„I to sa nasi bracia? Wszystko na nic” — pomyslal z gorycza Krug.
— Jak do nich dotrzec? — zapytal glosno. — Vargas, statek kosmiczny jest juz prawie ukonczony, statek miedzygwiezdny, zdolny do przeniesienia uspionego czlowieka przez lata swietlne. Jak mozemy wyslac kogos w podobne miejsce?
— Panska reakcja mocno mnie dziwi. Nie oczekiwalem tego po panu.
— Nie oczekiwalem gwiazdy tego rodzaju…
— Bylby pan bardziej szczesliwy, gdybym oswiadczyl, ze pochodzenie sygnalow jest naturalne?
— Nie… Nie!
— A wiec prosze sie cieszyc z istnienia tych dziwnych braci we Wszechswiecie i prosze myslec jedynie o tym braterstwie.
Slowa Vargasa zrobily swoje — Krug rozluznil sie. Astronom mial racje: osobliwosc, jaka stanowily te dziwne istoty i niesamowitosc ich swiata powodowaly, ze hipoteza Vargasa mogla byc rozpatrywana powaznie. Byly to istoty rozumne, cywilizowane, szukajace kontaktu z podobnymi sobie — nasi bracia. Jezeli jutro Ziemia ze swoim Sloncem zostana unicestwione i pochlonie je wieczne zapomnienie, rozum nie przepadnie, poniewaz oni sa. — Tam.
— Tak, ciesze sie z ich istnienia — powiedzial Krug. — Gdy ukonczymy budowe wiezy, przesle im slowa powitania. Dwa wieki minely od chwili, gdy czlowiek oderwal sie od powierzchni swej planety-matki. Jeden dynamiczny poryw zaniosl badaczy z Ziemi na Ksiezyc, nastepne az do granic Ukladu Slonecznego, na Plutona. Nigdzie nie udalo sie znalezc najmniejszego sladu inteligentnego zycia — bakterie, pierwotniaki, pelzajace stworzenia na najnizszym stopniu rozwoju i nic poza tym. To rozczarowanie sklonilo archeologow do szukania domniemanej kultury na Marsie, ale bez powodzenia. A gdy wystrzelono sondy miedzygwiezdne na rekonesans ku najblizszym gwiazdom, powrocily z niczym. W promieniu dziesiatek lat swietlnych nie istnieje nic bardziej skomplikowanego od protoidow z Centaura.
Krug byl mlodziencem, gdy powracaly pierwsze sondy. I co mowili wtedy apostolowie nowego geocentryzmu?
„Jestesmy jedynymi dziecmi Boga!”
„Jestesmy wybrancami!”
„To na tym swiecie, nie na zadnym innym Pan stworzyl swoj lud!”
Krug wyczuwal zarodki paranoi w takim sposobie myslenia. Nigdy zbyt wiele nie rozmyslal o idei Boga — istnialy przeciez miliardy planet i miliardy slonc. Wszechswiat nie mial granic. Jak w tym nieskonczonym oceanie galaktyk mogloby nie zaistniec inne, inteligentne zycie? Czlowiek mialby byc naprawde sam? Ale jak sie o tym przekonac? Krug byl przede wszystkim czlowiekiem racjonalnym i ocenial wszystko w odpowiedniej perspektywie. Wydawalo mu sie, ze aby ocalic rozum, trzeba obudzic sie z tego snu o samotnym istnieniu, gdyz sen ten na pewno skonczy sie pewnego dnia, ale przebudzenie moze byc wtedy zbyt pozne i zbyt przerazajace.
— Kiedy wieza bedzie gotowa? — zapytal Vargas.
— Za dwa lata, a moze juz w przyszlym roku, jesli bedziemy miec szczescie. Widzial pan dzis rano: ograniczony budzet — Krug zmarszczyl brwi i nagle poczul, ze ogarnia go zly nastroj. — Prosze powiedziec mi prawde: nawet pan, ktory spedzil zycie na obserwacji gwiazd uwaza, ze Krug jest szalony?
— Absolutnie nie.
— Alez tak! Wszyscy tak mysla! Moj syn uwaza, ze powinno sie mnie zamknac, ale boi sie powiedziec to glosno. Spaulding takze… Wszyscy, moze nawet i Thor Watchman, choc to on wlasnie buduje wieze. Dlaczego trwonie miliardy dolarow na budowe szklanej wiezy? Pan takze, Vargas?
— Mam wiele sympatii dla tego projektu i panskie podejrzenie mnie obraza. Czy nie wydaje sie panu, ze nawiazanie kontaktu z cywilizacjami pozaziemskimi jest dla mnie rownie wazne jak i dla pana?
— To normalne, to panska domena, obiekt panskich badan. Ale ja? Czlowiek interesu, producent androidow, kapitalista… Moze troche chemik z pewna wiedza na temat genetyki, ale nie astronom, nie uczony. To szalenstwo z mojej strony, Vargas, zajmowac sie podobnymi sprawami. Czysta rozrzutnosc, bezproduktywna inwestycja… Jakie dywidendy mozna wyciagnac z NGC 7293, co? Prosze mi odpowiedziec…
— Moze powinnismy zejsc na dol… — Vargas byl juz nieco zdenerwowany.
Krug stuknal sie w piers.
— Dochodze juz do szescdziesiatki, przede mna jeszcze sto lat zycia, moze nieco wiecej — moze i dwiescie, kto wie? Prosze sie o mnie nie niepokoic, ale prosze szczerze przyznac, ze dla ignoranta szalenstwem jest zajmowanie sie takimi sprawami… Ja sam uwazam to za szalenstwo i ciagle musze sobie tlumaczyc, ale mowie panu, ze trzeba to zrobic, to musi byc zrobione i dlatego wlasnie buduje wieze. Pozdrowienia dla gwiazd… Gdy bylem mlody, nie ustawano w powtarzaniu: „Jestesmy sami, jestesmy sami!” Nie wierzylem w to, choc moglem uwierzyc! Zdobylem miliardy, a teraz wydam je, by zrealizowac idee nas wszystkich. Pan przechwycil sygnaly, a ja na nie odpowiem: liczby odpowiedzia na liczby, potem beda obrazy. Wiem, jak to zrobic: jeden i zero, jeden i zero, jeden i zero, czarne i biale, czarne i biale, a skonczy sie to powstaniem obrazu. Liczby im powiedza, ze tu jestesmy — molekuly wody, nasz System Sloneczny, tak…
Krug przerwal zdyszany, dostrzegajac po raz pierwszy szok i strach na twarzy astronoma, dokonczyl wiec spokojniej:
— Nie powinienem tak krzyczec. Sa chwile, gdy naprawde mowie zbyt duzo…
— Nie szkodzi. Mozna panu pozazdroscic tego ognia entuzjazmu.
— Wie pan, ze to wszystko mna wstrzasnelo? Ta mglawica, ktora rzucil mi pan na glowe… To mnie zbulwersowalo i powiem panu, dlaczego… Marzylem o wyprawie na planete, z ktorej nadano do nas przeslanie — ja, Krug, zahibernowany i lecacy moim statkiem miedzygwiezdnym sto, moze dwiescie lat swietlnych, ambasador Ziemi… Bylaby to podroz, jakiej nikt przede mna nie odbyl. A teraz powiedzial mi pan, ze sygnaly wyslano z jakiegos piekielnego swiata pod fluoryzujacym niebem, planety gwiazdy O, rozzarzonego, blekitnego pieca i moja podroz stracila jakikolwiek sens… Ta niespodzianka wytracila mnie z rownowagi, ale niech sie pan nie niepokoi, przyzwyczaje sie do tej mysli. Umiem przyjmowac porazki i wstrzasy, to aktywizuje moja energie… Dziekuje panu za mglawice planetarna, dziekuje serdecznie, Vargas… Teraz mozemy juz zejsc na dol. Czy potrzebuje pan pieniedzy na obserwatorium? Prosze powiedziec Spauldingowi — ma pan zawsze carte blanche, niewazne kiedy i niewazne, jaka to bedzie suma.
Vargas odszedl na bok, by naradzic sie ze Spauldingiem. Krug czul teraz wrzenie energii, pulsujacej w jego umysle, opanowanym obsesyjna wizja NGC 7293. Faktycznie zyl na najwyzszym poziomie energetycznym, skora wydawala sie byc jedynie niepotrzebna oslona dla mozgu.
— Ide! — warknal.
Podal wspolrzedne przekaznikowe swego domu w Ugandzie i wszedl do kabiny, a juz po chwili znajdowal sie dziesiec tysiecy kilometrow na wschod, stojac na onyksowej werandzie i patrzac na kwiaty, rozkwitle na jeziorze. Kilkaset metrow dalej plywaly hipopotamy — nad powierzchnia wody widac bylo tylko ich czerwone nozdrza i ciemne grzbiety. Po prawej stronie Cannelle, aktualna kochanka, pluskala sie nago w plytkiej wodzie. Krug rozebral sie i ciezko jak nosorozec zszedl na plaze.
Rozdzial szosty
Na dotarcie na miejsce wypadku wystarczyly Watchmanowi dwie minuty, ale roboty zdazyly juz usunac szklany blok, odslaniajac ciala ofiar. Wokolo zebral sie tlum Bet — Gammy nie mialy dosc silnej woli, by przerwac program pracy nawet przy takim wypadku. Na widok Alfy wszystkie androidy odsunely sie nie wiedzac, czy powrocic do zajec, czy asystowac mu, w koncu zostaly w miejscu niczym zywy przyklad nieporadnosci androidow.
Watchman ocenil sytuacje jednym rzutem oka: szklany blok zmiazdzyl trzy androidy, dwie Bety i Gamme. Bety byly calkowicie zmiazdzone i wydostanie ich cial z gleby stanowic bedzie powazny problem. Gamma niemal zdazyl uciec smierci — od pasa w dol byl nietkniety. Blok uderzyl rowniez dwa inne androidy: Gamma otrzymal cios w glowe i lezal nieruchomo kilkanascie metrow dalej, natomiast Beta mial uszkodzony kregoslup i jeszcze zyl, ale straszliwie cierpial.
Watchman wybral cztery Bety z tlumu gapiow i polecil im odniesienie cial zabitych do centrum kontroli w celu identyfikacji i zniszczenia, a dwie inne Bety poslal po nosze. Gdy wykonywano jego polecenia, podszedl do