jej pozycja nie pozwalala na krotki romans z ktoryms z nich.

Diana zwiazala wlosy aksamitka i odwrocila sie od lustra.

– Zaraz ci pokaze, jak niebezpieczna – rzekla z pewnym siebie usmiechem. – Do strzelania nie potrzebuje partnera, wiec moge cwiczyc codziennie.

– Wierze. – Otworzyl przed nia drzwi prowadzace na zalane sloncem podworze. – Lubisz wygrywac.

– Wszyscy lubia, ale ja szczegolnie – przyznala.

– I pewnie do tej pory zalujesz, ze chybilas – zauwazyl Carr. – Chociaz wcale nie chcialas zabic tego mlodzienca.

– Lorda Branda? – Hrabina wyprostowala sie dumnie. -Oczywiscie ciesze sie, ze go nie zabilam. Przede wszystkim jednak, zaluje tego, ze w ogole strzelilam. To byl nagly wypadek. Powinienes nauczyc mnie, jak sobie radzic w takich sytuacjach.

Zatrzymali sie przy wejsciu na strzelnice.

– Przede wszystkim, dama powinna unikac takich sytuacji. – Spojrzal na nia, nie bardzo wiedzac, jak to przyjmie.

– Ta byla nie do unikniecia – stwierdzila. – Gdyby rzeczywiscie bylo tak, jak myslalam, stracilybysmy z Rosa zy-

esli cos podobnego sie zdarzy, musze wiedziec, jak sie bronic. Inaczej, po co w ogole cwiczyc?! Zeby sie sprawdzic, lady Arradale, Diana zasmiala sie krotko. To prawda. Znasz mnie az nazbyt dobrze. – Nagle spowazniala. – Ale musze tez umiec sie bronic. Ucz mnie, Carr. Ucz mnie tak, jakbym byla mezczyzpa. Zebyipi mo gla pokonac wszystkich moich wrogow!

Carr przez chwile dzukal klucza w kieszeni, a botem otworzyl drzwi. Weszli na strzelnice

Chetnie zrobie to za ciebie, o pani – pospieszyl z pferta. Dziekuje, nie trzeba, Znalezli sie w dlugim pomieszczeniu, w ktorym unosil sie zapach prochu i metalu. Diana wciagnela go z przyjemnoscia. To prawda, uwielbiala pistolety. Tylko one dawaly jej takie poczucie sily i wladzy.

Pomyslala jednak, ze niepredko bedzie mogla z nich skorzystac. Wbrew temu, co powiedziala Carrowi, nie mia la zbyt wielu wrogow, No, moze za wyjatkiem pewnego markiza. A i on nie lagrazal raczej jej yciu i cpocie, a w kazdym razie nie temu pierwszemu. Carr wskazal kolekcje krotkiej broni,

3

– Prosze, pani. Sa do twojej dyspozycji.

Diana wybrala jeden z robionych na zamowienie pistoletow, zwazyla go w dloni, i sama zabrala sie do ladowania: podsypala troche prochu, wsunela kule do lufy. Ubila wszystko, myslac o tym, ze to wiesci o Mrocznym Markizie sprowadzily ja do Carra. Nie byla tu przeciez od wielu miesiecy.

Odlozyla naladowany pistolet i zajela sie kolejnym. Tak, pokonala Rothgara, a on nie nalezal do ludzi, ktorzy, latwo zapominaja porazki. Ale nie tylko to wzbudzalo niepokoj hrabiny. Gdy w zeszlym roku markiz odwiedzil jej zamek, bez przerwy toczyli ze soba slowne pojedynki, ktore wkrotce przerodzily sie we flirt. Dzieki temu mogli powiedziec wiecej, zostawiajac sobie zawsze droge odwrotu. W pewnym momencie stalo sie jasne, ze Rothgar proponuje jej romans. Diana sploszyla sie, a on obrocil wszystko w zart, ale kiedy sie zegnali, pochylil sie do niej i szepnal: „Gdybys kiedykolwiek zmienila zdanie, pani, jestem do twojej dyspozycji'.

Od tego czasu te slowa przesladowaly ja dniem i noca. Zdarzalo sie, ze zalowala swojej decyzji, ale czesciej cieszyla sie, ze uniknela niebezpieczenstwa.

Diana potrzasnela glowa, chcac odgonic od siebie natretne mysli i podsypala jeszcze prochu na panewki obu pistoletow. Markiz z cala pewnoscia nie zagrazal jej zyciu, ale od roku gorliwie cwiczyla strzelanie. Przeciez nie tylko zycie miala do stracenia. Gdy tylko doszly do niej wiesci o tym, ze przyjezdza, umowila sie na spotkanie z Irlandczykiem.

– Zaraz zobaczysz, Carr, ze potrafie sie bronic – oswiadczyla, stajac w pozycji strzeleckiej. Przed nia majaczyly szare sylwetki z czerwonymi krazkami w miejscu serca. Diana odwiodla kurek pierwszego pistoletu i uniosla dlon do strzalu. Powoli zaczynalo do niej docierac, ze nie jest to jednak najlepsza bron przeciw markizowi.

Dochodzilo poludnie. Coraz wiecej osob mijalo brame przy Pall Mail i zmierzalo w strone St. James's Palace. Wsrod nich znajdowali sie zarowno ministrowie krolewscy, wyzsi oficerowie, jak i wystrojeni dworacy oraz przedstawiciele ziemianstwa, ktorzy chcieli choc raz w zyciu znalezc sie na audiencji u krola. Wszyscy mieli na sobie dworskie stroje, a takze upudrowane peruki oraz krotkie szpady. Inaczej nie wpuszczono by ich do wnetrza.

Ci, ktorzy byli przyzwyczajeni do takich wizyt, gawedzili swobodnie z towarzyszami albo mysleli o swoich sprawach. Natomiast ziemianie rozgladali sie dokola naboznie, liczac na to, ze krol byc moze zwroci na nich uwage, a nawet, kto wie, zamieni z nimi pare slow.

Odzwierny zaprowadzil markiza wprost na dziedziniec krolewski. Rothgar raz jeszcze poprawil koronki u rekawow, a nastepnie zaczal odpowiadac na pozdrowienia roznych osob. Niektorzy patrzyli na niego tak, jakby za chwile mieli go odprowadzic do Tower. To nie bylo wykluczone, poniewaz mlody krol byl nieprzewidywalny, a jednoczesnie mial silne poczucie wladzy i moralnego poslannictwa.

Rothgar zauwazyl swojego sekretarza w towarzystwie dwoch wyraznie zdeprymowanych dzentelmenow i natychmiast ruszyl w ich strone. Zanim Carruthers zdazyl cokolwiek powiedziec, starszy mezczyzna o szczerej twarzy wystapil i sklonil sie Rothgarowi.

– Wasza lordowska mosc, jestesmy panu bardzo wdzieczni. – Sir George wciaz skubal koronkowy rekaw, najwidoczniej speszony wspanialoscia swojego stroju.

Rothgar natychmiast mu sie odklonil.

– Ciesze sie, widzac cie, panie, w Londynie – rzekl i skierowal wzrok na mlodzienca. – A to zapewne twoj syn… -Teraz spojrzal na Carruthersa, ktory podpowiedzial bezglosnie: „George'. – George – dokonczyl, starajac sie powstrzymac usmiech.

Mlody czlowiek sklonil sie gleboko, trzymajac prawa dlon na rekojesci krotkiej szpady. Juz zapewne doswiadczyl, jak trudno nad nia zapanowac. Przy braku uwagi, mozna bylo dzgnac dame albo dzentelmena w nieodpowiednie miejsce.

Markiz wskazal obu Uftonom droge do palacu.

– Mam nadzieje, ze moj sekretarz sluzyl panom pomoca w czasie tej wizyty – Rothgar zwrocil sie do starszego mezczyzny.

– O tak! I to bardzo! – Sir George opowiadal o wszystkim, co widzieli w Londynie, a jego syn kiwal co jakis czas glowa. Zblizali sie do wielkiej sali przyjec, a starszy Uf ton coraz czesciej tracil watek i spogladal nerwowo w strone apartamentow krolewskich. – Na mily Bog, panie! Sam nie wiem, co powiedziec, jesli krol zechce zamienic ze mna pare slow.

– Najjasniejszy pan sam wybierze temat – uspokoil go markiz. – Ale mow cos, panie, bo krol nie jest zadowolony, kiedy mu odpowiadaja tylko „tak, Wasza Krolewska Mosc' albo „nie, Wasza Krolewska Mosc'.

Starszy Uf ton przystanal i z trudem przelknal sline,

– No, sprobuje. Raz kozie smierc! Ale ty Georgie -zwrocil sie do syna – odpowiadaj tylko „tak' lub „nie'.

– Dobrze, tato – karnie obiecal mlodzieniec. Rothgar usmiechnal sie lekko. Uwazal poranne spotkania

u krola za nuzace, dlatego z przyjemnoscia zgodzil sie zaprezentowac swoich sasiadow na dworze. Dzieki temu mogl spojrzec na te uroczystosc ich oczami, co czynilo ja mniej nudna. Poza tym cieszyl sie, ze ludzie szlachetni maja dostep do krola. Zalowal tylko, ze nie przelozyl pojedynku o jeden dzien, co byc moze zaoszczedziloby Uftonom nieprzyjemnosci. Jesli krol zdecyduje sie zrobic sprawe ze smierci Curry'ego, na pewno jakos sie to na nich odbije.

Weszli do wielkiej komnaty z przepysznymi zdobieniami, ale niemal pozbawionej mebli. Rothgar wybral towarzystwo, w ktorym dostrzegl jeszcze kilku przedstawicieli ziemianstwa i po chwili Uftonowie zaczeli z nimi swobodnie rozmawiac o cenach zboza i hodowli bydla. Markiz staral sie uczestniczyc w rozmowie, mimo iz co jakis czas ktos do niego podchodzil ze slowami wsparcia. Usilowal tez zapamietac tych, ktorzy nagle przestali go zauwazac.

Nagle w pierwszych rzedach rozlegly sie szmery.

Вы читаете Diabelska intryga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×