zagalopowac.

– Powiem bez owijania w bawelne i powtorze w jego obecnosci: Coal to skurwysyn! – Voyles zerknal na kratke wentylacyjna nad portretem Thomasa Jeffersona. Wiedzial, ze ukryto tam jedna z kamer.

– No coz… Postaram sie, zeby nie wchodzil panu w droge, dopoki nie skonczymy z ta sprawa.

– Niech pan tak zrobi. Dla jego dobra.

Prezydent saczyl kawe i zastanawial sie, co powiedziec. Voyles nie nalezal do ludzi zbyt rozmownych.

– Prosilbym o przysluge.

Voyles wpatrywal sie w niego nieruchomym wzrokiem.

– Slucham, panie prezydencie.

– Chce miec wylacznosc na informacje w sprawie “Pelikana”. Sam pomysl jest szalony, ale w raporcie pada moje nazwisko, do cholery…! W takim czy innym kontekscie. Chcialbym wiedziec, jaki jest stosunek Biura do tej historii.

“Niech mnie kule bija! – pomyslal Voyles, starajac sie ukryc radosc. – Udalo sie! Pan prezydent i pan Coal poca sie ze strachu po przeczytaniu raportu «Pelikana»! Dostali go we wtorek wieczorem, gryzli sie nim przez cala srode, a teraz – w czwartek, bladym switem – padaja na kolana i blagaja o nieujawnianie czegos, co wlasciwie nadaje sie tylko do smieci”.

– Badamy te sprawe, panie prezydencie. – Bylo to oczywiscie klamstwo, o czym jednak ten palant sie nie dowie. – Wazne sa dla nas wszystkie poszlaki i wszyscy podejrzani. Nie przysylalbym tu moich ludzi z raportem, gdyby sprawa nie byla istotna.

Na opalonym czole prezydenta zbiegly sie glebokie zmarszczki, a Voyles o malo nie ryknal smiechem.

– Czego sie dowiedzieliscie?

– Niewiele, ale pracujemy nad tym. Mamy dokument od niecalych czterdziestu osmiu godzin i w tej chwili czternastu agentow w Nowym Orleanie prowadzi rutynowe dochodzenie. – Klamstwa brzmialy tak gladko, ze Voyles widzial oczami duszy dlawiacego sie z wscieklosci Coala.

Czternastu agentow! Prezydent poczul przyplyw adrenaliny we krwi. Wyprostowal sie i odstawil kawe na stol. Dokladnie w tej chwili czternastu federalnych biega po Nowym Orleanie i wymachujac odznakami zadaje pytania! Ile czasu potrzeba, zanim rzecz przedostanie sie do prasy?

– Czternastu, mowi pan… Brzmi to dosyc powaznie.

– Jestesmy powazna firma, panie prezydencie. Minal juz tydzien od dokonania morderstw i wiatr zaciera slady. Musimy dzialac szybko, szczegolnie przy zbieraniu poszlak. Moi ludzie pracuja dwadziescia cztery godziny na dobe.

– Doskonale to rozumiem. Prosze mi jednak powiedziec, czy ta historia z “Pelikanem” jest istotnie az tak powazna.

Cholera, mozna boki zrywac! Raport nawet nie zostal odeslany do Nowego Orleanu. Szczerze mowiac, nikt sie nie kontaktowal z nowoorleanska placowka Biura. Voyles dopiero dzisiaj mial zamiar polecic Eastowi wyslanie kopii raportu do przedstawicielstwa w Luizjanie z poleceniem zadania po cichu paru pytan. Gra i tak niewarta byla swieczki. Ilez to mylnych tropow pojawialo sie w kazdym sledztwie!

– Watpie, by cos sie za nia krylo, panie prezydencie, ale musimy to sprawdzic.

Mars zniknal z opalonego czola. Prezydent zdobyl sie na lekki usmiech.

– Nie musze panu mowic, Denton, ile szkod wyrzadzilby nam ten raport, gdyby dowiedzieli sie o nim dziennikarze.

– Nie konsultujemy sie z prasa w sprawie naszych dochodzen.

– Wiem. Ale nie mowmy o tym. Powiem jasno: chcialbym, zeby zrezygnowal pan z tej sprawy. Do cholery, przeciez ten absurd moze mnie drogo kosztowac! Rozumie pan, o czym mowie?

– Namawia mnie pan, panie prezydencie, do zaniechania czynnosci sluzbowych? – Voyles postanowil byc brutalny.

Coal pochylil sie nad monitorem. Nie, kaze ci zapomniec o raporcie “Pelikana” – chcial sie wtracic. Szkoda, ze nie moze wytlumaczyc tego Voylesowi osobiscie. Napisalby mu to nawet wolami na kartce, a potem strzelil go w pysk! Cholerny tlusty kurdupel, ktory udaje cwaniaka! Siedzial jednak w ukryciu i nie mogl sie wtracac. Przez jedna bolesna chwile poczul sie gorszy i zapomniany.

Prezydent zmienil pozycje, zakladajac noge na noge.

– Wolne zarty, Denton! Wiesz, o co mi chodzi. Macie rekiny w zasiegu reki, a uganiacie sie za plotkami. Dziennikarze bacznie przygladaja sie dochodzeniu; umieraja wprost z ciekawosci, by dowiedziec sie, kim sa podejrzani. Sam pan wie, jacy oni sa. Nie musze panu mowic, ze nie mam wsrod nich przyjaciol. Nawet moj wlasny rzecznik prasowy szczerze mnie nienawidzi. Cha, cha, cha! Niech pan da sobie z tym spokoj. Prosze sie wycofac i zajac prawdziwymi zloczyncami. Ta sprawa to zart, ale ja moge, cholera, przyplacic to zdrowiem.

Denton spojrzal na niego twardo. Nieublaganie.

Prezydent znow zmienil pozycje.

– A co z tym Khamelem? Mocno podejrzany, he?

– Niewykluczone.

– No tak… Mowilismy o liczbach… Ilu ludzi oddelegowal pan do sprawdzenia Khamela?

– Pietnastu – odparl Voyles.

Prezydentowi opadla szczeka. Najgrozniejszy podejrzany dostaje pietnastu agentow, a ten cholerny “Pelikan” czternastu!

Coal usmiechnal sie i pokrecil glowa. Voyles pogubil sie we wlasnych klamstwach. Szef administracji doskonale pamietal, ze u dolu czwartej strony srodowego raportu Eric East i K.O. Lewis okreslili liczbe agentow zajmujacych sie Khamelem na trzydziestu. Trzydziestu, a nie pietnastu! – Spokojnie, szefie – szepnal do monitora. – Blefuje i bawi sie z panem.

– Wielkie nieba, Denton! Dlaczego tylko pietnastu? Wydawalo mi sie, ze to przelom w sledztwie. – Prezydent nie kryl zaniepokojenia.

– Moze paru wiecej. Przypominam jednak, ze to ja prowadze dochodzenie, panie prezydencie.

– Wiem. I robisz to doskonale. Do niczego sie nie mieszam. Chcialbym tylko, zebys wzial pod uwage inny sposob wydatkowania energii. To wszystko. Kiedy przeczytalem ten raport, omal nie zwymiotowalem. Gdyby dowiedziala sie o tym prasa i zaczela weszyc… Bylby to gwozdz do mojej trumny!

– A wiec prosi mnie pan, zebym sie wycofal?

Prezydent pochylil sie i spojrzal wsciekle na Voylesa.

– Ja o nic nie prosze, Denton! Rozkazuje ci dac sobie z tym spokoj! Odloz to na pare tygodni. Zajmij sie czym innym. Jesli to gowno wyplynie, przyjrzysz mu sie po raz drugi. Nie zapominaj, ze na razie ja tu rzadze!

– Ten panski Coal wycial mi numer. – Voyles zlagodnial i nawet usmiechnal sie lekko. – Przez niego dziennikarze darli ze mnie pasy za sposob ochrony Rosenberga i Jensena. Proponuje uklad: pan odstawi swojego pit bulla od mojej dupy i bedzie go trzymal na smyczy, a ja zapomne o “Pelikanie”.

– To nie do przyjecia, poza tym ja nie zawieram ukladow.

Voyles prychnal szyderczo i gral dalej:

– W porzadku. Jutro wysylam do Nowego Orleanu piecdziesieciu agentow. Pojutrze drugie tyle. Kaze im machac odznakami, gdzie sie da. Zesraja sie, ale zwroca uwage kogo trzeba.

Prezydent zerwal sie na rowne nogi i podszedl do okna wychodzacego na Ogrod Rozany. Voyles siedzial nieruchomo i czekal.

– Dobrze, niech bedzie: umowa stoi. Potrafie okielznac Fletchera Coala.

Voyles wstal i podszedl powoli do biurka.

– Nie ufam mu i jesli jeszcze raz wtraci mi sie do sledztwa, zerwe nasza umowe, a raport “Pelikana” zajmie nalezne mu miejsce posrod wiadomosci dnia.

– Umowa stoi! – Prezydent podniosl rece i usmiechnal sie radosnie.

Teraz Voyles takze sie usmiechnal. Smiali sie obaj, a w zachodnim skrzydle, w malym gabineciku obok sali posiedzen rechotal Coal. Zboj, pit bull… Jakiez to piekne! Dzieki takim slowom powstawaly legendy.

Wylaczyl monitory i zamknal za soba drzwi. Przez nastepne dziesiec minut prezydent bedzie wypytywal Voylesa o lustracje kandydatow do Sadu. Poslucha tego u siebie w gabinecie, gdzie mial glosniki bez monitorow. O dziewiatej zebranie personelu. O dziesiatej pozegna jednego z niesubordynowanych pracownikow. No i ta pisanina… Wiekszosc tekstow i memorialow nagrywal na dyktafon i oddawal tasme sekretarce do przepisania. Czasami jednak – tak jak dzisiaj – musial sporzadzic przeciek. Byly to zazwyczaj sfalszowane urzedowe raporty,

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату