W zwyczajnych miedzyludzkich sytuacjach tez sienie spisywal. W pracy radzil sobie swietnie. Natomiast poza praca, w kontaktach z ludzmi, na ktorych mu zalezalo, bywal nieodpowiedzialny. Obiecal corce – coz moze byc wazniejszego? – ze zjedza razem sniadanie. Zapomnial jednak, ze w recepcji kazal nie przelaczac zadnych telefonow, z wyjatkiem doktora Oppenheimera. Budzika tez nie nastawil, no i zaspal.
Przed zamowieniem sniadania zadzwonil do Barbary, w nadziei, ze Judy jeszcze tam jest. Niestety nikt nie odebral i Randall siedzial teraz sam, zgnebiony, nad jajkami na bekonie i kawa. Po chwili spostrzegl, ze wraz z poranna gazeta chlopiec hotelowy przyniosl mu jakies wiadomosci.
Pierwsza informowala go o telefonie od panny Darlene Nicholson z Nowego Jorku. Byla tez wiadomosc od niej z poprzedniej nocy. Po rozmowie z Barbara nie mial nastroju na telefonowanie, a teraz z kolei byl zbyt znekany, zeby oddzwonic. Obiecal sobie, ze skontaktuje sie z Darlene pozniej. Nastepna wiadomosc zostawil wuj Herman. Przyjechal do hotelu, tak jak sie umowili, zeby zabrac go do szpitala, ale w recepcji nie chcieli go polaczyc z pokojem Randalla. Stalo sie to przed trzema godzinami. Niech to szlag. Pocieszajace bylo tylko to, ze nie dzwonil w nocy doktor Oppenheimer.
Dokonczyl w pospiechu sniadanie i zjechal winda do holu. Wiedzial, ze spotka Judy w szpitalu, ale na wszelki wypadek zostawil dla niej w recepcji wiadomosc z przeprosinami i zaproszeniem… teraz juz na lunch. Wyszedl w parne powietrze majowego poranka, skinal na taksowke i po chwili jechal do szpitala.
Wbiegl po dwa stopnie naraz po frontowych schodach i wjechal winda na drugie pietro. Ku swemu przerazeniu przed drzwiami pokoju ojca zobaczyl matke, siostre i wuja Hermana, skupionych wokol doktora Oppenheimera. Troche dalej stali Ed Period Johnson i pastor Tom Carey pograzeni w rozmowie. Randall ruszyl w ich strone, drzac z trwogi. Skoro wszyscy sie zgromadzili, musialo sie cos stac.
Zblizajac sie i widzac coraz wyrazniej ich twarze, wypatrywal im nich oznak rozpaczy badz smutku. Bezskutecznie. Zdziwilo go to, podobnie jak nieobecnosc Barbary i Judy.
Dolaczyl do grupy bez przeprosin za spoznienie i przerwal wywod lekarza pytaniem:
– Co z tata? Co sie dzieje?
Zacisniete usta doktora Oppenheimera ulozyly sie w wymuszony usmiech.
– Dobre wiesci, Steve, najlepsze, na jakie moglismy liczyc. Twoj ojciec odzyskal przytomnosc chyba przed szosta rano. Kardiogram wskazuje na zdecydowana poprawe. Cisnienie krwi jest bliskie normy. Lewa strone ciala ma wciaz czesciowo sparalizowana i mowi z pewnym trudem, ale ogolnie biorac, to niesamowity powrot. Jezeli nie wynikna jakies komplikacje, od dzisiaj jego stan powinien sie zaczac poprawiac.
– Och, dzieki Bogu – powiedzial Randall. Poczul slabosc, jakby go wlasnie uwolniono z wiezow. Nachylil sie do matki i pocalowal ja w policzek, potem pocalowal placzaca znow Clare i usmiechnal sie do wuja Hermana. Na koniec odwrocil sie ponownie do Oppenheimera i uscisnal mu dlon. – To wspaniale, prawdziwy cud – dodal. – Jestesmy panu wszyscy ogromnie wdzieczni, doktorze.
Lekarz sklonil sie lekko.
– Dziekuje, Steve, ale cala zasluge trzeba przypisac ojcu. Tlumaczylem wlasnie twojej matce, ze jego powrot do zdrowia bedzie zalezec glownie od niego samego. Medycyna dziala tylko do pewnego momentu. Kiedy wypiszemy go ze szpitala… za dwa, trzy, moze cztery tygodnie… otrzyma program cwiczen fizjoterapeutycznych, ktore mozna wykonywac w domu. Jezeli bedzie wspolpracowal, rehabilitacja moze przyniesc zdumiewajaca poprawe. Naszym celem jest przywrocenie mu sprawnosci i samodzielnosci w dzialaniu. Powiedzialem juz Sarah, ze zasadniczym czynnikiem bedzie tu stan ducha ojca, jego wola i pragnienie zycia.
– Tego mu nigdy nie brakowalo – odparl Randall.
– To prawda – zgodzil sie Oppenheimer – lecz pamietaj, ze przedtem nie mial udaru. Psychiczne nastawienie moze sie bardzo zmienic, a jego przyszlosc zalezy wlasnie od tego, czy pozostanie takie samo.
– Jezus na krzyzu tez czul sie opuszczony – wtracila cichym glosem Sarah Randall. – Umarl, a jednak powstal z grobu, zeby zbawic nas wszystkich.
– Z boza pomoca – pisnal wuj Herman. Sarah Randall spojrzala na brata.
– Nathanowi Bog tez pomoze, Hermanie. Zasluzyl sobie na to. Zaklopotany ta nabozna paplanina, Randall odsunal sie od matki i stanal przy doktorze.
– Chcialbym zobaczyc tate. Czy moge teraz? – zapytal.
– No coz, wlasciwie powinien jak najwiecej wypoczywac – odparl Oppenheimer – ale jezeli pobedziesz tam minutke, nie wiecej, to wejdz. Byc moze wieczorem bedziesz mogl z nim spedzic wiecej czasu.
Randall otworzyl drzwi szpitalnego pokoju i wszedl do srodka.
Przezroczysty namiot tlenowy byl otwarty, lecz pielegniarka poprawiajaca koc zaslaniala pacjenta. Uslyszawszy Randalla, odsunela sie na bok.
– Chce go tylko zobaczyc – powiedzial polglosem. – Czy on spi?
– Zdrzemnal sie, ale swietnie mu idzie. Jestesmy z niego bardzo dumni.
Randall podszedl do lozka. Glowa starca spoczywala na poduszce, trupio wychudzona, lecz widok nie byl juz taki szokujacy jak poprzedniego dnia. Ojciec mial zamkniete oczy. Jego policzki nabraly rumiencow. Pochrapywal miarowo.
– Wyglada o wiele lepiej niz wczoraj – szepnal Randall przez ramie.
– Znacznie lepiej – zgodzila sie pielegniarka.
Kiedy odwrocil sie znow do ojca, ujrzal zaskoczony, ze starzec wpatruje sie w niego tepym spojrzeniem.
– Witaj tato – rzekl Randall. – To ja, Steve. Poprawilo ci sie. Wyjdziesz z tego.
W oczach starca mignal blysk rozpoznania i zadrzaly mu usta. Randall pochylil sie nad nim szybko i pocalowal w czolo. Oczy pastora zamknely sie i otworzyly, jakby na znak potwierdzenia.
– Wracasz do nas, tato – ciagnal Randall. – Modlilismy sie za ciebie i nasze modlitwy zostaly wysluchane. Nadal bede sie za ciebie modlil i…
Randall zawiesil glos, zobaczyl bowiem, ze kacik ust ojca unosi sie nieznacznie i nie byl pewien, czy ten cien usmiechu oznacza akceptacje, czy raczej watpliwosc, co do zdolnosci modlenia sie syna. Uznal, ze ojciec potrafi go przejrzec na wylot, jak zwykle, od zawsze, i docenia jego szczera troske, lecz watpi w nagly przyplyw poboznosci.
Usmiech, tajemniczy jak ten na twarzy Mony Lizy, zniknal po chwili, a jego powod i znaczenie pozostaly nieznane. Randall chcial zapytac ojca o wyjasnienie, lecz pokryte siatka zylek powieki zamknely sie i znow rozleglo sie chrapanie.
Randall w milczeniu odszedl od lozka i wrocil na korytarz. Doktor udal sie juz na obchod, a pozostali skupili sie w ciasnym kregu obok poczekalni, rozmawiajac z ozywieniem.
Randall zapytal Clare o zone i corke. Okazalo sie, ze przyszly dosc wczesnie, uslyszaly dobre wiesci, posiedzialy chwile u ojca i pol godziny temu opuscily szpital.
Matka zaprosila go na lunch do domu, odparl jednak, ze jest juz umowiony z Judy i zjawi sie na pewno na domowym obiedzie przed kolejna wieczorna wizyta w szpitalu.
W tej sytuacji Sarah Randall postanowila zostac przy mezu troche dluzej, razem z wujem Hermanem. Clare musiala isc do pracy, zapewnila jednak matke, ze wroci wczesniej, zeby jej pomoc przy obiedzie.
– Moze kogos gdzie podwiezc? – zapytala Clare.
Ed Johnson uznal, ze powinien wrocic do redakcji. Chociaz najstarszy syn stopniowo przejmowal od niego trudy prowadzenia gazety, Ed wolal jednak byc na miejscu i nadzorowac prace. Siedziba redakcji byla bardzo blisko, nie potrzebowal wiec podwiezienia. Tom Carey rowniez musial wracac do swojej parafii. Mial umowione spotkania, gore korespondencji do nadrobienia i musial jeszcze napisac kazanie.
– Dzieki, Clare, ale chyba pojde piechota-odpowiedzial. – Chetnie zazyje troche ruchu i swiezego powietrza. – A ty, Steve? – spojrzal na Randalla. – Nie przeszedlbys sie kawalek? Jak pamietasz, kosciol jest tylko kilka ulic od twojego hotelu.
Randall spojrzal na zegarek. Do pory lunchu z Judy mial jeszcze trzy kwadranse, jezeli oczywiscie dostala jego wiadomosc.
– Dobrze – odparl. – Przylaczam sie do Anonimowych Piechurow.
Trzej mezczyzni maszerowali przez dziesiec minut i byl to przyjemny spacer. Duchota zelzala, powietrze bylo czyste i swiecilo wczesnopopoludniowe slonce. Wysokie wiazy i sedziwe deby puszczaly paki lub juz okryly sie zielenia w roznych odcieniach, dzieci jezdzily na rowerkach, psy rzucaly sie w pogon za kotami, a jakas gruba kobieta wieszala pranie i trzymajac w ustach klamerki, pomachala do Johnsona i Careya.
W odroznieniu od ciemnych kamiennych wawozow srodkowego Manhattanu, miasteczko w Wisconsin wydalo sie Randallowi elizejskim rajem. Lecz widzial je w ten sposob oczami duszy, trawiony nostalgia. To, co podpowiadal umysl, bylo bardziej wiarygodne, bardziej krytyczne. Przypomnialo Randallowi, ze zaszedl juz za daleko, widzial zbyt wiele i przezyl zbyt wiele, by moc na powrot przywyknac do monotonii i ograniczen prowincjonalnej spolecznosci. Potrafil przetrwac w sytuacjach ekstremalnych, ale nie tutaj. Mogl znalezc przestrzen do dzialania dla swej niespokojnej duszy w Nowym Jorku, wsrod przytlaczajacych tlumow. Mogl tez wycofac sie i osiasc samotnie lub z kims jeszcze w jakims gorzystym zakatku Francji, gdzie jego tworcza wyobraznia szybowalaby swobodnie, moze sie to stac rzeczywistoscia za piec lat, gdy Towery i Gosmos wrecza mu czek na dwa miliony.
Idac krok w krok z Edem i Tomem, wsluchiwal sie w ozywiony monolog Johnsona, ktory wspominal poczatki swej bliskiej zazylosci z wielebnym Nathanem Randallem, najlepsze chwile ich przyjazni i wspolne slawetne wyprawy wedkarskie nad jeziora.
Ed rozprawial wlasnie o tworczym podejsciu Nathana do czynienia dobra.
– Wiekszosc ludzi chce spelniac dobre uczynki, ale zazwyczaj grzezna gdzies po drodze – mowil. – Ale nie tata Steve'a, mowy nie ma. Nasz wspanialy pastor byl zawsze pod tym wzgledem wyjatkowy. Kiedy mu przyszedl do glowy pomysl na jakis dobry czyn, chocby nie wiem jak dziwny lub niezwykly, to Bog mi swiadkiem, bral sie do roboty i zawsze znalazl sposob, zeby doprowadzic sprawe do konca. Nathan nalezy do tych duchownych, ktorzy swoje nauki wprowadzaja w czyn.
– O tak, to caly Nathan – przytaknal Carey.
– Pewnego razu na przyklad postanowil konkurowac ze mna na polu wydawniczym. Pamietasz to, Steve? Ten jego tygodnik… jak on sie, u diabla, nazywal… zaraz, zaraz…
– „Dobra Nowina na Ziemi' – podpowiedzial Randall.
– Masz racje, synu, „Dobra Nowina na Ziemi', tak nazwal te swoja gazete, zgodnie z oryginalnym znaczeniem slowa gospel, ktore pochodzi od anglosaskiego godspel, czyli wlasnie „dobra nowina'. To bylo piekne, po prostu piekne. I wymagalo odwagi, a tej Nathanowi nigdy nie brakowalo. Pamietasz te gazete ojca, Steve?
– Oczywiscie.
Szli dalej w cieple popoludnie, a Ed Period Johnson zwrocil sie teraz do Toma Careya.
– To prawdziwa historia, Tom. Steve moze zaswiadczyc. Wiecej mowi o moim przyjacielu Nathanie niz jakakolwiek inna. To bylo ladne pare lat temu. Sluchalismy ktoregos dnia radia, nadawali taki cykl o malo znanych duchownych, ktorzy dokonali niezwyklych rzeczy wsrod swieckich. W tej akurat audycji mowili o zyciu doktora Charlesa Monroego Sheldona z Centralnego Kosciola Kongregacjonalnego w Topece w stanie Kansas. Slyszales kiedys o nim, Tom?
– Mozliwe, nazwisko wydaje sie znajome.
– Nie zdziwilbym sie, gdybys nie slyszal – ciagnal Ed – bo Nathan i ja tez slyszelismy wowczas o nim po raz pierwszy. Ale ten Sheldon istnial naprawde, znajdziesz cos o nim w bibliotece, jesli mi nie wierzysz. Przyjechal do Kansas z Nowego Jorku, zeby zalozyc kosciol w Topece. Okolo roku tysiac osiemset dziewiecdziesiatego, mial wtedy moze trzydziesci trzy lata. Zaczal sie niepokoic niska frekwencja na niedzielnych wieczornych nabozenstwach. I wpadl na pewien pomysl. Zamiast wyglaszac kazania, napisal opowiesc w dwunastu rozdzialach, z ktorych kazdy konczyl sie w najciekawszym momencie, i co tydzien odczytywal wiernym jeden odcinek podczas mszy. Pomysl wypalil nadspodziewanie dobrze.
– Bardzo zmyslne – rzekl Carey. – O czym mowila ta opowiesc?
– O mlodym ksiedzu, przejetym stanem swiata i ludzkim postepowaniem. Ksiadz prosi swoich wiernych o przyrzeczenie, ze przez rok beda sie zachowywac w stosunkach z innymi tak, jak zachowywalby sie Jezus. Cykl okazal sie sukcesem i doktor Sheldon opublikowal go w roku tysiac osiemset dziewiecdziesiatym szostym w formie ksiazkowej. Zatytulowal te ksiazke In His Steps, Jego sladem. Wedlug niektorych szacunkow sprzedano trzydziesci milionow egzemplarzy, wliczajac w to przeklady na czterdziesci piac jezykow. Najwiekszy bestseller w historii poza Biblia i dzielami