Lis byla tak przerazona, ze nie mogla oderwac wzroku od pistoletu na dluzej niz ulamek sekundy. Ale w tym ulamku sekundy zobaczyla, ze po policzkach Michaela plyna lzy.
– Zrob to natychmiast – powiedzial Michael zdlawionym glosem. – Zrob to szybko.
Lis stala bez ruchu.
– No, wez to – nalegal, wciskajac jej pistolet do reki.
Lis upuscila wycinek z gazety, ktory sfrunal na podloge jak lisc. Michael uklakl u jej stop i sklonil glowe gestem wyrazajacym blaganie. Wskazal tyl swojej glowy i powiedzial:
– Tutaj. Strzel tutaj.
To jakas sztuczka! – pomyslala Lis. To musi byc jakas sztuczka.
– Zrob to. Szybko.
Lis polozyla noz na stole i wziela pistolet. Trzymala go luzno w dloni.
– Michael… – Jego imie ledwo przeszlo jej przez gardlo. Czula sie tak, jakby smakowala piasek. – Michael, czego ty chcesz?
– Zaplace zyciem za zdrade. Zrob to, szybko.
– Nie przyszedles tutaj po to, zeby mnie zabic? – zapytala szeptem.
– Nie zabilbym ciebie, tak jak nie zrobilbym krzywdy temu psu. Rozesmial sie, kiwajac glowa w strone komorki.
– Zastawiales przeciez pulapki na psy! – powiedziala Lis bez namyslu.
Michael skrzywil sie. – Oczywiscie, zastawialem pulapki, ale na spiskowcow. Tak bylo trzeba. Ale w te pulapki nikt nie mogl sie zlapac. Bo ja je zatrzaskiwalem. Ja bym nigdy nie zrobil krzywdy psu. Psy sa stworzeniami bozymi i zyja w czystej niewinnosci.
Lis byla zaszokowana. Wiec cala ta jego dzisiejsza podroz nie miala sensu. Michael byl czlowiekiem, ktory zabija ludzi i uwielbia psy. Przebyl cala te odleglosc, zeby odegrac jakas makabryczna, bezsensowna, wydumana scene.
– Bo widzisz – powiedzial – to, co ludzie mowia o Ewie, to nieprawda. Ewa byla ofiara. Taka jak ja. Ona byla ofiara szatana. Aja jestem ofiara rzadowych spiskowcow. Jak mozna potepiac kogos, kto zostal zdradzony? Przeciez nie mozna! To by nie bylo sprawiedliwe*. Ewa byla przesladowana. Ja tez jestem przesladowany. No powiedz, czy ty i ja nie jestesmy podobni? Czy to nie zadziwiajace, Lis-bone?
Rozesmial sie znowu.
– Sluchaj, Michael – powiedziala Lis drzacym glosem – zrobisz cos dla mnie?
Michael podniosl na nia wzrok. Jego twarz byla tak smutna jak pysk psa Hecka.
– Chce cie prosic, zebys poszedl ze mna na gore.
– Nie, nie, nie… Nie mozemy czekac. Musisz to zrobic. Musisz! Ja po to tu przyszedlem. – Plakal. – To bylo takie straszne, takie trudne. Przybylem z tak daleka… Juz czas, zebym poszedl spac. – Wskazal ruchem glowy pistolet. – Jestem taki zmeczony.
– Zrob to dla mnie. Tylko na chwile.
– Nie, nie… Oni sa wszedzie naokolo nas. Nie rozumiesz, jakie to niebezpieczne. Jestem taki zmeczony czuwaniem.
– Nie zrobilbys tego dla mnie? – blagala.
– Nie, chyba nie moge.
– Bedziesz tam bezpieczny. Juz ja dopilnuje, zebys byl bezpieczny.
Ich oczy sie spotkaly. Patrzyli na siebie przez dluzsza chwile. Lis nie miala pojecia, co Michael widzi w jej oczach.
– Biedna Ewo – powiedzial powoli i kiwnal glowa. – A jezeli tam pojde, jezeli zrobie to dla ciebie… to zrobisz to szybko? – zakonczyl, patrzac na pistolet.
– Tak, jezeli wciaz tego chcesz.
– No to pojde na gore. Zrobie to dla ciebie, Lis-bone.
– Chodz ze mna, Michael. Tedy.
Nie chciala odwrocic sie do niego plecami, ale rownoczesnie czula, ze istnieje miedzy nimi iskierka zaufania, iskierka wynikajaca prawdopodobnie z szalenstwa, ale realna. Nie chciala podejmowac ryzyka jej unicestwienia. Szla przodem, nie robiac gwaltownych ruchow i nic nie mowiac. Weszli po waskich schodach i skierowali sie do jednej z zapasowych sypialni. Poniewaz Owen trzymal tutaj dokumenty prawne o charakterze poufnym, na drzwi byl zalozony mocny zamek. Lis otworzyla drzwi i Michael wszedl do srodka. Lis zapalila swiatlo i powiedziala mu, zeby usiadl w fotelu na biegunach. Ten fotel nalezal do pani LAuberget, ktora w nim umarla, pochylajac sie w przod i sciskajac trzykrotnie dlon Lis. Michael podszedl do fotela i usiadl w nim.
– Zamkne drzwi na klucz – powiedziala lagodnie Lis. – Wroce niedlugo. Niech pan zamknie oczy i odpocznie, dobrze?
Michael nie odpowiedzial, tylko przyjrzal sie z uznaniem fotelowi i zaczal sie bujac. A potem opuscil powieki, tak jak sugerowala Lis, i oparl glowe na oparciu okrytym zielonym afganskim dywanikiem. Fotel przestal sie bujac. Lis zamknela cicho drzwi, przekrecila klucz i zeszla do cieplarni. Stanela na srodku pomieszczenia i stala tam dlugo, miotana gwaltownymi uczuciami.
Przypomnial jej sie jeszcze jeden cytat z Szekspira. Bestia najgorsza zna nieco litosci. [2]
– O moj Boze – szepnela. – Moj Boze… Osunela sie na kolana i zaczela szlochac.
W dziesiec minut pozniej Lis ocierala pot z czola Trentona Hecka. Wygladalo na to, ze Heck majaczy, i Lis nie miala pojecia, czy obmycie twarzy przyniesie mu ulge. Wycisnela gabke nad jego twarza, a potem delikatnie i z zabobonnym lekiem wytarla nadmiar wody. Wstala, zeby przyniesc jej wiecej, i w tym momencie uslyszala jakis halas przy drzwiach. Weszla do kuchni, dziwiac sie, ze nie slyszala, jak przyjechal samochod szeryfa ani nie widziala jego swiatel. Tymczasem to nie byl szeryf. Lis z okrzykiem radosci podbiegla do drzwi, zeby wpuscic Owena. Wycienczony i zablocony Owen wszedl do kuchni, potykajac sie. Jedna reke mial przywiazana do boku.
– Jestes ranny! – krzyknela Lis.
Objeli sie na chwile, a potem on odwrocil sie, ciezko dyszac, i wyjrzal na dwor. Zlustrowal podworze jak zolnierz. Wyciagajac pistolet z kieszeni, powiedzial:
– Nic mi nie jest. To tylko ramie. Ale ten policjant… Jezu Chryste! Ten policjant tam na dworze. On nie zyje!
– Wiem, wiem… To bylo straszne! Michael go zastrzelil. Owen oparl sie o futryne i spojrzal w ciemnosc.
– Bieglem od North Street. Bieglem przez cala droge. On mnie wyprzedzil.
– Jest na gorze.
– Musimy sie trzymac z daleka od okien… Co takiego?
– On jest na gorze – powtorzyla Lis, glaszczac meza po pokrytym blotem policzku.
Owen wytrzeszczyl na nia oczy.
– Kto? Hrubek?
Lis wziela brudny pistolet Hrubeka i dala mu go. Owen przeniosl wzrok z jej znekanej twarzy na pistolet.
– To jest jego?… Co tu sie dzieje?
Rozesmial sie nerwowo, a potem spowaznial, sluchajac jej opowiesci.
– On nie mial zamiaru cie zabic? No to dlaczego tu przyszedl? Tulac sie do piersi Owena i uwazajac przy tym na jego ramie, Lis powiedziala:
– On jest kompletnie niepoczytalny. Mnie sie zdaje, ze chcial sie poswiecic dla mnie. No… nie wiem dokladnie. Zreszta on chyba tez tego nie wie.
– A gdzie jest Portia?
– Pojechala po pomoc. Powinna juz tu byc, ale jej nie ma. Przypuszczam, ze jej samochod utknal gdzies po drodze.
– W polnocnej czesci miasta prawie wszystkie drogi sa nieprzejezdne. Bedzie musiala isc pieszo…
Lis opowiedziala Owenowi o Trentonie Hecku.
– No tak, to jego samochod tam stoi. Kiedy sie rozstawalismy, mial zamiar jechac do Boyleston.
– Lepiej by bylo dla niego, gdyby tam pojechal – powiedziala Lis. – Nie wiem, czy przezyje. Moglbys go obejrzec?