— No oczywiscie, Dymitrze Aleksiejewiczu… — zahuczal Snie-gowoj i poklepal Malanowa po ramieniu. — Oczywiscie, moj drogi, oczywiscie…

— A to jest Lidka — powiedzial Malanow, wystawiajac palec w strone Lidki. — Najlepsza przyjaciolka szkolna mojej zony. Z Odessy.

Sniegowej z widocznym wysilkiem odwrocil sie do Lidki i zapytal:

— Na dlugo pani przyjechala do Leningradu?

Cos odpowiedziala, nawet dosyc zyczliwie, Sniegowej znowu o cos zapytal, zdaje sie o biale noce…

Slowem, w koncu jednak zaczela sie nawiazywac nic miedzyludzkiej przyjazni i Malanow mogl odetchnac. Nie-e, chlopcy, jednak nie moge pic. Ale wstyd! Papla nieszczesna. Nie slyszac i nie rozumiejac ani jednego slowa, patrzyl na straszna, spalona, piekielnym ogniem twarz Sniegowoja i gryzl sie okropnie. Kiedy meka stala sie nie do zniesienia, powolutku wstal i trzymajac sie sciany, dotarl do lazienki i tam sie zamknal. Przez czas jakis siedzial w posepnej rozpaczy na brzegu wanny, nastepnie odkrecil zimna wode na caly regulator i postekujac wsadzil glowe pod kran.

Kiedy wrocil, swiezy, z mokrym kolnierzykiem, Sniegowej z wysilkiem opowiadal kawal o dwoch kogutach. Lidka smiala sie perliscie z glowa odrzucona do tylu, pokazujac szyje stworzona do pocalunkow. Malanow stwierdzil to z zadowoleniem, chociaz na ogol nie lubil ludzi doprowadzajacych uprzejmosc do rangi sztuki. Zreszta luksus miedzyludzkiej przyjazni, jak i wszelki luksus, wymagal pewnych okreslonych kosztow. Poczekal, az Lidka przestanie sie smiac, przejal opadajacy sztandar i wypuscil serie kawalow o tematyce astronomicznej, ktorych nikt z obecnych nie mogl znac. Kiedy zapas sie wyczerpal, Lidka zabawila towarzystwo dowcipami plazowymi. Dowcipy byly, mowiac uczciwie, dosyc srednie, do tego Lidka nie umiala ich opowiadac, za to umiala sie smiac, a zabki miala biale jak cukier. Nastepnie rozmowa jakos zeszla na przewidywanie przyszlosci. Lidka wyznala, ze Cyganka przepowiedziala jej trzech mezow i bezdzietnosc. Co bysmy robili bez Cyganek? — wymamrotal Malanow i pochwalil sie, ze jemu osobiscie Cyganka wywrozyla wielkie odkrycie z dziedziny oddzialywania gwiazd z dyfuzyjna materia w Galaktyce. Ponownie golneli sobie po kielichu lodowatej „byczej krwi” i wtedy Sniegowoj nagle uraczyl ich dziwna historia.

Otoz kiedys mu przepowiedziano, ze umrze w wieku osiemdziesieciu trzech lat w Grenlandii. W Grenlandzkiej Republice Socjalistycznej… — niezwlocznie zadowcipkowal Malanow, ale Sniegowoj spokojnie zaprzeczyl: „Nie, po prostu w Grenlandii…”. W te przepowiednie, on, Sniegowoj, wierzy fatalistycznie, i ta wiara irytuje wszystkich jego znajomych. Kiedys — bylo to w czasie wojny, chociaz nie na froncie — jeden z jego znajomych, naturalnie na bani, czyli jak wtedy mowiono, na duzym cyku, tak sie zirytowal, ze wyciagnal TT, przystawil lufe do glowy Sniegowoja, powiedzial: „Zaraz to sprawdzimy!” i pociagnal za cyngiel…

— I? — zapytala Lidka.

— Trup na miejscu — oznajmil Malanow.

— Pistolet sie zacial — powiedzial Sniegowoj.

— Dziwnych ma pan znajomych — powiedziala Lidka z przekasem.

Trafila w dziesiatke. W ogole Arnold Pawlowicz opowiadal o sobie rzadko, za to smacznie. I jesli sadzic wedlug tych opowiesci, to istotnie mial nader dziwnych znajomych.

Czas jakis Malanow goraco dyskutowal z Lidka, w jaki sposob Arnold Pawlowicz moze trafic do Grenlandii. Malanow sklanial sie ku katastrofie samolotowej, Lidka upierala sie przy wycieczce krajoznawczej. Sam Arnold Pawlowicz, rozciagajac w usmiechu liliowe wargi, milczal i palil papierosa za papierosem.

Potem Malanow oprzytomnial i zamierzal znowu nalac do kieliszkow, ale okazalo sie, ze kolejna butelka znowu byla pusta. Chcial pobiec po nastepna, jednakze Arnold Pawlowicz zatrzymal go. Musial juz isc, przeciez wpadl tylko na chwile. Lidka zas, przeciwnie, gotowa byla kontynuowac. W ogole byla trzezwa jak krysztal, tylko policzki jej nieco porozowialy.

— Nie, moi drodzy — powiedzial Sniegowej. — Musze juz zmykac. — Wstal ciezko i zapelnil soba cala kuchnie. — Ide, Dymitrze Aleksiejewiczu, moze mnie pan odprowadzi do drzwi? Dobranoc pani. Ciesze sie, ze pania poznalem.

Weszli do przedpokoju. Malanow uparcie staral sie go namowic na jeszcze jedna butelke, ale Sniegowej tylko krecil siwogrzywa glowa i mruczal odmownie. W drzwiach nagle glosno oznajmil:

— No tak! Dobrze, ze sobie przypomnialem! Przeciez obiecalem panu ksiazke… Chodzmy, to ja panu dam…

„Jaka znowu ksiazke?” — chcial zapytac Malanow, ale Sniegowoj przylozyl do warg gruby palec i pociagnal Malanowa do swojego mieszkania. Ten gruby palec na wargach tak wstrzasnal Malanowem, ze poszedl za Sniegowojem jak dziecko. W milczeniu, ciagle jeszcze trzymajac Malanowa za lokiec, Sniegowej namacal wolna reka klucz w kieszeni i otworzyl drzwi. W calym mieszkaniu bylo widno — swiatlo palilo sie w przedpokoju, w obu pokojach, w kuchni i nawet w lazience. Pachnialo zastarzalym dymem z papierosow i potrojna woda kolonska, a Malanowowi nagle przyszlo do glowy, ze w ciagu tych pieciu lat chyba jeszcze nigdy tu nie byl. W pokoju, do ktorego Sniegowej go wprowadzil, bylo czysto posprzatane i palily sie wszystkie swiatla — potrojny zyrandol pod sufitem, stojaca lampa w kacie przy wersalce i nawet mala lampka na stole. Na oparciu krzesla wisial plaszcz ze srebrnymi dystynkcjami pulkownika z cala kolekcja baretek i odznaka laureata. Okazuje sie, ze nasz Arnold Pawlowicz jest ni mniej, ni wiecej tylko pulkownikiem… Tak, tak!

— Jaka ksiazke? — zapytal wreszcie Malanow.

— Dowolna — powiedzial niecierpliwie Sniegowoj. Niech pan wezmie chociazby te i trzyma w reku, zeby nie zapomniec… I moze jednak usiadziemy na chwile.

W kompletnym oslupieniu Malanow wzial ze stolu gruby tom, wsadzil pod pache i siadl pod lampa na wersalce. Arnold Pawlowicz usiadl obok i natychmiast zapalil. Na Malanowa nie patrzyl.

— A wiec tak… — zahuczal. — A wiec tak… Przede wszystkim, co to za kobieta?

— Lidka? Przeciez panu powiedzialem. Przyjaciolka zony. A bo co?

— Pan ja dobrze zna?

— N-nie… Dzis ja zobaczylem pierwszy raz w zyciu. Przyjechala z listem… — Malanow zacial sie i zapytal ze zgroza: — A czy pan mysli, ze ona…

Sniegowej przerwal mu:

— Umowmy sie, ze to ja zadaje pytania. Czasu jest malo. Nad czym pan teraz pracuje?

Malanow od razu przypomnial sobie Weingartena i znowu poczul nieprzyjemny chlod. Odpowiedzial z krzywym usmieszkiem:

— Jakos dzisiaj dziwnie wszystkich interesuje moja praca…

— A kogo jeszcze interesuje? — szybko zapytal Sniegowej. -Ja?

Malanow potrzasnal glowa.

— Nie… Weingartena… To moj przyjaciel.

— Weingarten… — Sniegowej zasepil sie. — Weingarten…

— Alez skad! — powiedzial Malanow. — Znam go bardzo dobrze, razem chodzilismy do szkoly i przyjaznimy sie jeszcze od tamtych czasow.

— Nazwisko Gubar nic panu nie mowi?

— Gubar? Nie… Ale co sie stalo?

Sniegowej zdusil niedopalek w popielniczce i zapalil nowego papierosa.

— Kto jeszcze pytal o panska prace?

— Nikt wiecej…

— A wiec nad czym pan pracuje?

Malanowa nagle ogarnela zlosc. Zawsze sie zloscil, kiedy go cos przerazalo.

— Niech pan poslucha — powiedzial. — Ja nie rozumiem…

— Ja rowniez! — powiedzial Sniegowej. — I bardzo chcialbym zrozumiec! Prosze odpowiadac! Chwileczke. Panska praca jest objeta tajemnica panstwowa?

— Jaka znowu u diabla tajemnica? — z rozdraznieniem powiedzial Malanow. — Zwyczajna astrofizyka i dynamika gwiezdna. Oddzialywanie gwiazd i materii dyfuzyjnej. Nie ma tu zadnej tajemnicy, po prostu nie lubie opowiadac o swojej pracy, dopoki jej nie zakoncze.

— Gwiazdy i materia dyfuzyjna… — wolno powtorzyl Sniegowoj i wzruszyl ramionami. — Gdzie rzeka, a gdzie las… Na pewno nie jest objeta tajemnica? Nawet czesciowo?

— Nawet w najmniejszym stopniu!

— I na pewno nie zna pan Gubara?

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×