– Ale smierc Curry'ego nie byla konieczna.

Markiz raz jeszcze spojrzal na brata z ukosa, a jego niebieskie oczy pociemnialy z gniewu.

– To co twoim zdaniem mam zrobic?! Przeciez nie umiem czytac w myslach krola! Moze powinienem od razu uciec do Holandii?! Albo do Nowego Swiata?!

Bryght dopiero teraz zrozumial, ze brat musi pojsc na poranne spotkanie. Rothgar rzadko sie mylil w tego rodzaju sprawach, a w zasadzie nie mylil sie nigdy. Wydawal mu sie w tym jakis nieludzki, a jego przywiazanie do szczegolow sprawialo wrazenie obsesji. Musial byc zawsze nienagannie ogolony i ubrany. Zadnym gestem nie mogl zdradzic, ze jest zmeczony lub, ze bola go rany.

Byc moze to tragiczne doswiadczenia mlodosci sprawily, ze Rothgar wolal kryc swoje uczucia. Zostal przeciez markizem w wieku dziewietnastu lat i od tego czasu kon-sekwentniel budowal swoja pozycje.

Dlaczego? Czy po to, zeby nie czuc wewnetrznej pustki?

Matka Rothgara zwariowala po porodzie i wlasnymi rekami udusila swoje dziecko. Rothgar, ktory mial wowczas zaledwie pare lat, mogl na to tylko patrzec.

Bryght odnosil czasami wrazenie, ze precyzja i chec panowania nad wszystkim tez byla rodzajem szalenstwa, ktore brat przeciwstawial swojej matce. To prawda, ze dzieki temu skorzystali nie tylko Mallorenowie, ale i kraj, lecz gdzies za precyzyjnym mechanizmem, ktory stworzyl Rothgar, rozbudowujac swoje imperium, czaily sie pustka i strach. Bryght wciaz go podziwial, ale mial tez nadzieje, ze jego syn bedzie zupelnie inny.

Markiz jeszcze raz przejrzal sie w lustrze, po czym przy-pasal sobie krotka, bogato zdobiona szpade. Stanowila ona jedynie ozdobe, poniewaz byloby mu trudno walczyc w takim stroju. Rothgar ubrany byl w jedwabne ponczochy i ciasno pasowane spodnie. Licowana skora butow az lsnila, podobnie jak ich srebrne klamry i obcasy. W dloni trzymal chusteczke z najcienszego jedwabiu. Na koniec Fet-tler przypial mu do lewej piersi gwiazdzisty order Lazni ze zlotym krzyzem w srodku.

Rothgar odwrocil sie do brata i zlozyl mu wspanialy dworski uklon.

– Voila – powiedzial.

W tej chwili stanowil doskonale polaczenie piekna i grozy. Tak jak tygrys albo lampart czajacy sie do skoku.

Bryght zaczal klaskac, a Rothgar usmiechnal sie tylko ironicznie. Co prawda swoja role mial opanowana do perfekcji, ale zachowywal do niej, w odroznieniu od wielu, calkowity dystans. Czesto tez mawial, ze zycie dworskie to jeden wielki bal kostiumowy, ale niestety na tym balu podejmuje sie nieslychanie wazne decyzje.

Wyszli z pokoju. Za markizem ciagnela sie smuga delikatnego rozanego zapachu, poniewaz skropil wczesniej swoja chustke perfumami. Z tylu wygladal jak bawidamek, niezdolny do podjecia jakiejkolwiek walki.

Pozory, pozory, pomyslal Bryght.

– Chcialem jeszcze porozmawiac o Francisie – rzucil,

zrownujac sie z bratem. Wiedzial, ze wybral zly moment na te rozmowe.

– Tak? – Oczy markiza zalsnily jak dwa kawalki lodu, ale Bryght postanowil nie dawac za wygrana.

– Poznasz go lepiej, jak przyjedziesz na slub Branda.

– Az drze z radosci na te mysl – rzekl Rothgar, najwyrazniej juz wchodzac w dworska role. – To taki cudowny berbec. Jak uwazasz, czy Brand rzeczywiscie osiadzie na polnocy? – dodal juz normalnym tonem.

– Tak sadze. Nigdy nie pociagalo go swiatowe zycie -odparl Bryght, wiedzac, ze i tym razem pozwolil zwekslo-wac rozmowe na inne tory.

– Nie uda mu sie go zupelnie uniknac – powiedzial Roth-gar, otwierajac drzwi wiodace na schody przed podjazdem. -Kuzynka jego narzeczonej jest tam wazna figura. Jej posiadlosc dorownuje Rothgar Abbey.

– Mowisz o lady Arradale? – upewnil sie Bryght. Rothgar skinal glowa.

– Hrabina to wspolczesna Amazonka. Potrafi walczyc nie tylko za pomoca szpady, czy pistoletu, ale tez swej urody. Nie wolno jej lekcewazyc.

– Ale…

– Czy Brand opowiadal ci o tym, jak go omal nie zabila? W dodatku zdolala wyprowadzic mnie i moich ludzi w pole. – Rothgar nie chcial dopuscic go do slowa. – Ma spora wladze i chce ja utrzymac.

– Ale nie kazdy lubi wladze! – Bryght zdolal w koncu cos powiedziec. – Nie chcialbym, zeby Francis dziedziczyl po tobie.

Milczenie, ktore nastapilo po tych slowach przypominalo cisze przed burza. Przerwal ja dopiero turkot nadjezdzajacego powozu.

– Wobec tego-zapewniam cie, ze postaram sie go przezyc – rzekl w koncu markiz.

Jego brat pokrecil energicznie glowa.

– Wolalbym, zebys sie ozenil.

– Nigdy. Nawet dla ciebie – padla odpowiedz.

– Poza matka nie miales w rodzinie zadnej… tego typu choroby. Moze to byl przypadek – zasugerowal Bryght.

– Wole nie ryzykowac.

– Wiec co ja mam zrobic?

Markiz juz chcial wsiasc do powozu, ale zatrzymal sie w drzwiach i spojrzal powaznie na brata.

– Sa dwa wyjscia: albo dasz mi syna na wychowanie, albo powinienem pozwolic mordercom zrobic, co do nich nalezy

– oddal szybko, chcac uprzedzic wszelkie protesty. – Wtedy ty zostaniesz markizem, a Francis bedzie sie spokojnie uczyl nowej roli. Mozemy zalozyc, ze ktos chce sie zemscic na

mia a nie na calej rodzinie. Inaczej wybralby latwiejszy cel. Bryght wolal nie pytac, kogo ma na mysli.

– Moze jednak zaryzykujesz malzenstwo – powtorzyl. Rothgar zmarszczyl brwi.

– Mam podjac ryzyko tylko po to, zebys ty sie przestal martwic?! Nic z tego. Musisz przywyknac do mysli, ze ktorys z was bedzie musial przejac moje obowiazki. Albo ty, albo twoj syn. I tak masz lepiej, bo ja nie bylem w ogole prz ygotowany do tej roli.

Przyjal jeszcze laske i kapelusz od jednego z lokajow i wsiadl do odkrytego powozu, ktorym mial odbyc krotka podroz do St. James's Palace. Stali juz tutaj zbyt dlugo i przed palacem pojawili sie ludzie gotowi blagac markiza o to, by zrobil cos w ich sprawie.

Bryght patrzyl za oddalajacym sie pojazdem, ktoremu towarzyszylo dwoch uzbrojonych sluzacych. Markiz Rothgar znow znalazl sie na scenie.

Westchnal ciezko, zmeczony i zdenerwowany wydarzeniami poranka. Czasami zalowal, ze w ogole ma starszego brata.

Harrogate, Yorkshire

– Tam do diabla! – Hrabina Arradale cofnela sie, widzac, ze zaslepione ostrze znajduje sie tuz na wysokosci jej serca. Gdyby to byla prawdziwa walka, juz by nie zyla.

Fechtmistrz zdjal maske i spojrzal na nia stalowym wzrokiem.

– Za malo cwiczysz, pani – stwierdzil.

Diana rowniez sciagnela maske, ktora nastepnie podala sluzacej.

– Bo nie chcesz przyjezdzac do mego zamku, Carr. Clara powiesila maske i pospieszyla do pani, by pomoc

jej zdjac napiersnik. William Carr sam radzil sobie ze swoimi ochraniaczami.

– Wiesz pani, ze cie uwielbiam, ale nie moge pozwolic, zebys mna calkowicie zawladnela.

Diana zerknela na przystojnego Irlandczyka. Mial niebieskie oczy i niemal granatowe, falujace wlosy. Kiedys nawet myslala, czy z nim nie poflirtowac, ale uznala to za zbyt niebezpieczne. Carr, tak jak wiekszosc mezczyzn, chcialby ja po prostu miec na wlasnosc. I to po to, zeby zrobic z niej swoja zone!

– Przynajmniej strzelam lepiej – powiedziala, podchodzac do lustra, zeby zwiazac swoje kasztanowe, wijace sie wlosy.

– Ale przy strzelaniu twoje policzki nie nabieraja tak wspanialych kolorow.

– Za to serce bije mi szybciej – odparowala.

– Bo strzelanie daje ci wladze. Wladze nad zyciem. A ty uwielbiasz wladze, pani. – Spojrzal na nia smutno. – Moze dlatego jestes tak piekna i… niebezpieczna.

Lustro powiedzialo jej, ze fechtmistrz mowi prawde. Zwlaszcza teraz, zarumieniona po walce, wygladala szczegolnie atrakcyjnie. Jej uroda czesto przyciagala mezczyzn, nawet tych o niskim statusie. Czasami zalowala, ze

Вы читаете Diabelska intryga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×