– Nie, ale to nie ty trzymasz Aubreya na smyczy. Jezeli nie jestes jego mistrzem, nie mozesz reczyc za jego zachowanie.

Aubrey juz tylko chichotal. Nigdy wczesniej nie slyszalam chichoczacego wampira. To nie byl przyjemny dzwiek. Smiech ucichl zupelnie. Aubrey wyprostowal sie.

– Nikt nie trzyma mnie na smyczy, dziewczyno. Jestem sam sobie panem.

– Och, daj spokoj. Gdybys mial ponad piecset lat i byl mistrzem wampirow, wytarlbys mna scene. Tak sie sklada – unioslam obie dlonie w gore – ze tego nie zrobiles, co oznacza, ze choc bardzo stary, nie osiagnales jeszcze statusu mistrza. I nie jestes panem samego siebie.

Warknal cicho, gardlowo, a jego oblicze pociemnialo z wscieklosci.

– Jak smiesz?

– Pomysl, Aubrey, pomylila sie tylko o piecdziesiat lat. Nie jestes mistrzem wampirow, a ona doskonale o tym wie. Potrzebujemy jej.

– Powinna najpierw nauczyc sie pokory. – Podszedl do mnie, jego cialo zesztywnialo od gniewu, dlonie zaciskaly sie i otwieraly nerwowo.

Jean-Claude stanal pomiedzy nami.

– Nikolaos liczy, ze przyprowadzimy ja cala i zdrowa.

Aubrey zawahal sie. Warknal i klapnal zebami. Gdy zgrzytnely o siebie, dal sie slyszec suchy, gniewny dzwiek.

Patrzyli jeden na drugiego. Czulam, ze rozgrywa sie pomiedzy nimi mentalny pojedynek, proba sil, czulam ich moc jak podmuchy odleglego wiatru. Zaczela mi cierpnac skora na karku. W koncu to Aubrey odwrocil wzrok i wsciekle, choc uroczo zamrugal.

– Nie uniose sie gniewem, nie uraze mojego mistrza. – Podkreslil slowo „mojego”, dajac jasno do zrozumienia, ze nie byl nim Jean-Claude.

Dwukrotnie ciezko przelknelam sline, towarzyszacy temu dzwiek wydal mi sie bardzo glosny. Jezeli chcieli mnie przestraszyc, calkiem niezle im to wychodzilo.

– Kim jest Nikolaos?

Jean-Claude odwrocil sie do mnie, jego twarz byla uosobieniem spokoju i piekna.

– Nie jestesmy upowaznieni, by odpowiedziec na to pytanie.

– Co to ma znaczyc?

Usmiechnal sie, rozchylajac lekko wargi, nie na tyle jednak, aby pokazac kly.

– Odprowadzimy twoja przyjaciolke do taksowki. Niech wroci do domu, gdzie bedzie bezpieczna.

– A co z Monica?

Dopiero wtedy sie wyszczerzyl, wydawal sie naprawde rozbawiony.

– Martwisz sie o jej bezpieczenstwo?

A ja nagle wszystko zrozumialam – niespodziewany wieczor panienski, a na nim tylko nasza trojka.

– Miala zwabic tutaj Catherine i mnie.

Skinal glowa.

Mialam ochote pojsc i dac Monice po pysku. Im dluzej sie nad tym zastanawialam, tym bardziej ta mysl wydawala mi sie kuszaca. Jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki Monica odchylila kurtyne i podeszla do nas. Usmiechnelam sie, wyraznie poprawil mi sie humor.

Monica przystanela niepewnie, zerkajac to na mnie, to na Jean-Claude’a.

– Czy wszystko przebiega zgodnie z planem?

Zaczelam isc w jej strone. Jean-Claude schwycil mnie za reke.

– Nie zrob jej nic zlego, Anito. Ona jest pod nasza ochrona.

– Przysiegam ci, ze dzis wieczorem nie tkne jej nawet palcem. Chce jej tylko cos powiedziec.

Puscil moja reke powoli, jakby nie mial pewnosci, czy to dobry pomysl.

Podeszlam do Moniki tak blisko, ze nasze ciala niemal sie zetknely. I wyszeptalam jej prosto w twarz:

– Jezeli cos sie stanie Catherine, badz pewna, ze cie zabije.

Usmiechnela sie do mnie drwiaco, przekonana o swej nietykalnosci. W sumie miala bardzo mocnych protektorow.

– W razie czego wskrzesza mnie. Stane sie jedna z nich.

Pokrecilam nieznacznie glowa, byl to powolny, precyzyjny ruch.

– Wytne ci serce. – Wciaz sie usmiechalam. Nie moglam sie powstrzymac. – A potem spale je, prochy zas wysypie do rzeki. Czy wyrazam sie jasno?

Przelknela sline nerwowo. Jej opalenizna spod kwarcowki nabrala zielonkawego odcienia. Pokiwala glowa, patrzac na mnie jak na upiora z najgorszego nocnego koszmaru, Czarnego Luda.

Chyba uwierzyla, ze moglabym to zrobic. I bardzo dobrze. Lubie, gdy moje grozby odnosza pozadany skutek.

8

Patrzylam, jak taksowka znika za rogiem. Catherine odjechala bez slowa, nawet nie odwrocila sie, aby pomachac. Jutro obudzi sie z mglistymi wspomnieniami. Ot, jeszcze jeden szalony babski wieczor.

Wolalabym wierzyc, ze to jest juz poza nia, ze jest bezpieczna, ale nie chce oszukiwac samej siebie. W powietrzu czulo sie deszcz. Chodniki lsnily w blasku ulicznych latarni. Powietrze bylo tak geste, ze prawie nie dalo sie nim oddychac. St. Louis latem. Ale ekstra.

– Idziemy? – spytal Jean-Claude.

Stal tuz obok, jego biala koszula lsnila w mroku. Jezeli wilgotnosc sprawiala mu jakis dyskomfort, staranie to ukrywal. Aubrey stal wsrod cieni przy drzwiach. Jedyne swiatlo, jakie nan padalo, plynelo z karmazynowego neonu nad wejsciem do klubu. Usmiechnal sie do mnie, jego twarz miala karmazynowa barwe, czolo niklo wsrod cieni.

– To nazbyt kiczowate, Aubrey – rzucilam.

Usmiech prawie zniknal z jego warg.

– Co takiego?

– Wygladasz jak Dracula z filmu klasy B.

Splynal po schodach z idealna swoboda i latwoscia, ktora posiadaly jedynie naprawde stare wampiry. W swietle latarni ulicznej dostrzeglam napiecie malujace sie na jego twarzy oraz zacisniete w piesci dlonie.

Jean-Claude stanal przed nim i przemowil cichym, kojacym szeptem. Aubrey odwrocil sie, nerwowo wzruszajac ramionami, i poplynal miekko wzdluz ulicy. Jean-Claude odwrocil sie do mnie.

– Jesli w dalszym ciagu bedziesz go tak draznic, przekroczy granice, za ktora nawet ja nie zdolam go powstrzymac. A jesli nie bede go w stanie uspokoic, umrzesz.

– Sadzilam, ze twoim zadaniem jest utrzymac mnie przy zyciu dla tej Nikolaos.

Zmarszczyl brwi.

– To prawda, ale nie zamierzam umrzec w twojej obronie. Czy to jest jasne?

– Teraz juz tak.

– Swietnie. Idziemy. – Wskazal reka w strone, dokad udal sie Aubrey.

– Pojdziemy pieszo?

– To niedaleko. – Wyciagnal do mnie reke.

Spojrzalam na nia i pokrecilam przeczaco glowa.

– To konieczne, Anito. Nie poprosilbym o to, gdyby bylo inaczej.

– Czemu tak ci na tym zalezy?

– Nie chcemy zwracac uwagi policji, Anito. Lepiej trzymac sie od nich z daleka. Wez mnie za reke, zagrajmy role zakochanej pary, zaslepionej miloscia smiertelniczki i jej wampirzego kochanka. To wyjasni krew na twojej bluzce. A takze to, dokad i po co zmierzamy.

Opuscil dlon, szczupla i biala jak kreda. Jego palce byly nieruchome, nawet nie zadrzaly leciutko, zupelnie jakby Jean-Claude mogl trzymac tak reke w nieskonczonosc. Moze faktycznie mogl.

Ujelam jego dlon. Zaczelismy isc, trzymajac sie za rece. Czulam przez skore jego puls. Zaczal przyspieszac,

Вы читаете Grzeszne Rozkosze
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату