Usmiechnal sie do nich i puscil dlon Aubreya. Rozpial moj rekaw, po czym podwinal go, odslaniajac blizne po oparzeniu. Na mojej skorze odznaczal sie wyraznie ciemny slad w ksztalcie krzyza. Publicznosc zamilkla, wciaz byla kompletnie zdezorientowana. Jean-Claude rozchylil koronki na piersiach, odslaniajac swoja wlasna blizne w ksztalcie krzyza.
Na sali zapanowala dluga chwila ciszy, az wreszcie zdumienie i dezorientacja minely i w lokalu rozbrzmiala istna burza braw. Wokol nas rozlegaly sie krzyki, gwizdy i donosne radosne pohukiwania.
Widzowie uznali, ze bylam wampirzyca, a to wszystko starannie wyrezyserowanym wystepem. Spojrzalam na usmiechnieta twarz Jean-Claude’a i na blizny zdobiace nasze ciala – jego klatke piersiowa i moje ramie.
Jean-Claude pociagnal mnie lekko za reke, zmuszajac, abym uklonila sie publicznosci. Kiedy oklaski zaczely wreszcie cichnac, Jean-Claude wyszeptal:
– Musimy porozmawiac, Anito. Zycie twojej przyjaciolki, Catherine, zalezy od twoich dalszych decyzji i poczynan.
Odnalazlam jego wzrok i powiedzialam:
– Zabilam istoty, ktore pozostawily mi pamiatke w postaci tej blizny.
Usmiechnal sie szeroko, ukazujac tylko fragment kla.
– Coz za niezwykly zbieg okolicznosci. Ja rowniez.
7
Jean-Claude wyprowadzil nas za kulisy. Byl tam juz kolejny wampirzy striptizer czekajacy na rozpoczecie swego wystepu. Byl ubrany jak gladiator, z blyszczacymi napiersnikami i krotkim mieczem w dloni.
– I sprobuj teraz odegrac cos lepszego. Cholera. – Szarpnieciem odchylil kurtyne i wyszedl na scene.
Catherine rowniez sie pojawila, twarz miala tak blada, ze piegi przypominaly brazowe plamy z atramentu. Zastanawialam sie, czy ja rowniez bylam taka blada? Nie. Nie mam takiej karnacji.
– Moj Boze, nic ci nie jest? – spytala.
Ostroznie przestapilam kable ciagnace sie po podlodze za kulisami i oparlam sie o sciane. Znow zaczelam uczyc sie oddychac.
– Wszystko w porzadku – sklamalam.
– Co sie dzieje, Anito? Co mial znaczyc ten incydent na scenie? Jestes takim samym wampirem jak ja.
Z tylu za jej plecami Aubrey zasyczal i klapnal zebami, rozkrwawiajac sobie wargi. Jego barki zatrzesly sie od bezglosnego smiechu.
Catherine schwycila mnie za reke.
– Anito?
Objelam ja. Ona rowniez mnie przytulila. Nie pozwole jej tak umrzec. Nie dopuszcze do tego. Odsunela sie ode mnie i spojrzala mi w oczy.
– Powiedz cos.
– Czy mozemy pomowic w moim gabinecie? – zapytal Jean-Claude.
– Catherine nie musi isc z nami.
Aubrey podszedl blizej. Zdawal sie blyszczec w ciemnosciach zmierzchu niczym cenny klejnot.
– Uwazam, ze powinna. To rowniez jej dotyczy… powiedzialbym, ze dla niej to sprawa gardlowa.
Oblizal okrwawione wargi rozowym, ruchliwym jak u kota jezykiem.
– Nie. Nie chce, aby ona byla w to zamieszana. Zrobie wszystko co w mojej mocy, aby ja z tego wyciagnac.
– Z czego? O czym ty mowisz?
Jean-Claude zapytal:
– Czy podejrzewasz, ze moglaby pojsc na policje?
– Mialabym pojsc na policje? W jakiej sprawie? – spytala Catherine, a z kazdym pytaniem jej glos przybieral na sile.
– A gdyby poszla?
– To umrze – odparl Jean-Claude.
– Chwileczke – wtracila Catherine. – Grozisz mi?
Twarz Catherine zaczela nabierac kolorow. To efekt gniewu, jaki ja przepelnil.
– Pojdzie na policje – stwierdzilam.
– Jak sobie chcesz.
– Przykro mi, Catherine, ale bedzie lepiej dla nas wszystkich, jesli zapomnisz o tym, co tu zaszlo.
– Dosc tego! Wychodzimy, i to juz. – Zlapala mnie za reke, a ja nie probowalam jej powstrzymac.
Aubrey stanal za jej plecami.
– Spojrz na mnie, Catherine.
Zesztywniala. Jej palce wpily sie w moja dlon. Niesamowite napiecie wprawilo jej miesnie w drzenie. Walczyla z tym. Boze, miej litosc, probowala sie opierac. Ale nie dysponowala magicznymi artefaktami, nie miala nawet krzyzyka. Sila woli nie mogla wystarczyc przeciw komus takiemu jak Aubrey.
Puscila moja reke, jej palce w jednej chwili zwiotczaly. Zrobila przeciagly wydech. Spojrzala na cos, co znajdowalo sie tuz nad moja glowa, a czego nie widzialam.
– Przepraszam, Catherine – wyszeptalam.
– Aubrey moze wymazac jej wspomnienia z dzisiejszej nocy. Bedzie myslala, ze za duzo wypila, ale to nie naprawi wszystkich szkod.
– Wiem. Jedynie jego smierc moze uwolnic Catherine od jego wplywu.
– Zanim to sie stanie, ona juz dawno obroci sie w pyl.
Spojrzalam na niego, na plame krwi na jego koszuli. Usmiechnelam sie ostroznie.
– Mialas odrobine szczescia, i tyle. Niech ta rana cie nie zmyli. Nie badz za bardzo pewna siebie – rzekl Aubrey.
Za bardzo pewna siebie, to ci dopiero. A to zabawne. Z trudem tlumilam smiech.
– Zrozumialam pogrozke, Jean-Claude. Albo zrobie to, czego chcesz, albo Aubrey dokonczy to, co zaczal z Catherine.
– Zdumiewa mnie twoja zdolnosc orientowania sie w sytuacji,
– Przestan tak mnie nazywac. Czego wlasciwie ode mnie chcesz?
– Wydaje mi sie, ze Willie McCoy wyjasnil ci, czego od ciebie oczekujemy.
– Chcecie mnie wynajac, abym poprowadzila dochodzenie w sprawie zabojstw wampirow?
– Wlasnie.
– To – wskazalam beznamietnie puste oblicze Catherine – nie bylo konieczne. Mogliscie mnie pobic, zagrozic mi smiercia albo zaoferowac wiecej pieniedzy. Nie musieliscie sie posuwac do takich rozwiazan.
Usmiechnal sie, nie pokazujac zebow.
– To byloby czasochlonne. I powiedzmy sobie szczerze, koniec koncow i tak bys odmowila.
– Moze.
– Dzieki temu nie masz wyboru.
Co racja, to racja.
– W porzadku. Wchodze w to. Zadowolony?
– Bardzo – rzekl lagodnym tonem Jean-Claude. – A co z twoja przyjaciolka?
– Chce, aby odwieziono ja taksowka do domu. I domagam sie gwarancji, ze ten stary dlugozeby nie zabije jej, nawet gdy juz bedzie po wszystkim.
Aubrey wybuchnal smiechem. Byl to glosny rechot, ktory przeszedl z wolna w histeryczny syk. Zgial sie w pol, trzesac sie ze smiechu.
– Dlugozeby, to mi sie podoba.
Jean-Claude zerknal na rozbawionego wampira i rzekl:
– Daje ci moje slowo, ze jesli nam pomozesz, twojej przyjaciolce nic sie nie stanie.
– Bez urazy, ale to za malo.
– Watpisz w moje slowo. – Mowil cicho, powoli i gniewnie.