— Oczywiscie, ze zaluje… Fajny byl chlop… Ale ja… Czego ode mnie chcecie? W zyciu nie mialem w reku pistoletu! Nawet jestem zwolniony ze sluzby wojskowej… z powodu wzroku…

Igor Pietrowicz nie sluchal go. Opowiadal szczegolowo, jak sledztwo w wyjatkowo krotkim czasie wyjasnilo, ze zmarly byl mankutem, a co bardzo dziwne, zastrzelil sie trzymajac pistolet w prawej rece.

— No tak, no tak! — potakiwal Malanow. — Arnold Pawlowicz rzeczywiscie byl mankutem, moge to potwierdzic… Ale ja przeciez… spalem przez cala noc! A poza tym, po co mialbym go zabijac, niech pan sam pomysli!

— No, a kto w takim razie? Kto? — czule zapytal Igor Pietrowicz.

— Skad moge wiedziec? To pan powinien wiedziec — kto.

— Pan! — przymilnie slodkawym glosem Porfiria oswiadczyl Igor Pietrowicz, obserwujac Malanowa jednym okiem poprzez szklo kieliszka. — To pan go zabil, moj drogi!…

— Koszmar jakis… — wymamrotal bezradnie Malanow. Mial ochote zaplakac z rozpaczy.

W tym momencie leciutki powiew przelecial przez pokoj, poruszyl zaciagnieta zaslone i rozwscieczone poludniowe slonce wpadlo do srodka i uderzylo Igora Pietrowicza prosto w twarz. Zmruzyl oczy, zaslonil je rozcapierzona dlonia, odsunal sie w fotelu i spiesznie odstawil kieliszek na biurko. Cos sie z nim stalo. Zamrugal oczami, poczerwienial, podbrodek mu zadrzal.

— Przepraszam… — wyszeptal zupelnie ludzkim tonem. — Przepraszam, Dymitrze Aleksiejewiczu… Byc moze pan… Jakos tu…

Umilkl, poniewaz w pokoju Bobka cos upadlo i rozsypalo sie z przeciaglym trzaskiem.

— Co to takiego? — zapytal Igor Pietrowicz czujnie. Z jego glosu znikly wszelkie ludzkie intonacje.

— Tam… ktos jest… — powiedzial Malanow i nawet nie zdazyl zrozumiec, co wlasciwie sie stalo z Igorem Pietrowiczem. Olsnila go zupelnie inna mysl. — Prosze pana! — krzyknal zrywajac sie na nogi. — Chodzmy! Tam jest przyjaciolka mojej zony! Ona potwierdzi! Przez cala noc nigdzie nie wychodzilem, spalem…

Wpadajac na siebie ruszyli do przedpokoju.

— Ciekawe, ciekawe — przygadywal Igor Pietrowicz. — Przyjaciolka zony… Zobaczymy!

— Ona potwierdzi… — mamrotal Malanow. — Zaraz pan zobaczy… Potwierdzi…

Bez pukania wpadli do pokoju Bobka i staneli. Pokoj byl sprzatniety i pusty. Lidki nie bylo, poscieli na tapczanie nie bylo, walizki nie bylo. A pod oknem obok skorup glinianego dzbana (Chorezm, XI wiek) siedzial Kalam — ogoniasta niewinnosc.

— To ona? — zapytal Igor Pietrowicz, wskazujac na Kalania.q

— Nie — glupio odpowiedzial Malanow. — To nasz kot, mamy go od dawna… Chwileczke, a gdzie jest Lidka? — spojrzal na wieszak. Bialego prochowca takze nie bylo. — To znaczy, ze ona wyszla?

Igor Pietrowicz wzruszyl ramionami.

— Zapewne — powiedzial. — Tutaj jej nie ma.

Ciezkim krokiem Malanow podszedl do rozbitego dzbanka.

— Bydle! — powiedzial i dal Kalamowi w ucho.

Kalam odskoczyl. Malanow przykucnal. W drobny mak. A taki byl fajny dzbanek…

— A czy ona nocowala u pana? — zapytal Igor Pietrowicz.

— Tak — powiedzial Malanow ponuro.

— Kiedy pan ja widzial po raz ostatni? Dzisiaj?

Malanow pokrecil glowa.

— Wczoraj. To znaczy wlasciwie dzisiaj. W nocy. Dalem jej koc, przescieradlo… — zajrzal do szuflady z bielizna poscielowa Bobka. — Wszystko tu lezy.

— Czy ta dziewczyna dawno mieszka u pana?

— Wczoraj przyjechala.

— A rzeczy zostawila?

— Nie widze ich — powiedzial Malanow. — Jej prochowca tez nie ma.

— Dziwne, prawda? — zapytal Igor Pietrowicz.

Malanow w milczeniu tylko machnal reka.

— No i pies z nia — powiedzial Igor Pietrowicz. — Z tymi babami tylko wieczne zawracanie glowy. Lepiej chodzmy wypic jeszcze po jednym…

Nagle drzwi wejsciowe otworzyly sie i do przedpokoju…

6…drzwi windy, zahuczal silnik… Malanow zostal sam.

Dlugo stal w pokoju Bobka wsparty ramieniem o futryne, ogolnie rzecz biorac nie myslac o niczym. Nie wiadomo skad pojawil sie Kalam, nerwowo podrygujac ogonem, wyminal Malanowa, pomaszerowal na klatke schodowa i zaczal lizac cementowa podloge.

— No dobrze — powiedzial Malanow, odlepil sie wreszcie od framugi i poszedl do duzego pokoju. W pokoju bylo nadymione, na biurku staly zapomniane trzy blekitne kieliszki — dwa puste i jeden nalany do polowy — slonce zawedrowalo juz na regaly.

— Zabral ze soba butelke… — powiedzial Malanow. — Niebywale!

Chwile posiedzial w fotelu, dopil swoj koniak. Za oknem warczalo i lomotalo, przez otwarte drzwi dobiegal ze schodow krzyk dzieci i halas windy. Smierdzialo kapusta. Malanow wreszcie wstal, pokonal przedpokoj, uderzajac ramieniem o futryne, powloczac nogami wyszedl na schody i stanal przed drzwiami Sniegowoja. Drzwi byly opieczetowane, a na zatrzasku widniala wielka lakowa pieczec. Ostroznie dotknal jej koncami palcow i gwaltownie cofnal reke. Wszystko bylo prawda. Wszystko, co sie stalo — stalo sie. Obywatel Zwiazku Radzieckiego, Arnold Pawlowicz Sniegowoj, pulkownik, czlowiek zagadkowy, opuscil ten padol.

ROZDZIAL 4

7. Umyl i odstawil na miejsce kieliszki, sprzatnal skorupy z podlogi w pokoju Bobka i nakarmil Kalania ryba. Potem wzial wysoka szklanke, z ktorej Bobek pil mleko, wbil do niej trzy surowe jajka, nakruszyl chleba, obficie posolil i popieprzyl, wymieszal. Jesc mu sie nie chcialo, dzialal mechanicznie. Zjadl te bryje, stojac przed drzwiami balkonu i patrzac na zalane sloncem puste podworze. Zeby przynajmniej jakies drzewo posadzili. Chocby jedno.

Jego mysli plynely ospalym strumyczkiem, zreszta wlasciwie to nie byly nawet mysli, tylko takie jakies strzepy. Byc moze sa to nowe metody prowadzenia sledztwa, myslal. Rewolucja naukowo-techniczna, i w ogole. Bezpretensjonalnosc i presja na psychike… Ale z tym koniakiem — to jednak niepojeta historia. Igor Pietrowicz Zykow… Czy moze Zykin? On sam tak sie przedstawil, a co bylo w legitymacji? Oszusci! — pomyslal nagle. Odegrali komedie za pol butelki koniaku…

Ale jednak Sniegowej nie zyje, to jasne. Nie zobacze juz wiecej Sniegowoja. Przyzwoity byl z niego czlowiek, tylko jakis taki pozbawiony sensu. Jakby nie przystosowany… szczegolnie wczoraj. A przeciez dzwonil do kogos… dzwonil do kogos, cos chcial powiedziec, wytlumaczyc… moze ostrzec przed czyms. Malanow wzdrygnal sie. Wstawil do zlewozmywaka szklanke — zarodek przyszlego stosu brudnych naczyn. Znakomicie ta Lidka wysprzatala kuchnie, wszystko az lsni. A on mnie przed nia ostrzegal. Rzeczywiscie, z ta Lidka to niepojeta sprawa…

Malanow nagle pobiegl do przedpokoju, poszukal pod wieszakiem i znalazl list od Irki. Glupstwo. Wszystko sie zgadza. Charakter pisma Irki i sposob jej pisania… A w ogole, zastanowmy sie — na jaka cholere morderca bedzie zmywac naczynia?

8…u Walki byl zajety. Malanow odlozyl sluchawke i wyciagnal sie na tapczanie wtykajac nos w szorstka narzute. Z Walka przeciez tez cos nie jest w porzadku. Histeria czy co. Jemu zreszta czasem sie to zdarza. Pewnie poklocil sie ze Swietka albo z tesciowa… O cos mnie pytal, o cos bardzo dziwnego… Ech, Walka, chcialbym miec twoje zmartwienia! Moze rzeczywiscie niech przyjedzie. On histeryzuje, ja histeryzuje, a nuz we dwojke cos wymyslimy… Malanow znowu wykrecil numer i znowu bylo zajete. Do diabla, jak bezsensownie trace czas! Powinienem pracowac, pracowac, a tymczasem wdalo sie to paskudztwo.

Nagle ktos zakaslal w przedpokoju za jego plecami. Malanowa jakby wicher zdmuchnal z tapczanu.

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×