie pilnuja przestrzegania praw nugganicznych.

— O bogowie… Rozni wscibscy podgladacze i wigilanci… — Vimes wstal i wyjrzal przez waskie okno na rownine w dole. Zapadla noc. Ogniska w obozie przeciwnika tworzyly w ciemnosci demoniczne konstelacje. — Powiedzieli ci, po co mnie tu przyslali, Clarence?

— Nie, sir. Moje instrukcje mowia tylko, ze ma pan… dopilnowac spraw. Ksiaze Heinrich nie jest z tego powodu przesadnie szczesliwy.

— No coz, interesy Ankh-Morpork sa przeciez interesami wszystkich milujacych pieniadz… przepraszam, chcialem powiedziec: milujacych wolnosc ludzi na calym Dysku — stwierdzil Vimes. — Nie mozemy pozwolic na istnienie kraju, ktory zawraca nasze dylizanse pocztowe i przewraca wieze semaforow. To zbyt kosztowne. Rozcinaja kontynent na polowy, sa jak zwezenie w klepsydrze. Mam doprowadzic konflikt do „satysfakcjonujacego” rozwiazania. I wyznam szczerze, Clarence, ze zastanawiam sie, czy w ogole warto atakowac Borogravie. Taniej wyjdzie posiedziec i poczekac, az sama sie rozleci. Chociaz, jak zauwazylem… gdzie jest ten raport… a tak… najpierw umrze z glodu.

— To niestety prawda, sir…

Igor stal przy stole werbownikow i milczal.

— Nieczesto sie was widuje ostatnio — zauwazyl sierzant Jackrum.

— No… Skonczyly sie wam swieze mozgi, co? — spytal zlosliwie kapral.

— Spokojnie, kapralu, naprawde nie ma potrzeby — uspokoil go sierzant i usiadl wygodniej na skrzypiacym krzesle. — Wielu znam chlopcow chodzacych po tym swiecie na nogach, ktorych by nie mieli, gdyby nie przyjazny Igor w poblizu. Prawda, Igorze?

— Tak? Bo ja akurat slyszalem o ludziach, ktorzy budzili sie i odkrywali, ze przyjazny Igor w srodku nocy zwinal im mozg i prysnal, zeby go przehandlowac. — Kapral patrzyl wrogo na Igora.

— Obiecuje, ze panfki mozg jest przede mna calkowicie bezpieczny, kapralu — zapewnil Igor.

Polly parsknela smiechem, ale natychmiast umilkla, widzac, ze absolutnie nikt jej nie wtoruje.

— I jeszcze spotkalem sierzanta, ktory mowil, ze jakis Igor przyszyl czlowiekowi nogi tylem do przodu — dodal kapral Strappi. — I na co sie takie przydadza zolnierzowi, co?

— Moze ifc naprzod i cofac fie rownoczefnie — odparl spokojnie Igor. — Fierzancie, znam fystkie te hiftorie i fa tylko zlofliwymi ofczerftwami. Chce fluzyc mojej ojczyznie. Nie fukam klopotow.

— Jasna sprawa — zgodzil sie sierzant. — My tez nie. Postaw znaczek i obiecaj, ze nie bedziesz grzebal przy mozgu kaprala Strappiego, jasne? Co, nastepny podpis? Niech mnie, mamy tu prawdziwy uniwersytet rekrutow, nie ma co. Dajcie mu tekturowego szylinga, kapralu.

— Dziekuje — powiedzial Igor. — I chcialbym tez przetrzec obrazek, jefli mozna.

Wyjal z kieszeni sciereczke.

— Przetrzec? — zdziwil sie Strappi. — To dozwolone, sierzancie?

— A po co chcesz go wycierac, moj panie? — zapytal sierzant.

— Zeby ufunac niewidzialne demony — wyjasnil Igor.

— Nie widze tu zadnych niewidzia… — zaczal Strappi i urwal.

— Pozwolcie mu, dobrze? — mruknal Jackrum. — To takie ich zabawne przyzwyczajenia.

— Nie wydaje sie to sluszne… — burczal Strappi. — Praktycznie zdrada…

— Nie rozumiem, czemu to zle, ze od czasu do czasu wyczysci sie staruszke — ucial sierzant. — Nastepny. Och…

Igor starannie wytarl obrazek i cmoknal go szybko. Potem stanal obok Polly i rzucil jej zaklopotany usmiech. Ona jednak patrzyla na kolejnego rekruta.

Byl niski i szczuply, co nie zaskakiwalo w kraju, gdzie nie wystarczalo zywnosci, by sie utuczyc. Mial jednak na sobie kosztowny, czarny stroj arystokraty, a nawet bron. Sierzant troche sie wiec zaniepokoil. Czlowiek mogl sobie narobic klopotow, jesli nieodpowiednio zwrocil sie do kogos takiego… Ktos taki mogl przeciez miec waznych przyjaciol.

— Na pewno trafil pan we wlasciwe miejsce, sir? — zapytal.

— Tak, sierzancie. Chce sie zaciagnac.

Sierzant Jackrum wiercil sie niepewnie.

— Oczywiscie, sir, ale nie jestem pewien, czy taki dzentelmen…

— Wezmiecie mnie, sierzancie, czy nie?

— Rzadko sie zdarza, sir, zeby taki dzentelmen zaciagal sie jako zwykly zolnierz… — mamrotal sierzant.

— W rzeczywistosci, sierzancie, chodzi wam o to, czy ktos mnie sciga. Czy wyznaczono cene za moja glowe? Odpowiedz brzmi: nie.

— A moze tlum chlopow z widlami? — wtracil kapral Strappi. — To przeciez wampir, sierzancie! Kazdy sie zorientuje! Czarnowstazkowiec! Prosze spojrzec, nosi odznake!

— Na ktorej jest napisane „Ani kropli” — przypomnial spokojnie mlody czlowiek. — Ani kropli ludzkiej krwi, sierzancie. Abstynencja, ktora utrzymuje od dwoch lat, dzieki Lidze Wstrzemiezliwosci. Oczywiscie, jesli ma pan jakies obiekcje, sierzancie, wystarczy mi je przekazac na pismie.

Co bylo sprytnym posunieciem, uznala Polly. Takie ubranie kosztuje sporo pieniedzy. Wiekszosc wampirzych rodow nalezala do starej arystokracji. Nigdy nie wiadomo, kto byl czyimi krewniakiem… a wlasciwie nawet kto byl z kim spokrewniony. Spokrewnieni mogli o wiele bardziej zaszkodzic niz zwykli pospolici krewniacy… Sierzant spogladal na ciagnaca sie przed nim wyboista droge…

— Trzeba isc z duchem czasow, kapralu — uznal, postanawiajac nie wybierac sie ta droga. — A bez watpienia potrzebujemy rekrutow.

— No tak, ale przypuscmy, ze noca zechce wyssac ze mnie cala krew? — zaprotestowal Strappi.

— Najpierw bedzie musial zaczekac, az szeregowy Igor skonczy szukac waszego mozgu, nie? — zirytowal sie Jackrum. — Prosze tu podpisac, sir.

Pioro skrzypialo na papierze. Po minucie czy dwoch wampir odwrocil kartke i pisal dalej po drugiej stronie. Wampiry miewaja dlugie imiona.

— Ale mozecie mnie nazywac Maladictem — powiedzial, wrzucajac pioro z powrotem do kalamarza.

— Bardzo jestem wdzieczny, musze przyznac, si… to znaczy szeregowy. Dajcie mu szylinga, kapralu. Dobrze, ze nie srebrnego, co? Cha, cha!

— Tak — zgodzil sie Maladict. — Rzeczywiscie dobrze.

— Nastepny!

Polly zobaczyla, jak przy stole staje chlopak z farmy, w spodniach przewiazanych sznurkiem. Patrzyl na pioro w kalamarzu z tym oburzonym zdumieniem kogos, kto staje wobec technicznej nowinki.

Odwrocila sie do baru. Oberzysta przygladal jej sie na sposob wszystkich zlych oberzystow. Jak zawsze powtarzal jej ojciec, jesli ktos prowadzi gospode, to albo lubi ludzi, albo wpada w obled. Co dziwne, niektorzy z tych oblakanych najlepiej potrafia zadbac o swoje piwo. Sadzac po zapachu w sali, ten do nich nie nalezal.

Oparla sie o bar.

— Jedno piwo prosze — rzucila.

I patrzyla smetnie, jak oberzysta ponuro kiwa glowa i podchodzi do wielkich beczek. Z gory wiedziala, ze piwo bedzie kwasne, a wiadro na zlewki pod kurkiem codziennie jest przelewane z powrotem, ze czop nie jest

Вы читаете Potworny regiment
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×