– Nie przyjda po ciebie, dopoki nie skonczymy.
Zamarlam z dlonmi opartymi o drzwi. Odwrocilam sie powoli. Glos dochodzil z wnetrza celi. Posadzke pokrywal wijacy sie, sklebiony kobierzec kosmatych malych cial. Wnetrze celi przepelnialy glosne piski i skrobanie pazurow o kamienie. Szczurow bylo mnostwo. Tysiace. Cztery wielkie gryzonie siedzialy niczym glazy wsrod tej rozszalalej kosmatej kipieli. Jeden z nich wpatrywal sie we mnie czarnymi slepkami. W jego spojrzeniu nie bylo nic szczurzego. Nigdy dotad nie widzialam szczurolaka, ale moglam sie zalozyc, ze wlasnie spotkala mnie ta watpliwa przyjemnosc.
Jedna z postaci podniosla sie na wpol ugietych lapach. Byla wielkosci czlowieka i miala waski szczurzy pysk. Dlugi lysy ogon wil sie wokol podkurczonych nog stwora jak gruby, miesisty sznur. To cos, a raczej osobnik plci meskiej, tak, to na pewno byl samiec, wyciagnal do mnie dlon zakonczona dlugimi pazurami.
– Zejdz i przylacz sie do nas, kobieto. – Glos brzmial ochryple, gardlowo, z dziwnym poswistem. Kazde slowo wymawiane bylo wyraznie, a mimo to nie calkiem prawidlowo. Usta szczurow nie byly przeznaczone do mowienia.
Nie zeszlam po schodach. Nie mialam takiego zamiaru. Jeszcze czego. Serce podeszlo mi do gardla. Znalam czlowieka, ktory przezyl atak wilkolaka i prawie umarl, ale nie stal sie lykantropem. Znam innego, ktory zostal tylko lekko drasniety i zmienil sie w tygrysolaka. Istnialy spore szanse, ze jesli zarobie chocby lekkie zadrapanie, raz w miesiacu bede porastac sierscia, wyrosna mi dlugie pozolkle siekacze, a oczy przeistocza sie w czarne szczurze slepia. Boze drogi.
– Zejdz na dol, kobieto. Zejdz i zabaw ssie z nami.
Przelknelam sline. Mialam wrazenie, jakbym przelykala wlasne serce.
– Raczej nie.
Stwor zasyczal:
– Mozemy wejsssc po ciebie na gore.
Zaczal przedzierac sie przez cizbe mniejszych szczurow, a te rozpierzchly sie w poplochu, schodzac mu z drogi, wskakujac jeden na drugiego, aby tylko uniknac z nim fizycznego kontaktu. Stanal u podnoza schodow, nie odrywajac ode mnie wzroku. Jego siersc miala nieomal miodowy odcien, tu i owdzie poprzecinany jasniejszymi wloskami.
– Jezeli sprowadzimy cie na dol sila, raczej ci sie to nie spodoba.
Ponownie przelknelam sline. Uwierzylam mu. Siegnelam po noz, ale pochewka okazala sie pusta. Oczywiscie wampiry zabraly mi go. Cholera.
– Zejdz na dol, kobieto, zejdz i zabaw sie.
– Jezeli tak ci na mnie zalezy, to bedziesz musial sam sie po mnie pofatygowac.
Przerzucil ogon przez rece, zaczal go glaskac. Wlepilam wzrok w jego twarz, a on zasmial sie w glos.
– Przyprowadzcie ja.
Dwa szczury wielkosci wilczurow ruszyly w strone schodow. Jakis mniejszy szczur zapiszczal i wpadl im pod nogi. Gryzon wydal wysoki, smetny pisk, po czym ucichl. Zwierzatko dygotalo konwulsyjnie, az zalala je fala kosmatych cial. Trzasnely drobne kosci. Nic nie moglo sie zmarnowac.
Oparlam sie o drzwi, jakbym mogla sie w nie wtopic. Dwa szczury lazly po schodach, smukle, dobrze odzywione stworzenia. Tyle ze w ich slepiach nie bylo nic zwierzecego. To, co w nich dostrzeglam, nazwalabym raczej ludzka inteligencja.
– Chwila, chwila.
Szczury przystanely.
– Tak? – spytal czlowiek-szczur.
Glosno przelknelam sline.
– Czego chcecie?
– Nikolaos poprosila, abysmy uprzyjemnili twoj czas oczekiwania.
– To nie jest odpowiedz na moje pytanie. Co mam dla was zrobic? Czego chcecie?
Wargi rozchylily sie, ukazujac pozolkle zeby. Grymas wygladal groznie, ale chyba byl to usmiech.
– Zejdz do nas, kobieto. Dotknij nas i pozwol, abysmy dotkneli ciebie. Nauczymy cie czerpac radosc z futra i siekaczy. – Przesunal pazurami po siersci ud. Spojrzalam na niego i mimowolnie moj wzrok padl na jego krocze. Natychmiast spuscilam oczy, ale i tak poczulam zar zalewajacy policzki. Zaplonilam sie! Cholera!
Po chwili odezwalam sie niemal niewinnym glosem.
– Tym mialbys mi zaimponowac? – spytalam.
Zastygl w bezruchu, po czym warknal:
– Zwleczcie ja na dol!
Pieknie, Anito, napytalas sobie biedy. Zaden samiec nie zniesie takiej zniewagi. Zaden facet nie lubi dowiadywac sie, ze nie zostal hojnie obdarowany przez nature.
Zasmial sie swiszczaco, a ja poczulam na plecach lodowate ciarki.
– Zareczam ci, ze dzisiejszej nocy czeka cie niezla zabawa.
Wielkie szczury wdrapywaly sie po schodach, silne miesnie poruszaly sie pod porosnieta sierscia skora, wasiki, grube jak druty, drzaly spazmatycznie. Przywarlam plecami do drzwi i zaczelam osuwac sie po nich coraz nizej.
– Prosze, blagam, nie. – Moj glos wydawal sie wysoki i przepelniony przerazeniem, znienawidzilam sie za to.
– Tak szybko zdolalismy cie zlamac, jakie to smutne – rzekl czlowiek-szczur.
Dwa wielkie szczury byly coraz blizej. Zaparlam sie plecami o drzwi, podkulilam nogi, oparlam piety o kamienna posadzke i lekko unioslam palce stop. Pazury szczurzej lapy dotknely mojej nogi. Zadrzalam, ale wciaz jeszcze czekalam. Musialam to zrobic we wlasciwej chwili. Prosze cie, Boze, niech tylko zaden z nich mnie nie drasnie.
Sztywne wasiki musnely moja twarz, poczulam na sobie ciezar kosmatego cielska.
I wtedy wierzgnelam z calej sily, kopiac obunoz w brzuch wielkiego szczura. Stwor podniosl sie na tylne lapy i runal do tylu. Stracil rownowage, jego ogon ze swistem przecial powietrze. Rzucilam sie naprzod i walnelam go na dokladke w piers. Gryzon spadl z podestu.
Drugi szczur przykucnal, wydajac gardlowy warkot. Zauwazylam, jak napina miesnie, i ukleklam na jedno kolano, zapierajac sie calym cialem. Gdybym stala, kiedy rzucil sie na mnie, spadlabym ze schodow. Od krawedzi stopnia dzielilo mnie tylko pare cali.
Stwor dal susa. A ja rzucilam sie plasko na podest i przeturlalam sie. Wyrzucilam obie stopy i jedna reke w gore, wbijajac je w cieple cialo i przerzucilam je nad soba. Szczur przelecial nade mna i zniknal. Uslyszalam przerazajace skrzeczenie, gdy runal ponizej. Towarzyszylo temu glosne „lup!”. Calkiem zadowalajace. Watpilam, aby ktorys z tych stworow przyplacil upadek smiercia. Mimo to zrobilam, co moglam.
Wstalam i ponownie oparlam sie o drzwi. Czlowiek-szczur juz sie nie usmiechal. Wyszczerzylam sie do niego szeroko, posylajac mu najwspanialszy z moich anielskich usmiechow. Nie zrobilo to na nim wrazenia.
Wykonal gladki ruch, jakby rozcinal powietrze. Na ten gest mniejsze szczury ruszyly naprzod. Kosmata fala malych szarych cial zaczela piac sie po kamiennych stopniach.
Moglam poradzic sobie z kilkoma z nich, ale nie ze wszystkimi. Gdyby szczurolak zechcial, gryzonie pozarlyby mnie zywcem, kawalek po kawalku.
Szczury klebily sie wokol moich stop, lawirujac i sprzeczajac sie miedzy soba. Drobne ciala obijaly sie o moje buty. Jeden wyprezyl sie i zlapal lapkami za krawedz mego buta. Odtracilam go kopniakiem. Z piskiem spadl poza krawedz schodow.
Wielkie szczury odciagnely swego rannego pobratymca na bok. Gryzon nie ruszal sie. Ten, ktorego wlasnie zrzucilam, kulal.
Szczur skoczyl, male pazurki wpily sie w moja bluzke. Gryzon zawisl na mnie z pazurami wczepionymi w material. Poczulam na piersiach ciezar jego ciala. Chwycilam stworzenie wpol. Gryzon wbil mi zeby w dlon, przecinajac skore i omijajac kosc. Wrzasnelam i machnelam reka. Szczur zwisl z mojej dloni jak odrazajacy kolczyk. Krew splywala po jego siersci. Drugi szczur skoczyl i wczepil sie w moja bluzke.
Czlowiek-szczur usmiechal sie.
Szczur pial sie ku mojej twarzy. Zlapalam go za ogon i odciagnelam.
– No co – zawolalam – boisz sie sam po mnie przyjsc? Boisz sie mnie? – Panika sprawila, ze moj glos zabrzmial wyjatkowo slabo, ale mimo wszystko zdolalam to z siebie wykrztusic. – Twoi pobratymcy cierpia, robiac