Otworzyly sie drzwi hotelowego apartamentu i oto Barbar, stala przed nim.

– Czesc, Steve – powiedziala.

– Witaj, Barbaro.

– Tak mi przykro z powodu Nathana – rzekla jego zona. – Kocham go jak wlasnego ojca. To sie zawsze przydarza dobrym ludziom, prawda?… Nie stojmy tak, co? Wejdz, Steve. Ciesze sie, ze mogles wpasc.

Nie probowala witac go pocalunkiem i on takze nie uczynil takiego gestu. Wszedl za nia do salonu. Pokoj byl czysty, lecz niezbyt przytulny, z kilkoma krzeslami, dwoma stolikami do kawy, kanapa i otwartym kredensem, sluzacym tez jako barek, w ktorym staly na polce szklanki, a obok nieotwarta butelka szkockiej. Barbara najwyrazniej sie go spodziewala.

Stala teraz na srodku pokoju, dziwnie milczaca i zamknieta. Niewiele sie zmienila od ich rozstania. Wygladala nawet nieco lepiej, ze zgrabna fryzura, bardziej wypielegnowana. Miala brazowe wlosy i nieduze, pelne pretensji oczy w pospolitej twarzy, figure odpowiednia do swoich trzydziestu szesciu lat, male piersi i smukla talie. Ubrana byla w szyty na miare kostium, kopie jakiejs drogiej kreacji. Jej wyglad wydawal sie bardzo w stylu San Francisco i wcale nie byla roztrzesiona, co sie nieczesto zdarzalo.

– Widzialysmy juz Nathana – powiedziala. – Wyobrazam sobie, jak sie czujesz, Steve. Ten widok po prostu zlamal nam serca, Judy nie wytrzymala, poplakala sie. Bardzo go obie kochamy.

Byc moze sluch zwodzil Randalla, lecz mial wrazenie, ze Barbara kladzie nacisk na slowko „my' – „my widzialysmy', „my kochamy'… Judy stala sie czescia owego matczynego „my', i zegnaj, nieznajomy, mezu i ojcze. Barbara dobrze go znala, wiedziala, co bylo jego czulym punktem, i albo dzgala go tym „my' jak nozem, zeby wyrownac rachunki, albo robila to, zeby mu przypomniec, ze corka powinna byc z matka, a moze byly to tylko jego wyobrazenia.

– W szpitalu jest obrzydliwie – stwierdzil. Obrzucil ja bacznym spojrzeniem. – Dawno cie nie widzialem. Chyba niezle sobie radzisz.

– Nie najgorzej. – Usmiechnela sie.

– A co z Judy? Jak ona sie czuje?

– Teraz jest w lozku. Wymeczyl ja lot, potem ten szpital, musi odpoczac. Pewnie juz zasnela. Ale chciala sie z toba zobaczyc. Moze jutro.

– Chce ja zobaczyc teraz.

– Jak sobie zyczysz. Zrobic ci drinka?

– Myslalem, ze moze posiedzimy w barze na dole. Jest otwarty do pozna.

– Wolalabym zostac tutaj, Steve. Tu mamy wiecej prywatnosci, a chcialabym z toba chwile porozmawiac. Obiecuje, ze krotko.

Chce chwile porozmawiac, pomyslal… Pamietal te ich krotkie rozmowy z przeszlosci. Kto to powiedzial – chyba jakis niemiecki filozof- ze malzenstwo to jedna dluga rozmowa? Gdybyz moglo tak byc, jedna dluga rozmowa, spokojna i lagodna… Ich rzeczywistosc skladala sie raczej z krotkich pyskowek, w ktorych on poddawany byl slownej kastracji, a ona uwazala, ze przechodzi werbalna amputacje macicy.

– Jak wolisz – odparl. – Poprosze szkocka z lodem. Otworzyl cicho drzwi sypialni i wszedl do srodka. Przez abazur lampki na toaletce saczylo sie przycmione swiatlo. Gdy jego oczy przywykly do polmroku, dojrzal sylwetke corki na podwojnym lozku.

Podszedl blizej i przykleknal na jedno kolano. Lezala z glowa wtulona w poduszke, z kocem podciagnietym pod brode i rozsypanymi wokol jedwabistymi wlosami. Spala i byla piekna, ta pietnastoletnia czastka jego samego, ten aniol, jedyna rzecz na tym swiecie, z ktorej stworzenia mogl byc dumny. Patrzyl w milczeniu na gladka twarz, maly nosek, lekko rozchylone usta, sluchal plytkiego oddechu.

Impuls kazal mu sie pochylic i musnac jej policzek wargami. Kiedy sie cofal, powieki dziewczynki uniosly sie ku gorze.

– Czesc?- mruknela sennie.

– Witaj kochanie! Tesknilem za toba. Jutro zapraszam cie na sniadanie.

– Mhm.

– Teraz spij, zobaczymy sie rano. Dobranoc, Judy. Wstajac z kleczek, spostrzegl, ze juz zasnela. Patrzyl na nia jeszcze przez chwile, po czym wyszedl z sypialni. W salonie bylo jasniej niz przedtem, Barbara zapalila kinkiety na scianach. Ciekawe po co?

Siedziala na kanapie, lokcie oparla na lezacej na podolku poduszce i trzymala w obu dloniach wysoka szklanke z drinkiem.

– Twoja szkocka jest tam – skinela ku szklance stojacej na koncu stolika.

– A ty co pijesz? – zapytal lekkim tonem. – Sevenup z lodem?

– Pije to samo co ty – odpowiedziala.

Niezbyt to zachecajace, pomyslal, zajmujac krzeslo naprzeciwko niej. Barbara od lat nie pijala w jego towarzystwie. Czasem wypila kieliszek czy dwa na przyjeciu, ale gdy byli sami, zawsze odmawiala. W ten sposob chciala go skarcic, dac do zrozumienia, ze nienawidzi takiego picia, do jakiego sie uciekal, picia, ktore oddzielalo, pomagalo mu byc jak najdalej od zwiazku z wlasna zona. A teraz nagle pila szkocka. Nie wiedzial, czy jest to dobiy znak, czy raczej zlowieszczy. Wybral zlowieszczy i postanowil miec sie na bacznosci.

– Czy Judy spala? – zapytala Barbara.

– Tak – odparl, biorac do reki szklanke. – Obudzila sie na chwilke. Powiedzialem, ze zjemy razem sniadanie.

– To dobrze.

Randall posmakowal szkockiej.

– Jak jej idzie w tej prywatnej szkole w Oakland, na ktorej tak ci zalezalo? Czy ma…

– Nie ma – przerwala mu. – Nie idzie jej, bo juz tam nie chodzi. Od miesiaca.

– To co ona robi? – Randall nie kryl zdziwienia.

– Siedzi w domu. Dlatego miedzy innymi chcialam sie z toba zobaczyc. Miesiac temu wyrzucono ja ze szkoly.

– Jak to wyrzucono? O czym ty mowisz? – To byla rzecz bez precedensu. Jego Judy to doskonalosc, zawsze uczyla sie na piatki.

– Mowie o tym, ze ja wywalili. Bez zawieszenia, bez okresu probnego. – Barbara przerwala, by dodac z naciskiem: – Znalezli narkotyki.

Randall poczul, ze pali go twarz.

– Co ty wygadujesz, do diabla ciezkiego?

– Mowie o dragach. O cpaniu, o prochach, o koksie, o amfie. O amfetaminie, Steve, ktora sie lyka i ktora sie wpuszcza do zyly. Zlapali Judy, jak chodzila po scianach, dyrektor wzial ja na dywanik, pogadal, potem pogadal ze mna, a potem zwyczajnie ja wyrzucili.

– Jak to, nie dali jej nawet jednej szansy? Co za sukinsyny, przeciez kazdemu dziecku moze sie zdarzyc potkniecie, moze je ktos namowic albo chce tylko sprobowac…

– Steve, to nie bylo probowanie. Ona brala regularnie, ciagle byla na haju. I nikt jej nie namawial, to raczej ona namowila kilka osob z klasy.

– Nie moge w to uwierzyc. – Pokrecil glowa.

– Ale musisz.

– Przeciez takie dzieci jak Judy nie robia czegos takiego. A gdzie ty bylas, Barbaro?

– A gdzie ty byles, Steve? – Powiedziala to bez zajadlosci, konstatujac tylko fakt. – Przepraszam. Gdzie ja bylam? Dlaczego nic nie spostrzeglam? Dlatego ze na poczatku tego nie widac. Czlowiek niczego sie nie spodziewa, wiec nie wypatruje oznak, nie zauwaza ich. Judy troche sie zmienila, ale kladlam to na karb nowej szkoly, obciazenia nauka, trudnosci w znalezieniu nowych przyjaciol. Poczatkowo, kiedy przyjezdzala do domu na weekend, wydawala mi sie ozywiona, blyskotliwa, pewna siebie, potem pare razy zauwazylam, ze jest rozdrazniona, niespokojna, przygnebiona… nazywaja to zapadnieciem… a pod koniec calkiem zamknela sie w sobie, i wtedy nagle wezwali mnie do szkoly i wszystko sie wydalo.

– Dlaczego mi nic nie powiedzialas, nie zadzwonilas? Barbara patrzyla na niego w skupieniu.

– Myslalam o tym, Steve, ale uznalam, ze to nie ma sensu. I tak juz bys tego nie odkrecil, a na dluzsza mete tez nie moglbys nic poradzic. Nie chcialam, zeby nasze drogi znow sie splataly, uznalam, ze Judy nic na tym nie zyska. Postanowilam poradzic sobie z tym samodzielnie i udalo mi sie.

Randall dopil drinka.

– Czy ona wciaz to bierze? Wydawala mi sie w porzadku, nienacpana ani jakas dziwna…

– Nie bierze, Steve. Wychodzi z tego i wierzymy, ze juz nie wroci. Przez przyjaciol znalazlam dla niej najlepsza pomoc, jaka w ogole jest dostepna. Bylo okropnie, bylo trudno, ale wychodzi z tego. Mysle, ze czasem moze zapali trawke na imprezie, ale to nic takiego i na pewno juz nie bierze twardych narkotykow.

– Rozumiem. – Randall przyjrzal sie pustej szklance i wstal. – Siedz, nie rob sobie klopotu, ale ja musze sie jeszcze napic.

– Przepraszam cie, Steve, za to wszystko. Juz bez tego miales ciezki dzien. Ale musialam z toba porozmawiac, i to nie przez telefon.

Randall nalal sobie pol szklaneczki whisky i wrocil na krzeslo.

– Oczywiscie, dobrze, ze mi powiedzialas. A jak ja z tego wyciagnelas? Jakies sanatorium?

– Wlasciwie to byl… i jest… jeden czlowiek. Psycholog z San Francisco, specjalista od uzaleznien. Nazywa sie Arthur Burke. Napisal…

– Niewazne, co napisal. Judy wciaz do niego chodzi?

– Tak. On prowadzi takze klinike. Judy bardzo go lubi i slucha. Dosc mlody, z wasami i broda, wszystko mowi wprost. Doktor Burke jest przekonany, ze nie tylko wyleczy Judy, ale ze to bedzie trwale.

Randall zaczynal juz czuc dzialanie alkoholu.

– Na pewno sie okazalo, ze wszystko to moja wina – powiedzial. – Ojciec ciagle zajety, wiec corka zaczyna cpac.

– Nie, Steve, to nie jest ani twoja wina, ani moja, ale byc moze wina nas obojga. Przyczyna moze byc zycie rodzinne, to, co sie dzieje z rodzicami, co dziecko dostaje, a czego nie. Ale to i tak jeszcze nie wszystko. Sa rzeczy, na ktore zaden rodzic nie ma wplywu… dzisiejszy styl zycia, oczekiwania wobec przyszlosci albo jej brak, bunt i ucieczka, pragnienie znalezienia lepszego swiata przez dotarcie do innych poziomow swiadomosci, odnalezienie innej planety we wlasnej glowie. Wiec stajesz sie poszukiwaczem odlotow, wyruszasz w te kosmiczna podroz, tracisz kontakt z rzeczywistoscia i jesli masz szczescie, ktos cie sciaga z orbity, zanim bedzie za pozno. Doktor Burke wlasnie sciagnal Judy z orbity. Stala sie na powrot czlonkiem rodziny i przeksztalca na nowo caly swoj system wartosci.

Randall przylozyl pusta szklaneczke do nosa, pocieral go chlodnym szklem i patrzac przez nie, zorientowal sie, ze Barbary nie ma juz naprzeciw niego. Opuscil reke ze szklanka i wpatrywal sie tepo w pusta kanape.

– Steve… – uslyszal. Odwrocil glowe i zobaczyl, ze ona takze nalala sobie drugiego drinka.

– Oho, alez ty dzisiaj tankujesz – powiedzial.

– Ale to tylko dzisiaj, wyjatkowo – odparla, siadajac. – Steve, chcialabym z toba omowic jeszcze jedna sprawe.

– Czy to nie dosc jak na jeden wieczor? Wlasnie powiedzialas mi o Judy…

– W pewnym sensie to takze jej dotyczy. Pozwol mi wszystko wylozyc krotko i zwiezle, i bedzie z glowy.

– Dobra, strzelaj. – Odstawil szklanke, – Co tam jeszcze masz w zanadrzu?

Barbara upila lyk whisky i spojrzala mu w oczy.

– Steve, wychodze za maz.

Nie poczul niczego, a wlasciwie poczul rozbawienie.

Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×