Weingarten ciezko sapal w sluchawke.
— Sluchaj — powiedzial, znizajac glos. — Zaraz do ciebie przyjade. Chcesz?
— Nie! Tylko ciebie mi tu brakowalo… Weingarten znowu zasapal.
— Sluchaj! — powiedzial. — Czy on jest rudy?
Malanow mimo woli spojrzal na Igora Pietrowicza. Ku jego zdumieniu Igor Pietrowicz w ogole na niego nie patrzyl, tylko poruszajac wargami czytal ksiazke Sniegowoja.
— Alez skad, co za pomysl? Dobra, pozniej do ciebie zadzwonie…
— Zadzwon koniecznie! — wrzasnal Weingarten. — Jak tylko on sobie pojdzie, zaraz zadzwon!
— Dobra — powiedzial Malanow i odlozyl sluchawke. Nastepnie wrocil na swoje miejsce mruknawszy „pardon…”.
— Nie szkodzi, nie szkodzi — powiedzial Igor Pietrowicz i odlozyl ksiazke. — Ma pan rozlegle zainteresowania, Dymitrze Alek-siejewiczu…
— T-tak… nie narzekam… — wydusil z siebie Malanow. Do diabla, zeby tak choc przez sekunde zobaczyc, co to za ksiazka. — Drogi panie — powiedzial proszaco — moze bysmy tak zakonczyli, jesli mozna? Juz druga godzina.
— Alez rozumie sie! — zawolal Igor Pietrowicz z gotowoscia. Z frasunkiem spojrzal na zegarek i wyciagnal z kieszeni notes. -A wiec tak. Wczoraj wieczorem byl pan u Sniegowoja? Zgadza sie?
— Tak.
— Po te ksiazke?
— T-tak… — powiedzial Malanow, zdecydowany nie wdawac sie wiecej w szczegoly.
— O ktorej?
— Pozno… okolo dwunastej…
— Czy nie mial pan wrazenia, ze Sniegowoj zamierza gdzies wyjechac?
— Owszem, mialem takie wrazenie. To znaczy, nie chodzi o wrazenia… Sniegowoj po prostu sam mi powiedzial, ze jutro rano wyjezdza i przyniesie mi klucze…
— Przyniosl?
— Nie. Moze zreszta dzwonil do drzwi, ale ja spalem, moglem nie uslyszec…
Igor Pietrowicz szybko pisal, notes polozyl na teczce, ktora lezala na jego kolanie. Na Malanowa teraz w ogole nie patrzyl, nawet kiedy zadawal pytania. Spieszyl sie czy co?
— A Sniegowoj powiedzial panu, dokad zamierza wyjechac?
— Nie. On nigdy nie mowil, dokad jedzie…
— Ale pan sie domyslal dokad?
— No, tak w ogole, to sie domyslalem… Na jakis poligon albo cos w tym rodzaju…
— On panu opowiadal o tym?
— Jasne, ze nie. Nigdy nie rozmawialismy o jego pracy.
— Wiec skad pan sie domyslal?
Malanow wzruszyl ramionami. Rzeczywiscie, skad? Takich rzeczy nie sposob wytlumaczyc… To jasne, ze facet pracuje nad czyms niebywale tajnym, twarz poparzona, rece… i zachowuje sie odpowiednio… i to, ze unika rozmow o swojej pracy…
— Nie wiem — powiedzial Malanow. — Zawsze tak przypuszczalem… Nie wiem.
— Czy Sniegowej przedstawil kiedys panu swoich przyjaciol?
— Nie, nigdy.
— A zone?
— A czy on jest zonaty? Zawsze zdawalo mi sie, ze jest starym kawalerem albo… no, tym… wdowcem…
— A dlaczego panu sie tak zdawalo?
— Nie wiem — odparl gniewnie Malanow. — Intuicja.
— A moze zona panu o tym powiedziala?
— Irka? A skad ona mogla wiedziec?
— To wlasnie chcialbym wyjasnic.
Zapadla cisza, obaj gapili sie na siebie.
— Nie rozumiem — powiedzial Malanow. — Co pan chce wyjasnic?
— Skad pana zona wiedziala, ze Sniegowej jest niezonaty.
— E-e… A ona wiedziala o tym?
Igor Pietrowicz nie odpowiedzial. Przenikliwie patrzyl na Ma-lanowa, a jego zrenice w dziwaczny sposob zlowieszczo zwezaly sie i rozszerzaly. Nerwy Malanowa byly napiete do ostatecznych granic. Czul, ze jeszcze sekunda i zacznie walic piesciami w biurko, bryzgac slina i w ogole straci twarz. Po prostu juz nie mogl dluzej. W calej tej gadaninie byl jakis zlowieszczy podtekst, jakas lepka pajeczyna i w te pajeczyne co chwila probowano wciagnac Irke…
— No dobrze — powiedzial nagle Igor Pietrowicz, zamykajac notes… — A wiec koniak trzyma pan tutaj… — pokazal palcem na barek. — A wodke w lodowce. Co panu bardziej odpowiada? Panu osobiscie.
— Mnie?
— Tak. Panu. Osobiscie.
— Koniak… — powiedzial ochryple Malanow i przelknal sline. Gardlo mial wyschniete.
— To znakomicie! — wesolutko oznajmil Igor Pietrowicz, lekko wstal i drobniutkimi kroczkami ruszyl do barku. — Wszystko jest pod reka… Ta-ak! — juz gospodarowal w barku. — Ach, ma pan nawet cytrynke… troszke zeschnieta, ale to nie szkodzi… Jakie kieliszki pan preferuje? Proponuje te, niebiesciutkie…
Malanow tepo patrzyl, jak Igor Pietrowicz z nieopisana wprawa stawia na biurku kieliszki, kroi cytryne na cieniutkie plasterki, otwiera butelke.
— Wie pan — mowil — jesli mam byc szczery, panska sprawa wyglada paskudnie. Oczywiscie o wszystkim zadecyduje sad, ale badz co badz pracuje juz dziesiec lat i jakie takie doswiadczenie posiadam. Przewaznie, wie pan, mozna przewidziec, ile za co kto dostanie. No, kary smierci niech sie pan nie spodziewa, ale pietnascie lat, mozna powiedziec, gwarantuje… — Precyzyjnie, nie uroniwszy ani kropli nalal koniak do kieliszkow. — Rozumie sie, zawsze moga wyjsc na jaw jakies okolicznosci lagodzace, ale chwilowo, mowiac szczerze, takich nie widze… Nie widze, nie widze, drogi panie! No… — podniosl kieliszek i zapraszajaco sklonil glowe.
Zdrewnialymi palcami Malanow ujal swoj kieliszek.
— W porzadku… — powiedzial nieswoim glosem. — Ale czy pomimo wszystko moglby mi pan powiedziec, co sie stalo?
— Alez oczywiscie! — zawolal Igor Pietrowicz. Wypil, wrzucil do ust plasterek cytryny i energicznie pokiwal glowa. — Oczywiscie moge. Teraz wszystko panu opowiem. Mam do tego pelne prawo.
I opowiedzial.
Dzisiaj o osmej rano po Sniegowoja przyslano samochod, ktory mial go zawiezc na lotnisko. Ku zdumieniu kierowcy Sniegowoj nie czekal na niego, jak zazwyczaj, w bramie. Kierowca odczekal piec minut, a nastepnie pojechal winda na gore i zadzwonil do mieszkania. Nikt mu nie otworzyl, chociaz dzwonek dzialal — kierowca znakomicie go slyszal. Wtedy zszedl na dol i z automatu na rogu zadzwonil i zameldowal o zaistnialej sytuacji. Zaczeto telefonowac do Sniegowoja, ale numer byl bez przerwy zajety. Tymczasem kierowca obszedl dom i stwierdzil, ze w mieszkaniu Sniegowoja otwarte sa wszystkie trzy okna i chociaz slonce bylo juz wysoko, pali sie swiatlo. Kierowca niezwlocznie zameldowal tym przelozonym. W zwiazku z powyzszym wezwano kompetentne osoby, ktore natychmiast po przybyciu wywazyly drzwi i przystapily do przeszukania mieszkania Sniegowoja. Stwierdzono, ze wszystkie lampy sa zapalone, na lozku w sypialni lezy otwarta i spakowana walizka, a sam Sniegowej siedzi przy biurku w swoim gabinecie, trzymajac w jednej rece sluchawke telefoniczna, a w drugiej pistolet systemu „Makarow”. Ustalono, ze Sniegowoj zmarl w wyniku rany w lewej skroni spowodowanej wystrzalem z tegoz pistoletu. Smierc nastapila blyskawicznie, miedzy trzecia a czwarta nad ranem.
— A co ja z tym mam wspolnego? — wychrypial Malanow.
W odpowiedzi Igor Pietrowicz szczegolowo wyjasnil, jak wygladala krzywa balistyczna i jak znaleziono kule, ktora przebila czaszke na wylot i utkwila w scianie.
— Ale ja, co ja mam z tym wspolnego? — pytal Malanow, zarliwie bijac sie w piers. W tym momencie byli juz po trzeciej kolejce.
— Ale zaluje go pan, prawda, ze pan go zaluje? — wypytywal Igor Pietrowicz.