– Dzisiaj?

– Jutro rano – niewidoczny Peter udal, ze nie slyszy sarkazmu w jej glosie. – Jesli pani chce, przysle po pania samochod.

– Jestem bardzo zajeta – oznajmila ostroznie.

* * *

Miala osiemnascie lat i byla bez pamieci zakochana w chlopaku z roku, Iwoniku, pierwszym mezczyznie na calym wydziale. Ich milosc przez jakis czas ograniczala sie do przytulania w ciemnosci sali kinowej; dlugo krazyli wokol siebie jak namagnesowani, bojac sie jednoczesnie oddalic i zblizyc do siebie – gdy niespodziewanie pewnego wieczoru, odprowadzajac Irene do domu, Iwonik pocalowal ja na przystanku autobusowym.

I zaczelo sie.

Przystanek byl pusty; calowali sie dlugo, kryjac pod szklanym daszkiem, po czym, wymieniajac dlugie spojrzenia i przysiegajac sobie milosc do grobowej deski, przeszli na druga strone ulicy i pojechali do Iwonika.

Rzadcy pasazerowie zerkali na nich ze zrozumieniem. Przegapiwszy wlasciwy przystanek, zakochani wracali pieszo, trzymajac sie za rece. Na skrzyzowaniu grala z kapeluszem wedrowna orkiestra – olbrzymia tuba, dwie mniejsze traby i beben z talerzami. Takze tutaj Iwonik kupil z rak zyczliwej babiny malutki, bialy bukiecik.

Okna domu Iwonika byly puste i ciemne – rodzice wyjechali. Irena byla tak podekscytowana, ze przed samym progiem posliznela sie i wywrocila, upuszczajac torebke i rozsypujac na sniegu konspekty, olowki i kosmetyki.

Zbierali skarby Ireny czworgiem trzesacych sie rak. Potem weszli do domu, nastawili czajnik i natychmiast o nim zapomnieli. Iwonik wyjal kieliszki i wino; na szybko oproznili butelke i poczuli sie niemal jak bohaterowie.

W sypialni Iwonik najpierw zgasil nocna lampke, potem zapalil ja i znowu zgasil. Bardzo chcial wygladac na doswiadczonego mezczyzne – a Irena przypomniala sobie, ze na koszulce ma naderwany guzik i byla w stanie myslec tylko o tym, by zdazyc zakryc go dlonia.

Iwonik mial goracy oddech. Peszyl sie, usmiechal i dygotal – i w koncu wsunal sie do niej pod koc; a ona, oszolomiona winem, oddala sie w rece losu – gdy pod samymi oknami zagrzmiala nieziemska orkiestra deta.

Irena drgnela – wspomnienie bylo zbyt realistyczne. Zdjela reke z cieplej skorupy. Wymienila z zolwiem spojrzenie, posluchala szumu wiatru za oknem i ze zmeczeniem usiadla w fotelu.

Kanalia... Tego dnia spotkal parke zakochanych i dziewczyna wpadla mu w oko. Poszedl za nimi. A potem wyciagnal z kieszeni wszystkie drobne i zamowil u nieogolonych muzykow wystep.

Stali pod oknem – zuchowaci wloczedzy z miedzianymi trabami, ci sami, ze skrzyzowania... i grzmieli marsz weselny tak, ze w sasiednich domach zapalaly sie swiatla... Przenikliwie lomotaly bebny i talerze. Wtedy Irena zaczela plakac i goraczkowo sie ubierac, Iwonik zas przez chwile stal jak slup, a potem otworzyl okno zrywajac lateksowe paski uszczelnienia i cisnal w muzykow okraglym taboretem.

Cyniczna traba wydala nieprzyzwoity dzwiek.

Iwonik siedzial na podlodze i goraczkowo przypominal sobie wulgarne przeklenstwa – wszystkie, jakie znal, jakie kiedys slyszal i zapomnial, a takze takie, ktorych nie znal i nie slyszal – wymyslal je na goraco, przez co brzmialy jeszcze bardziej zalosnie.

Byla idiotka... Czyzby bylo to nieuniknione i w wieku dziewietnastu lat wszystkie dziewczeta to idiotki?!

A wtedy oczywiscie momentalnie wytrzezwiala. I uciekala, przy dzwiekach weselnego marsza, uciekala, gdzie oczy poniosa, i niemal wpadla pod samochod.

Nastepnego ranka, zaplakana, kilkakrotnie wzywano ja do telefonu, lecz ona nie podchodzila, nie majac ochoty na rozmowe z Iwonikiem... a gdy wywolano ja po raz czwarty i zmusila sie, by zejsc do okienka recepcjonistki, okazalo sie, ze wcale nie byl to Iwonik. W sluchawce nieznajomy glos przymilnie zapytal:

– Czy rozmawiam z Irena?

Nie byla przygotowana na taki rozwoj wypadkow, wiec zachowala milczenie.

– Halo, Ireno?

– Z kim mam przyjemnosc? – spytala posepnym glosem.

– Mam na imie Andrzej.

Wkrotce dowiedziala sie, ze on osiaga kazdy wytyczony sobie cel. Kazdy bez wyjatku.

– Jaki znowu Andrzej? – nie dbala o to, ze wszyscy ja slysza.

– Ten, ktory zamowil muzyke.

Milczala.

– Znalazlem pani notes... razem z numerem telefonu.

– I co z tego? – zapytala. I juz po sekundzie dodala. – Wiec niech pan wsadzi sobie ten notes... wiadomo gdzie!

I trzasnela sluchawka.

Byl od niej o siedem lat starszy. Mieszkal sam w ogromnym pokoju niemal bez mebli, jednak poruszac sie po nim mozna bylo jedynie bokiem, wzdluz sciany, gdyz cala przestrzen zajmowalo sredniowieczne miasto zbudowane z pudelek po zapalkach.

– A co to takiego?! – zapytala, gdy po raz pierwszy przestapila prog jego pokoju.

– A, tak – lekcewazaco machnal reka. – Nic specjalnego...

Taki sobie modelik...

* * *

Spotkali sie na neutralnym gruncie – w kawiarni. Nikolan przyszedl w towarzystwie urodziwej, powaznej kobiety – jednej z tych, ktore do poznej starosci regularnie korzystaja z silowni, masazysty i kosmetyczki. Niemniej dama byla podenerwowana i Irena ze zdziwieniem zdala sobie sprawe, ze zrodlem jej napiecia jest niegrozna pani Chmiel.

– ...oraz pani ostatnie utwory. Czytalam je nawet swojemu synowi – jest zachwycony; polowa jego klasy czeka w kolejce na czasopismo.

Najwyrazniej klamala. Przypuszczalnie dopiero wczoraj wieczorem wreczono jej czasopismo i w pospiechu przekartkowala opowiadanie Ireny, pragnac miec temat do uprzejmej dyskusji z uzyteczna rozmowczynia.

Gdyz z jakiegos powodu pani Chmiel jest im do czegos potrzebna.

– Zamierzacie rozmawiac ze mna jako przedstawiciele Rady, czy prywatnie?

Dama sie usmiechnela – czarujaco, choc za tym usmiechem wciaz krylo sie napiecie.

– Kameralne warunki... sprzyjaja szczerej atmosferze.

– Czekam na odpowiedz.

– Tak, jestesmy upowaznieni do prowadzenia oficjalnych rozmow. – Peter, ktory okazal sie korpulentnym, przygnebionym blondynem, westchnal ciezko. – Rozumiemy pani zmieszanie.

– Wiecie oczywiscie, ze rozwiodlam sie z mezem piec lat temu? – spytala Irena niedbalym tonem.

Peter przytaknal.

– Oczywiscie. Prosze wybaczyc, ze mimowolnie obudzilismy w pani niepotrzebne i nieprzyjemne wspomnienia. Jednak Rada... zmuszona jest prosic pania o pomoc. A takze o to, by pomogla pani... swemu bylemu mezowi.

Irena milczala.

Zbudowana z drewnianych bali restauracyjka o dziesieciu odseparowanych od siebie przepierzeniami stolikach byla o tej porze niemal pusta. Stoly ustawione byly w krag naprzeciwko wejscia, wokol lady, a w centrum, pod szerokim otworem w suficie, miescil sie ruszt. Panowal ledwie wyczuwalny zapach dymu i przygotowywany przez gospodarza posilek dla trojga dopiero zaczal sie przeksztalcac z krwistych, miesnych kawalkow w przyrumienione, apetyczne befsztyki...

– Mamy malo czasu. – Peter Nikolan spogladal przenikliwie. – A sprawa wyglada w ten sposob. Prosze sobie wyobrazic, ze nasz wypelniajacy swa misje pracownik w trakcie pewnych badan socjologicznych... przezyl ciezki szok, w rezultacie ktorego stal sie... niepoczytalny.

Irena milczala. Nad rusztem unosil sie rowny, siwy dymek. Jego cienkie smugi zasysal otwor w suficie.

Nawet w ich najlepszym okresie Andrzej nie opowiadal jej niczego o swej pracy. I bez watpienia zawsze byl odrobine niepoczytalny. Jesli oczywiscie mozliwe jest takie zestawienie slow.

– Bedzie pani niewatpliwie zaskoczona. – Kobieta westchnela. – Mezczyzni zaskakuja nas nie rzadziej niz my ich. Jednak dane specjalnego testu wykazaly, ze jedynie silny wstrzas moze wyrwac tego czlowieka ze stuporu. Na przyklad obecnosc bylej zony.

Irena wciaz milczala. Ta dwojka zasypala ja gradem informacji. Juz najwyzszy czas, by polozyc sie na kanapie, naciagnac koc pod brode i zastanowic sie nad ich slowami.

Ciekawe, co to za „specjalne testy'?

„Zastanowie sie nad tym' – chciala powiedziec, w ostatniej chwili udalo jej sie jednak powstrzymac.

– Tak. – Peter pochylil sie do przodu i jego oczy znalazly sie dokladnie naprzeciw twarzy Ireny. – Wyglada to tak, ze... od psychicznego zdrowia tego czlowieka zalezy obecnie los wielu innych ludzi... Mozna rzec, ze to kwestia zycia lub smierci. I Rada zwraca sie do pani... jako do odpowiedzialnej obywatelki. Jako do kobiety, pedagoga, humanisty...

Mieso na roznie powoli przybieralo jadalny wyglad. Najwyrazniej pani Chmiel tez jest teraz poddawana obrobce, by odpowiednio skruszec.

Po co ten caly patos?

– Jest w szpitalu? – zapytala Irena i jej glos brzmial mniej obojetnie, nizby tego sobie zyczyla.

Wygladalo na to, ze Nikolan i kobieta ledwie powstrzymali sie przed wymiana spojrzen.

– Niestety nie... Nieszczesliwy wypadek mial miejsce, gdy pan Andrzej Kromar wypelnial naukowa misje... byl w delegacji.

– O jakiej dziedzinie nauki pan mowi? – zdziwila sie Irena.

– Zawsze uwazalam, ze Rada...

– O socjologii stosowanej – odparl cicho Nikolan. Jego oczy staly sie nieobecne, jakby przygladal sie Irenie z bardzo daleka. – O socjologii eksperymentalnej, scisle mowiac. W kazdym okresie swej historii ludzkosc posiadala cos w rodzaju tajemniczego, zakazanego zakatka. Badan uwazanych za nieprzyzwoite, nieetyczne, niehumanitarne... A mimo to niezwykle perspektywicznych. Oczywiscie wylacznie pod nadzorem Rady.

Kawalki miesa powoli obracaly sie wokol wlasnej osi, podstawiajac pod ogien to jeden, to drugi bok.

– Co sie stalo z Andrz... panem Kromarem?

Kobieta westchnela.

– Przeprowadzal eksperyment. – Peter Nikolan wciaz patrzyl Irenie w oczy i jego wzrok przypominal teraz spojrzenie czujnej lani.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×