Terry Pratchett

Potworny regiment

Polly sciela wlosy przed lustrem. Miala troche wyrzutow sumienia z powodu tego, ze nie ma z tego powodu zadnych wyrzutow sumienia. Powinny przeciez byc jej chwala i duma; wszyscy powtarzali, ze sa piekne, ale do pracy i tak zakladala na nie siatke. Zawsze sobie mowila, ze sie u niej marnuja. Uwazala jednak, by dlugie zlociste loki wyladowaly na kawalku plotna, rozlozonym w tym wlasnie celu.

Jesli juz przyznalaby sie do jakiejs silniejszej emocji, to tylko do czystej irytacji, ze strzyzenie bylo wszystkim, czego potrzebowala, by udawac mlodego chlopca. Nie musiala nawet bandazowac sobie piersi, co — jak slyszala — nalezalo do standardowych praktyk. Natura zadbala o to, by w tych okolicach Polly nie miala prawie zadnych problemow.

Skutek dzialan nozyczek okazal sie… nierowny, ale nie gorszy od innych meskich fryzur, jakie widywala. Ujdzie. Czula wprawdzie chlod na karku, ale tylko w czesci z powodu utraty dlugich wlosow. Takze z powodu Spojrzenia.

Znad lozka przygladala sie jej ksiezna.

Byl to marny drzeworyt, recznie pokolorowany, glownie na czerwono i niebiesko. Przedstawial bezbarwna kobiete w srednim wieku; jej obwisly podbrodek i troche wylupiaste oczy budzily cyniczne wrazenie, ze ktos ubral w suknie wielka rybe. Artyscie udalo sie w tej dziwnie obojetnej twarzy oddac cos jeszcze; niektore portrety wodza oczami za patrzacym, a ten mial oczy, ktore spogladaly przez patrzacego na wylot. Taka twarz mozna bylo znalezc w kazdym domu. W Borogravii czlowiek dorastal pod okiem ksieznej.

Rodzice mieli taki obrazek w pokoju, a mama — kiedy jeszcze zyla — co wieczor przed nim dygala. Polly odwrocila portret twarza do sciany. Jakas mysl w glowie zawolala „Nie!”, ale zostala uciszona. Polly podjela decyzje.

Wlozyla na siebie ubranie brata, zawartosc plociennej sciereczki przesypala do malej sakiewki, ktora wcisnela na dno worka, pod zapasowa odziez, polozyla na lozku list, chwycila worek i wyszla przez okno. W kazdym razie Polly weszla na parapet, ale stopy, ktore wyladowaly miekko na ziemi, nalezaly juz do Olivera.

Kiedy przemknela przez dziedziniec gospody, brzask zmienial wlasnie swiat ciemnosci w swiat monochromatyczny. Ksiezna przygladala sie jej z szyldu. Ojciec byl wielkim lojalista, przynajmniej do smierci matki. W tym roku nie odmalowal szyldu, a jakis przypadkowy ptak ulzyl sobie w locie i sprawil, ze ksiezna miala zeza.

Polly sprawdzila, czy wozek werbownika nadal stoi; jaskrawe proporce poszarzaly i zwisaly ciezko, mokre po nocnym deszczu. Sadzac po wygladzie tego wielkiego i grubego sierzanta, minie jeszcze kilka godzin, zanim ruszy w droge. Miala dosc czasu. On chyba nie bedzie sie spieszyl ze sniadaniem.

Wymknela sie przez furtke w murze na tylach i ruszyla w gore. Ze szczytu wzgorza popatrzyla na budzace sie dopiero miasteczko. Dymy wznosily sie juz z kilku kominow, ale ze to ona zawsze wstawala pierwsza i wypedzala z lozek sluzace, gospoda jeszcze spala. Wiedziala, ze wdowa Clambers zostala na noc (albowiem „za bardzo padalo, zeby mogla wracac do domu”, jak tlumaczyl ojciec); Polly miala nadzieje, ze dla jego dobra zostanie juz na stale. W miasteczku nie brakowalo wdow, a Eva Clambers byla niewiasta o dobrym sercu i prawdziwa mistrzynia wypiekow. Dluga choroba zony i nieobecnosc Paula wiele ojca kosztowaly. Na szczescie powoli wracal do siebie. Stare kobiety, ktore przez cale dnie tylko patrzyly ponuro z okien, mogly sobie szpiegowac, irytowac sie i marudzic; robily to od tak dawna, ze nikt juz ich nie sluchal.

Troche dalej dym i para wznosily sie juz nad pralnia Szkoly Zawodu dla Dziewczat. Budynek wyrastal groznie na koncu miasteczka, wielki i szary, z wysokimi, waskimi oknami, zawsze milczacy. Kiedy Polly byla mala, dowiedziala sie, ze tam wlasnie trafiaja Zle Dziewczynki. Natura tej „zlosci” nie zostala wyjasniona, a w wieku pieciu lat Polly miala niejasne wrazenie, ze polega na niechodzeniu do lozka, kiedy rodzice jej kaza. W wieku lat osmiu dowiedziala sie, jakie ma szczescie, ze nie trafila tam za kupienie dla brata pudelka z farbkami.

Odwrocila sie i ruszyla miedzy drzewa, gdzie juz spiewaly ptaki.

Musiala zapomniec, ze kiedykolwiek byla Polly. Musiala myslec jak mlody mezczyzna — to najwazniejsze. Puszczac baki glosno i z satysfakcja z dobrze wykonanej pracy, ruszac sie jak marionetka, ktorej obcieto kilka przypadkowych sznurkow, nikogo nie obejmowac, a jesli spotka przyjaciela, walnac go piescia. Kilka lat pracy w barze dostarczylo jej dosyc materialu obserwacyjnego. I z latwoscia mogla nie kolysac biodrami — tutaj natura takze okazala sie oszczedna.

Musiala jeszcze opanowac chod mlodych mezczyzn. Kobiety przynajmniej kolysza tylko biodrami. Mlodzi mezczyzni kolysali wszystkim, liczac od ramion w dol. Chyba usiluja zajmowac jak najwiecej miejsca, myslala. Dzieki temu wygladaja na wiekszych — tak jak kocury, ktore strosza ogon. Wiele razy widziala to w gospodzie. Chlopcy starali sie udawac duzych, by sie bronic przed innymi duzymi chlopcami. Jestem zly, jestem wsciekly, jestem twardzielem, wypije kufel piwa z lemoniada, mama kazala mi wrocic do domu przed dziewiata…

Po kolei… lokcie odstaja od ciala, jakby niosla dwa worki maki… gotowe. Ramiona kolysza sie w przod i w tyl, jakby przeciskala sie przez tlum… gotowe. Dlonie nieco zacisniete, poruszaja sie, jakby obracaly dwie niezalezne korbki umocowane do pasa… gotowe. Nogi przesuwaja sie naprzod luzno, jak u malpy… gotowe…

Wszystko dzialalo przez kilka sazni, a potem chyba cos pomylila, bo wskutek powstalego miesniowego chaosu wywrocila sie w krzak ostrokrzewu. Potem zrezygnowala z dalszych prob.

Burza wrocila, kiedy Polly maszerowala traktem; burzom zdarzalo sie przez wiele dni krazyc po gorach. Ale przynajmniej tak wysoko sciezka nie zmienila sie w rzeke blota, a na drzewach pozostalo dosc lisci, by troche dziewczyne oslonic. Zreszta i tak nie miala czasu, zeby przeczekac gdzies zla pogode. Czekala ja dluga droga. Werbownicy przeplyna rzeke promem, ale wszyscy przewoznicy znali Polly z widzenia, a straznik zechce obejrzec pozwolenie na podroz, ktorego Oliver Perks oczywiscie nie ma. To oznaczalo, ze musi nadlozyc drogi az do trollowego mostu w Tubz. Dla trolli wszyscy ludzie wygladaja tak samo, a byle kawalek papieru wystarczy za przepustke, bo przeciez trolle nie umieja czytac. Potem moze zejsc przez sosnowe lasy do Plun. Wozek musi sie tam zatrzymac na noc, ale poza tym bylo to jedno z tych miejsc, ktore istnialy tylko dla unikniecia zaklopotania z powodu duzej pustej powierzchni na mapie. W Plun nikt jej nie znal. Nikt tam nie jezdzil. To byla zapyziala wiocha.

I wlasnie takiej potrzebowala. Werbownicy sie tam zatrzymaja, a ona sie zaciagnie. Byla pewna, ze ten wielki gruby sierzant razem z oslizlym kapralem nie zauwazyli nawet dziewczyny, ktora obslugiwala ich w gospodzie. Nie dysponowala przeciez, jak to mowia, konwencjonalna uroda. Kapral probowal szczypnac ja w posladek, ale raczej odruchowo, jakby przeganial muche; zreszta nie bylo tam wiele do szczypania.

Usiadla na wzgorzu powyzej promu i zjadla spoznione sniadanie — zimne ziemniaki i kielbase. Patrzyla, jak wozek przeplywa przez rzeke. Nikt za nim nie maszerowal. Tym razem nikogo w Munz nie udalo sie zwerbowac. Ludzie trzymali sie z daleka. Zbyt wielu mlodych chlopcow odeszlo przez ostatnie kilka lat i nie dosc ich powrocilo. A z tych, ktorzy wrocili, czesto nie powrocilo dosc niektorych z nich. Kapral mogl sobie walic w ten wielki beben. W Munz konczyli sie synowie — prawie tak samo szybko, jak przybywalo wdow.

Bylo goraco i duszno; zolty ptak podlatywal za nia od krzaka do krzaka. Nad blotem z zeszlej nocy unosila sie para. Polly dotarla do trollowego mostu, przecinajacego rzeke, plynaca tu waskim wawozem. Byla to smukla, pelna gracji konstrukcja, zbudowana, jak mowiono, bez zadnej zaprawy. Mowiono tez, ze ciezar mostu tym mocniej utrzymuje go w skale. Mowiono, ze to jeden z dziwow swiata, ale bardzo niewielu ludzi w okolicy dziwilo sie czemukolwiek, a o swiecie mieli slabe pojecie. Aby przekroczyc most, trzeba bylo zaplacic jednego pensa albo sto sztuk zlota, jesli ktos prowadzil kozla[1]. W polowie drogi Polly wyjrzala przez balustrade i daleko w dole zobaczyla wozek sunacy powoli waska droga tuz nad spieniona rzeka.

Po poludniu droga prowadzila caly czas w dol, przez ciemny sosnowy las po drugiej stronie wawozu. Polly nie spieszyla sie i przed zachodem slonca dotarla do gospody. Wozek zjawil sie tu wczesniej, a sadzac z wygladu, sierzant postanowil nie marnowac czasu. Nikt nie walil w beben, jak zeszlego wieczoru, nikt nie krzyczal: „Wstepujcie, moi chlopaczkowie! Czeka was wspaniale zycie w Piersiach i Tylkach”.

Zawsze toczyla sie jakas wojna. Zwykle byl to konflikt graniczny, narodowy odpowiednik narzekania, ze sasiad nie przycial jak nalezy zywoplotu. Czasami chodzilo o cos powazniejszego. Borogravia byla krajem milujacym pokoj, ale otoczonym zdradzieckimi, przebieglymi i wojowniczymi nieprzyjaciolmi. Musieli byc zdradzieccy, przebiegli i wojowniczy, bo w przeciwnym razie bysmy z nimi nie walczyli, prawda? Zawsze toczyla sie jakas wojna.

Вы читаете Potworny regiment
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату