kuchnie, i to podworze… tylko ze na podworzu roslo wielkie drzewo… Czy panu zdarzylo sie kiedys cos podobnego?

— Oczywiscie — odparl Malanow. — Moim zdaniem to sie wszystkim zdarza. Gdzies czytalem, ze to sie nazywa falszywa pamiec…

— Mozliwe — powiedziala Lidka z powatpiewaniem.

Malanow, starajac sie nie siorbac, ostroznie popijal herbate. W niewymuszonej pogawedce pojawila sie jakas niezrecznosc. Jakby cos zabuksowalo.

— A moze mysmy sie juz gdzies widzieli? — zapytala nagle Lidka.

— Gdzie? Zapamietalbym pania.

— Moze przypadkowo… gdzies na ulicy… na potancowce.

— Jakie tam potancowki? — zdumial sie Malanow. — Juz zapomnialem, jak to wyglada.

Zapadla cisza, i to taka, ze Malanowowi palce u nog scierply ze zdenerwowania. To byl ten wyjatkowo obrzydliwy stan ducha, kiedy nie wiadomo, gdzie oczy podziac, a w glowie jak kamienie w beczce przewalaja sie kretynskie zdania majace dac poczatek blyskotliwej konwersacji: „A nasz Kalam siada na sedesie…”. Albo: „W tym roku w ogole nie ma w sklepach pomidorow…”. Albo: „Moze jeszcze szklaneczke herbaty?”. Albo powiedzmy: „No i jak sie pani podoba nasze przepiekne miasto?”.

Malanow zaindagowal nieznosnie falszywym glosem:

— Jak pani zamierza spedzic czas w naszym przepieknym miescie?

Lidka nie odpowiedziala. W milczeniu wytrzeszczyla na niego swoje okragle, jakby niepomiernie zdziwione oczy. Potem spuscila powieki, zmarszczyla czolo. Zagryzla warge. Malanow zawsze uwazal sie za fatalnego psychologa, z zasady nie orientowal sie w uczuciach otaczajacych go ludzi. Ale teraz z absolutna jasnoscia zrozumial, ze odpowiedz na jego nieskomplikowane pytanie absolutnie przekracza mozliwosci slicznej Lidki.

— Slucham? — wymamrotala wreszcie. — N-no oczywiscie… Jakze inaczej! — nagle jakby sobie przypomniala. — Oczywiscie Ermitaz… impresjonisci… Newski… A w ogole to nigdy nie widzialam bialych nocy…

— Turystyczny plan minimum — powiedzial Malanow pospiesznie, zeby jej pomoc. Nie mogl patrzec, jak czlowiek zmusza sie do klamstwa. — Jednak naleje pani herbaty… — zaproponowal.

I znowu Lidka rozesmiala sie jak gdyby nigdy nic.

— Dima — powiedziala uroczo odymajac wargi. — Czemu pan mi dokucza ta swoja herbata? Jesli chce pan wiedziec, ja nigdy nie pijam herbaty… A jeszcze w taki upal!

— Moze kawe? — zaproponowal z gotowoscia Malanow.

Lidka kategorycznie zaprotestowala przeciwko kawie. W upaly, a jeszcze do tego na noc, w zadnym wypadku nie nalezy pic kawy. Malanow opowiedzial jej, ze na Kubie ratuja sie wylacznie kawa, a tam sa przeciez upaly po prostu tropikalne. Wyjasnil jej, jakie jest dzialanie kofeiny na wegetatywny system nerwowy. Przy okazji opowiedzial, ze na Kubie spod minispodniczki powinny wygladac majteczki, a jesli…

4…nastepnie nalal jeszcze po kieliszku. Powstala propozycja, zeby wypic na ty. Bez pocalunkow. Jakie moga byc pocalunki w kulturalnym towarzystwie? Najwazniejsze — to duchowe pokrewienstwo. Wypili na ty, porozmawiali o duchowym pokrewienstwie, o nowych metodach w poloznictwie, jak rowniez o roznicach miedzy mestwem, smialoscia i odwaga. Riesling skonczyl sie. Malanow wystawil pusta butelke na balkon i poszedl do barku po cabernet. Zapadla decyzja, zeby cabernet pic z ulubionych kieliszkow Irki, z dymnego szkla, ktore uprzednio nalezalo napelnic lodem. Jako akompaniament rozmowy o kobiecosci, ktora rozpoczela sie pod wplywem rozmowy o mestwie, lodowate czerwone wino pasowalo po prostu znakomicie. Ciekawe, jaki osiol ustalil, ze czerwonego wina nie nalezy oziebiac. Przedyskutowali ten problem. Prawda, ze lodowate czerwone wino jest po prostu wysmienite? Tak, to nie ulega watpliwosci. Wypada tez stwierdzic, ze lodowate czerwone wino szczegolnie przysparza urody dziewczynom, ktore je pija. Robia sie w jakis sposob podobne do wiedzm? Konkretnie w jaki? W jakis. Cudowne okreslenie — w jakis sposob. W jakis sposob przypomina pan swinie. Uwielbiam takie sformulowania. A propos wiedzm… Czym, twoim zdaniem, jest malzenstwo? Prawdziwe malzenstwo. Kulturalne. Malzenstwo — to pakt. Malanow ponownie napelnil kielichy i rozwinal te mysl. Pod tym wzgledem, ze maz i zona to przede wszystkim przyjaciele, dla ktorych najwazniejsza jest ich przyjazn. Pakt o przyjazni, rozumiesz?… Zeby jego argumenty byly bardziej przekonywajace, trzymal Lidke za gole kolano. Wez na przyklad Irke i mnie. Znasz przeciez Irke…

Ktos zadzwonil do drzwi.

— Kogo tam jeszcze diabli niosa? — zdziwil sie Malanow, patrzac na zegarek. — Zdaje mi sie, ze nikogo w domu nie brakuje.

Dochodzila dziesiata. Powtarzajac: „Mam wrazenie, ze w domu nikogo nie brakuje…” poszedl, zeby otworzyc, i w przedpokoju oczywiscie nadepnal na Kalama. Kalam wrzasnal.

— Zeby cie diabli wzieli, przeklety bydlaku! — powiedzial Malanow do kota i otworzyl drzwi.

Okazalo sie, ze to raczyl przybyc sasiad, scisle tajny Arnold Pawlowicz.

— Nie za pozno? — zahuczal gdzies spod sufitu. Chlop wielki jak gora. Siwowlosy szat.

— Arnold Pawlowicz! — zawolal Malanow z entuzjazmem. — Jakie moze byc „za pozno” miedzy przyjaciolmi? Pr-osze!

Sniegowej nawet sie przez moment zawahal na widok tego entuzjazmu, ale Malanow zlapal go za rekaw i wciagnal do przedpokoju.

— Swietnie sie zlozylo… — mowil ciagnac Sniegowo ja na holu. — Pozna pan piekna kobiete! — obiecywal, sterujac Sniegowojem do kuchni. Lidka, to jest Arnold Pawlowicz! — zawiadomil. — Ja zaraz, tylko przyniose jeszcze jeden kieliszek. I butelke…

Mowiac szczerze, w glowie mu juz nieco szumialo. A nawet nie troche, tylko zupelnie solidnie. Nie powinien wiecej pic, znal siebie. Ale tak strasznie chcial, zeby wszystko bylo fajnie, wesolo, zeby wszyscy wszystkich kochali. Niech sie polubia nawzajem, myslal z rozczuleniem, chwiejac sie przed otwartym barkiem i wlepiajac oczy w zoltawy polmrok. Jemu jest przeciez wszystko jedno, staremu kawalerowi. A ja mam swoja Irke!… Pogrozil palcem w przestrzen i siegnal do barku.

Bogu dzieki, niczego nie potlukl. Ale kiedy przyniosl butelke egri bikavera i czysty kieliszek, nastroj w kuchni nie spodobal mu sie. Goscie w milczeniu palili, nie patrzac na siebie. I nie wiadomo dlaczego ich twarze wydaly sie Malanowowi zlowieszcze — zlowieszczo piekna, wyzywajaca twarz Lidki i zlowieszczo bezwzgledna, pokryta liszajem starych oparzen twarz Sniegowoja.

— Czemu umilkly dzwieki wesela? — rzesko zapytal Malanow. -Wszystko na swiecie to marnosc! Jedno tylko ma wartosc na swiecie — przyjazn miedzyludzka! Nie pamietam, kto to powiedzial… — otworzyl butelke. — Korzystajmy z tej przyjazni… e… weselmy sie…

Wino poplynelo strumieniem rowniez na stol. Sniegowoj podskoczyl, ratujac biale spodnie. Jednak byl nienormalnie ogromny. W naszych czasach miniaturyzacji dla takich ludzi nie powinno byc miejsca. Rozmyslajac na ten temat Malanow jako tako uporal sie z wytarciem stolu i Sniegowej znowu usiadl na taborecie. Taboret zaskrzypial.

Jak na razie radosc miedzyludzkiej przyjazni wyrazala sie w nieartykulowanych dzwiekach. Ech, te nieszczesne inteligenckie zahamowania. Dwoje wspanialych ludzi nie umie natychmiast, niezwlocznie, otworzyc swoich serc, zaprzyjaznic sie od pierwszego wejrzenia. Malanow wstal i trzymajac kielich na wysokosci uszu obszernie rozwinal ten temat na glos. Nie pomoglo. Wypili. Tez nie pomoglo. Lidka ze znudzeniem patrzyla w okno. Sniegowoj pochylony obracal w swych ogromnych brazowych palcach kieliszek. Malanow po raz pierwszy zauwazyl, ze Arnold Pawlowicz rece ma takze poparzone — do samych lokci, a nawet wyzej. To mu nasunelo pytanie:

— No i kiedy pan teraz zniknie?

Sniegowoj wzdrygnal sie, spojrzal na Malanowa, a nastepnie wciagnal glowe w ramiona i zgarbil sie. Malanowowi wydalo sie nawet, ze zamierza wstac i wyjsc, i wtedy dotarlo do niego, ze pytanie zabrzmialo, delikatnie mowiac, dwuznacznie.

— Sasiedzie! — wrzasnal, wznoszac rece ku sufitowi. — Boze, chcialem zupelnie co innego powiedziec! Lidka! Czy ty rozumiesz, ze przed toba siedzi absolutnie tajemniczy i zagadkowy czlowiek? Od czasu do czasu po prostu znika. Przychodzi, zostawia u nas klucz od mieszkania i rozplywa sie w powietrzu! Nie ma go miesiac, nie ma dwa miesiace. Nagle dzwonek do drzwi. Wrocil… -Malanow poczul, ze powiedzial o wiele za duzo, ze starczy, ze najwyzszy czas zboczyc z tematu. — W ogole, sasiedzie, swietnie pan wie, ze bardzo pana lubie i zawsze chetnie widze u siebie w domu. Wiec nie moze byc nawet mowy o tym, zeby pan zniknal przed druga w nocy…

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×