Kelner wygladal prawie jak czlowiek, musial byc martwy od niedawna. Ujrzalam wyraz jego twarzy. Malowalo sie na niej przerazenie.

– Podejde do sceny, jezeli nie bedziesz mnie przymuszal! – zawolalam do istoty na estradzie.

Monica az sapnela ze zdumienia. Zignorowalam ja. Liczylo sie tylko przetrwanie paru kolejnych chwil.

– Wobec tego zbliz sie – rzekl wampir.

Odsunelam sie od stolika i stwierdzilam, ze mimo wszystko dam rade utrzymac sie na nogach. Punkt dla mnie. Moglam nawet isc. Dwa punkty. Wlepilam wzrok w gladki parkiet. Jezeli skoncentruje sie wylacznie na marszu, wszystko bedzie w porzadku. W zasiegu mego wzroku pojawil sie pierwszy stopien schodow wiodacych na scene. Spojrzalam wyzej.

Aubrey stal posrodku sceny. Nie probowal mnie przyzywac. Stal w absolutnym bezruchu. Zupelnie jakby w ogole go tam nie bylo, sprawial wrazenie idealnej pustki. Czulam jego bezruch pod czaszka jak nieustanne pulsowanie. Mysle, ze moglby stanac na wprost mnie i gdyby nie zechcial, nie zdolalabym go dostrzec.

– Chodz. – Rozbrzmialo w mojej glowie. To nie byl glos, lecz dzwiek. – Chodz do mnie.

Sprobowalam sie cofnac, lecz nie moglam. Czulam, ze serce podchodzi mi do gardla. Nie moglam oddychac. Dusilam sie! Stalam, czujac w sobie miazdzaca moc jego umyslu.

– Nie walcz ze mna! – ryknal w mojej glowie.

Ktos krzyczal; ten nieartykulowany dzwiek dobywal sie z moich ust. Gdybym przestala sie opierac, to byloby takie proste jak utoniecie, dobrowolne poddanie sie zywiolowi. Spokojna smierc. Nie, nie.

– Nie. – Moj glos nawet mi wydal sie dziwny.

– Co? – spytal z wyraznym zdziwieniem.

– Nie – powtorzylam i spojrzalam na niego. Napotkalam jego spojrzenie przepelnione brzemieniem minionych stuleci. Cokolwiek czynilo mnie animatorka i pomagalo ozywiac umarlych, dalo o sobie znac. Odnalazlam jego wzrok i znieruchomialam.

Usmiechnal sie powoli.

– W takim razie ja przyjde do ciebie.

– Prosze, blagam, nie. – Nie moglam sie cofnac. Jego sila woli unieruchamiala mnie jak otulone aksamitem szczeki imadla. Dalam z siebie wszystko, aby nie zblizyc sie do sceny jeszcze bardziej. Aby nie pobiec mu na spotkanie.

Zatrzymal sie, nasze ciala niemal sie stykaly. Jego oczy byly wyraziste, ciemnobrazowe, bezdenne i nieskonczone. Odwrocilam wzrok od jego twarzy. Struzka potu sciekla mi po czole.

– Czuc od ciebie strach, Anito.

Przesunal chlodna dlonia po moim policzku. Zaczelam dygotac i nie moglam sie powstrzymac. Zanurzyl palce w moich falujacych wlosach.

– Jak to mozliwe, ze tak mi sie opierasz?

Poczulam na twarzy jego oddech, byl cieply, jedwabiscie delikatny. Omiotl pieszczotliwie moja szyje. Zauwazylam, ze oddychal coraz bardziej nerwowo. Czulam przez skore jego glod. Jego pragnienie sprawilo, ze zaczelo sciskac mnie w zoladku. Wampir zasyczal do publicznosci, a ta az zapiszczala z trwogi. Zamierzal to zrobic.

Groza wyzwolila kolejna porcje adrenaliny. Odsunelam sie od niego. Upadlam na scene i zaczelam sie czolgac, probujac odpelznac jak najdalej.

Silne ramie objelo mnie w pasie i dzwignelo w gore. Krzyknelam, uderzajac do tylu lokciami. Cios byl celny, uslyszalam zduszony jek, ale uscisk ramienia wzmogl sie jeszcze bardziej. Byl miazdzacy, nieomal przelamywal mnie na pol.

Rozdarlam rekaw. Material pekl z trzaskiem. Wampir przewrocil mnie na wznak. Przykucnal nade mna z przerazliwym grymasem twarzy, dygoczac z pragnienia. Jego wargi rozchylily sie, blysnely kly.

Ktos wszedl na scene, jeden z kelnerow. Wampir zasyczal na niego, struzka sliny pociekla mu po brodzie. Odrzucil wszelkie pozory czlowieczenstwa.

Rzucil sie na mnie w oslepiajacym pedzie wywolanym przez nienasycone pragnienie. Przycisnelam ostrze srebrnego noza do jego piersi na wysokosci serca. Pociekla krew. Wampir warknal na mnie, klapiac zebami jak grozny pies na krotkim lancuchu. Wrzasnelam przerazliwie.

Przerazenie uwolnilo mnie do reszty spod jego mentalnego wplywu. Nie pozostalo nic procz strachu. Skoczyl na mnie, a ja rozoralam mu nozem skore na piersi. Krew zaczela splywac na moja dlon i bluzke. Jego krew.

Nagle tuz przy nas pojawil sie Jean-Claude.

– Aubrey, pusc ja.

Wampir warknal cicho, gardlowo. To byl zwierzecy dzwiek.

Moj glos byl wysoki i cienki, znieksztalcony przez strach, jak glos malej dziewczynki. – Zabierz go ode mnie albo go zabije!

Wampir cofnal sie, rozorujac sobie klami wargi.

– Zabierz go ode mnie!

Jean-Claude zaczal mowic cos cicho i lagodnie po francusku. Choc nie znalam tego jezyka, jego glos wydal mi sie mily i kojacy. Jean-Claude uklakl obok nas, wciaz szepczac cos delikatnym tonem. Wampir zawarczal i machnal: reka, chwytajac nadgarstek Jean-Claude’a.

Uslyszalam sapniecie i cichy jek bolu.

Czy powinnam go byla zabic? Czy mam wbic mu noz w serce, zanim rozszarpie mi gardlo? Jak bardzo byl szybki? Moj umysl pracowal na przyspieszonych obrotach. Wydawalo mi sie, ze mam cala wiecznosc na podjecie decyzji i dzialanie.

Poczulam silniejszy niz dotychczas ciezar ciala wampira na moich nogach. Jego glos, choc ochryply, brzmial spokojnie.

– Czy moge juz wstac?

Jego twarz znow byla ludzka, mila i przystojna, ale na mnie ta iluzja juz nie dzialala. Ujrzalam go bez maski i ten obraz na zawsze pozostanie w mojej pamieci.

– Zejdz ze mnie, powoli.

Usmiechnal sie powoli, z niezmacona pewnoscia siebie.

Zsunal sie ze mnie z iscie ludzka powolnoscia. Jean-Claude odprawil go ruchem reki. Wampir przystanal dopiero przy wejsciu za kulisy.

– Wszystko w porzadku, ma petite?

Spojrzalam na zakrwawiony srebrny noz.

– Nie wiem.

– Nie tak mialo byc. Nie chcialem, aby tak sie stalo. – Pomogl mi usiasc. Nie oponowalam. Na sali zapadla cisza. Publicznosc zorientowala sie, ze cos poszlo nie tak. Ujrzeli prawde kryjaca sie pod maska pozorow. Dostrzeglam wiele pobladlych, przerazonych twarzy.

Moj prawy rekaw, ktory rozerwalam, aby dostac sie do noza, zwisal w strzepach.

– Prosze, schowaj noz – rzekl Jean-Claude.

Popatrzylam na niego i po raz pierwszy spojrzalam mu w oczy, ale zupelnie nic nie poczulam. Nic oprocz pustki.

– Slowo honoru, ze bezpiecznie opuscisz ten lokal. Schowaj noz.

Dopiero za trzecim razem udalo mi sie wsunac noz do pochewki, tak bardzo trzesly mi sie rece. Jean-Claude usmiechnal sie do mnie nerwowo, zaciskajac wargi.

– A teraz zejdziemy ze sceny.

Pomogl mi wstac. Gdyby mnie nie przytrzymal, upadlabym. Ujal mocno moja lewa reke, koronki przy jego koszuli musnely moja skore. Wcale nie byly miekkie i delikatne.

Jean-Claude wyciagnal druga reke do Aubreya. Chcialam wyrwac sie z jego uscisku, ale uslyszalam jego szept:

– Nie obawiaj sie. Ochronie cie. Przysiegam.

Uwierzylam mu. Nie wiem dlaczego, moze dlatego, ze nie moglam uwierzyc nikomu innemu. Podszedl ze mna i z Aubreyem na skraj sceny. Jego glos jak ciepla fala przetoczyl sie przez cala sale.

– Mam nadzieje, ze nasz maly melodramat przypadl panstwu do gustu. Byl bardzo realistyczny, nieprawdaz?

Publicznosc zaczela nerwowo wiercic sie na krzeslach, ciagle wystraszeni.

Вы читаете Grzeszne Rozkosze
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату