pana.

Zastanawiajac sie nad tym projektem, Randall czul, jak wstepuje wen zycie. Byl zdecydowany rozpoczac narady i opracowywanie szczegolow, gdy tylko Jim McLoughlin i jego krzyzowcy beda gotowi. McLoughlin zapewnil go, ze stanie sie to niedlugo, na pewno przed koncem roku. Na razie mial wyjechac na kilka miesiecy z ekipa doswiadczonych badaczy, zeby sie przyjrzec supertajnemu prototypowi taniego, nieszkodliwego dla srodowiska silnika parowego do samochodow. Fachowcy od spalania benzyny z Detroit, stolicy motoryzacji, zwalczali ten wynalazek od dwoch dziesiecioleci. Poza tym McLoughlin mial sie spotkac z ludzmi, ktorzy zajmowali sie przygotowaniem kolejnego projektu, dotyczacego innych poteznych poborcow legalnego haraczu, niszczycieli amerykanskiego marzenia- a byly wsrod nich firmy ubezpieczeniowe, kompanie telekomunikacyjne, wielkie przetwornie zywnosci i kasy pozyczkowe.

– Przez jakis czas nie bedzie z nami kontaktu – wyjasnil McLoughlin. – Miejsca naszego pobytu utrzymujemy w tajemnicy i dzialamy niejawnie, tego sie nauczylem bardzo szybko. W przeciwnym razie lobby biznesowe i jego marionetki w rzadzie wypuscilyby za nami swoich oprychow, zagrazajac nam i krzyzujac nasze plany. Kiedys sadzilem, ze takie dzialania w stylu panstwa policyjnego nie sa mozliwe w rzadzie, ktory wywodzi sie z narodu, powstal z woli narodu i dla narodu. Ze to tylko takie gadanie, mlodziencza paranoja i melodramatyczne bzdury. Ale tak nie jest. Ktos, kto patriotyzm utozsamia z zyskiem, potrafi usprawiedliwic kazda metode utrzymania tego zysku. W imieniu spoleczenstwa… niech spoleczenstwo idzie na dno. Chcac chronic ludzi, chcac ujawniac te klamstwa i naduzycia, musimy dzialac jak partyzantka, przynajmniej na razie. Kiedy juz dzieki panskiej pomocy bedziemy mogli sie ujawnic, uczciwe praktyki i uczciwi ludzie wezma gore, a wowczas nie zabraknie nam poparcia i ochrony. Skontaktuje sie z panem, panie Randall. Tak czy inaczej, prosze byc gotowym do dzialania za szesc, siedem miesiecy, w listopadzie albo grudniu. To termin ostateczny.

– Dobrze – zgodzil sie Randall w przyplywie autentycznej ekscytacji. – Prosze sie u mnie zjawic. Bede gotow i ruszymy do boju.

– Liczymy na pana – rzucil jeszcze McLoughlin od drzwi.

Czas oczekiwania na zlecenie z Raker Institute ledwie sie rozpoczal, gdy znienacka pojawila sie przed Randallem perspektywa duzo powazniejszej zmiany. W sam srodek jego zycia wkroczyla Cosmos Enterprises, wyceniana na miliardy dolarow miedzynarodowa korporacja, ktorej prezesem byl Ogden Towery III. Cosmos niczym gigantyczny magnes przeczesywal Ameryke i swiat, przyciagajac do siebie i wchlaniajac stosunkowo nieduze firmy w ramach swego programu dywersyfikacji. Ludzie Towery'ego, w poszukiwaniu punktu zaczepienia w branzy informacyjnej, skupili sie na Randall Associates jako obiecujacej agencji reklamowej. Wstepne rozmowy na szczeblu prawnikow postepowaly szybko, a przed podpisaniem dokumentow mialo sie odbyc osobiste spotkanie Randalla z Towerym.

To wlasnie tego ranka, bardzo wczesnie, Towery zjawil sie osobiscie w firmie, wraz ze swymi pomagierami zapoznal sie z caloscia, po czym zamknal sie sam na sam z Randallem w jego gabinecie wyposazonym w osiemnastowieczne meble Hepplewhite'a.

Nieosiagalny Towery, legenda w kregach finansowych, mial wyglad zwalistego, majetnego ranczera. Pochodzil z Oklahomy. Kiedy sie usadowil w glebokim skorzanym fotelu, polozyl stetsona na podolku. Mowil szorstkim tonem czlowieka nawyklego do wydawania polecen.

Randall sluchal go pilnie, widzial bowiem w swym gosciu aniola wolnosci. Za sprawa tego miliardera mogl w ciagu paru lat urzeczywistnic swe dlugo pielegnowane marzenie, owa przystan szczesliwosci wsrod zielonych drzew, bez telefonu, a za to ze stara maszyna do pisania, zabezpieczony na reszte zycia.

Dopiero pod sam koniec monologu Towery'ego nadszedl moment grozy. Magnat przypominal Randallowi po raz kolejny, ze chociaz Comos Enterprises stanie sie wlascicielem jego firmy, on zachowa calkowite zwierzchnictwo nad nia na mocy piecioletniego kontraktu. Po uplywie tego okresu bedzie mial prawo wybrac przedluzenie umowy badz wycofac sie z taka odprawa w gotowce i akcjach, ktora zapewni mu dostatek i niezaleznosc.

– Dopoki pan z nami pozostanie, dopoty bedzie to nadal panska firma – mowil Towery. – Bedzie pan nia kierowal tak jak do tej pory. Nie ma sensu, zebysmy cos zmieniali w tak udanym przedsiewzieciu. Kiedy przejmuje jakas firme, moja polityka jest zawsze nie wtracac sie.

Randall przestal go w tym momencie sluchac i zaswitalo mu w glowie pewne podejrzenie. Postanowil poddac aniola wolnosci probie.

– Doceniam panskie podejscie, panie Towery – powiedzial. – Rozumiem wobec tego, ze decyzja o przyjeciu badz odrzuceniu zlecenia bedzie nalezala wylacznie do mojego biura, bez pytania Cosmosu o zgode.

– Jak najbardziej. Widzielismy juz liste panskich klientow. Gdybym jej nie akceptowal, nie byloby mnie tutaj.

– Rozumiem, lecz w tym spisie nie ma wszystkich klientow, panie Towery. Kilku nowych nie zdazylismy jeszcze formalnie zarejestrowac. Chcialbym miec tylko pewnosc, ze bede mogl sie zajmowac kazdym, ktorego wybiore.

– Oczywiscie, a czemu nie? – odparl Towery. Po chwili zmarszczyl lekko brwi. – Dlaczego pan wlasciwie sadzi, ze moglibysmy miec jakies zastrzezenia?

– Moze sie zdarzyc, ze przyjmiemy od jakiegos klienta zlecenie uznane za kontrowersyjne. Zastanawialem sie…

– Na przyklad? – przerwal mu szybko finansista. – Jakie mogloby byc to zlecenie?

– Okolo dwoch tygodni temu zawarlem ustna umowe z Jimem McLoughlinem na akcje promocyjna pierwszego raportu Raker Institute – wyjasnil Randall.

Towery usiadl nagle, wyprezony jak struna. Wydawal sie bardzo wysoki, nawet siedzac. Twarz mu stezala, jakby byla odlana z brazu. Kowbojskim butem z miekkiej skory odsunal na bok podnozek.

– Z Jimem McLoughlinem? – powtorzyl, jak gdyby mell w ustach przeklenstwo.

– Iz Raker Institute – potwierdzil Randall.

– To banda komunistycznych anarchistow. – Towery wstal. – Ten McLoughlin dostaje polecenia prosto z Moskwy, wiedzial pan o tym? Pewnie nie.

– Nie odnioslem takiego wrazenia – odrzekl Randall.

– Niech pan poslucha, Randall, ja to wiem na pewno. Ci radykalowie nie sa warci spluniecia. Nie zasluguja na zycie w takim kraju jak nasz. Jak tylko zaczna robic zamieszanie, wyrzucimy ich z Ameryki, ma pan na to moje slowo. – Spojrzal na Randalla przymruzonymi oczami i na jego ustach pojawil sie nikly usmieszek. – Pan po prostu nie dysponowal odpowiednimi informacjami, wiec rozumiem, ze dal sie pan nabrac. Teraz zna pan juz fakty i nie bedzie pan musial hanbic sie wspolpraca z takim smieciem. – Towery przerwal. Widzac zaklopotana mine Randalla, natychmiast porzucil napastliwy ton i zaczal go uspokajac. – Prosze sie o nic nie martwic, bedzie tak, jak panu przyrzeklem. Nie bedziemy sie wtracac do panskich dzialan, no, chyba zeby sie okazalo, ze ktos probuje podlozyc mine pod Randall Associates, a tym samym pod Cosmos Enterprises. Jestem przekonany, ze ten problem juz wiecej nie wyplynie. – Towery wyciagnal do niego wielka dlon. – Dogadalismy sie, panie Randall? Jesli o mnie chodzi, to jest pan juz czlonkiem rodziny, a reszte niech zalatwia nasi prawnicy. W ciagu osmiu tygodni powinnismy podpisac umowe i wtedy zapraszam pana na kolacje. – Puscil oko. – Zostanie pan bogatym czlowiekiem, bogatym i niezaleznym. Jestem propagatorem niezaleznosci, Randall. Moje gratulacje.

Na tym sie skonczylo i Steve Randall, siedzac samotnie w obrotowym fotelu z zaglowkiem, wiedzial, ze wlasciwie wcale nie ma wyboru. Zegnaj, Jimie McLoughlinie i Raker Institute. Witaj Ogdenie Towery i Cosmos Enterprises. Inny wybor byl wykluczony. Gdy czlowiek ma trzydziesci osiem lat, a czuje sie na siedemdziesiat osiem, nie moze juz bawic sie w prawosc za cene utraty jedynej szansy na stworzenie sobie korzystnej sytuacji. Ustawic sie mozna bylo tylko w jeden sposob: majac wolnosc i pieniadze.

Byl to jednakze nieprzyjemny moment, jeden z najgorszych w jego zyciu, i w ustach pozostal mu po nim przyprawiajacy o mdlosci posmak. Musial wyjsc do lazienki i zwymiotowac, a potem przekonywal sam siebie, ze zaszkodzilo mu cos, co zjadl na sniadanie. Ledwie usiadl z powrotem za biurkiem, wcale nic, czujac sie lepiej, gdy Wanda oznajmila przez interkom, ze dzwoni jego siostra Clare z Oak City.

To wtedy wlasnie dowiedzial sie, ze ojciec mial rozlegly zawal, jest w drodze do szpitala i nikt nie wie, czy w ogole przezyje.

Kolejne godziny tego dnia zmienily sie w klebowisko zdarzen – odwolywanie spotkan, zalatwianie rezerwacji, porzadkowanie rzeczy osobistych, informowanie Darlene, Joego Hawkinsa i Thada Crawforda, co sie stalo, niezliczone telefony do Oak City i na koniec pospieszna jazda na lotnisko Kennedy'ego.

Teraz zas, uzmyslowil sobie, w Wisconsin jest juz noc, dojechali do Oak City, a siostra przyglada mu sie spod oka.

– Spales? – zapytala.

– Nie – odparl.

– Tam jest szpital – pokazala palcem. – Nie wyobrazasz sobie, Steve, jak mocno sie modlilam za tatusia.

Clare skrecila na zatloczony parking przy Szpitalu Dobrego Samarytanina. Gdy tylko znalazla miejsce i wprowadzila tam auto, Randall wysiadl i przeciagnal sie, by rozprostowac napiete ramiona. Czekajac na siostre, spostrzegl po raz pierwszy, ze jej samochod to lsniacy, nowy lincoln continental. Kiedy podeszla, pokazal gestem auto.

– Niezly wozek, siostrzyczko – powiedzial. – Kupilas z pensji sekretarki?

Szeroka, jasna twarz Clare skrzywila sie.

– Dostalam go od Wayne'a, jesli juz musisz wiedziec.

– To ci dopiero szef. Ciekawe, czyjego zona jest choc w polowie tak szczodra… dla przyjaciol swego meza.

Clare zgromila go wzrokiem.

– W twoich ustach to brzmi jak kpina.

Ruszyla sztywnym krokiem po kolistym podjezdzie, biegnacym w szpalerze debow pod glowne wejscie szpitala, a Randall, zalujac, ze ze swego szklanego domu wrzucil kamyk do ogrodka siostry, podazyl powoli za nia.

Byl juz prawie od godziny w pokoju, do ktorego przeniesiono ojca z oddzialu intensywnej opieki. Zajal jedyne krzeslo, stojace pod polka z niepodlaczonym do pradu telewizorem. Naprzeciw lozka wisial sepiowy wizerunek Chrystusa w ramce. Niemal wyprany juz z emocji, siedzac z noga zalozona na noge, Randall poczul, ze prawa mu dretwieje. Zmienil pozycje. Zaczal odczuwac niepokoj i bardzo chcialo mu sie palic.

Usilowal sie zmusic do jakiejs krzataniny przy lozku, lecz jego wzrok, jak za sprawa hipnozy, wedrowal wciaz do wnetrza namiotu tlenowego i przykrytej kocem wypuklosci.

Najgorzej poczul sie w pierwszej chwili, kiedy zobaczyl ojca.

Wszedl do pomieszczenia, niosac w sobie obraz czlowieka, ktorego widzial ostatnim razem. Wielebny Nathan Randall pomimo siedemdziesiatki wciaz byl postacia o imponujacym wygladzie. W oczach syna przypominal ni mniej, ni wiecej, tylko jednego ze wspanialych patriarchow z Ksiegi Wyjscia albo Powtorzonego Prawa. Podobnie jak u Mojzesza w sile wieku,jego oko nie bylo zmetnmle, a sily jego nie oslably'. Rzednace biale wlosy pokrywaly duza glowe, a pociagle, otwarte, emanujace wybaczeniem oblicze o spokojnych niebieskich oczach mialo regularne rysy, z wyjatkiem lekko haczykowatego nosa. Siegajac mysla w przeszlosc, Randall nie pamietal ojca bez glebokich bruzd znaczacych twarz. Przydawaly one jego wygladowi autorytetu, choc nie byl czlowiekiem apodyktycznym. Wielebny Randall roztaczal zawsze wokol siebie trudna do zdefiniowania aure, bylo to cos osobistego, tajemniczego i mistycznego, cos, co sugerowalo, ze jest w stalej lacznosci z Panem, z Jezusem Chrystusem, ze ma dostep do Jego madrosci i rady. Metodysci, jego parafianie, przypisywali wielebnemu Randallowi takie wlasciwosci, totez wierzyli w niego rownie mocno jak w Boga.

Steve Randall wkroczyl do szpitalnego pokoju, niosac w sobie ten witrazowy wizerunek ojca, wizerunek, ktory natychmiast zostal rozbity. Za przezroczysta sciana namiotu tlenowego ujrzal bowiem ruine, parodie ludzkiej istoty, kojarzaca sie z egipska mumia o zasuszonej glowie albo z upiornym workiem kosci z Dachau. Lsniaca biel wlosow zmatowiala i pozolkla. Pokryte siatka zylek powieki zakrywaly oczy pograzone w nieswiadomosci. Twarz byla wyniszczona, zapadnieta, plamista. Oddech chrapliwy i nierowny. Rurki i igly przytwierdzone do kazdej konczyny.

Widok zdal sie Randallowi przerazajacy. Oto ktos bliski, jednej krwi, ktos tak niezlomny, pewny, pelen wiary i ufnosci, dobry i zaslugujacy na dobroc, zmieniony zostal nagle w bezradna rosline.

Po kilku minutach Randall odwrocil sie z oczami pelnymi lez i opadl na krzeslo, z ktorego juz sie nie ruszyl. Przy nogach lozka krzatala sie drobna pielegniarka o slowianskim wygladzie, moze Polka, zajeta zmienianiem wiszacych butli, poprawianiem rurek i zapisywaniem czegos w karcie choroby. Po pewnym czasie, chyba po polgodzinie, do pielegniarki dolaczyl doktor Morris Oppenheimer. Krzepki i krepy, w srednim wieku, poruszal sie szybko i celowo, z widoczna pewnoscia siebie. Powital Randalla krotkim usciskiem dloni i kilkoma slowami wspolczucia, obiecujac przedstawic wkrotce aktualna ocene stanu pacjenta.

Randall obserwowal przez chwile, jak doktor bada ojca, po czym znuzony zamknal oczy i probowal przypomniec sobie odpowiednia modlitwe. Przyszlo mu na mysl jedynie „Ojcze nasz, ktorys jest

Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×