ze mna.
Zdusil w sobie smiech.
– Nie masz o mnie zbyt dobrego zdania.
– Z reguly mowie to, co mysle. To jedna z moich wad.
Znow sie zasmial, to byl mily dzwiek.
– Moze poznam inne twoje wady, gdy wyjasnisz mi, co sie stalo z Jean-Claudem.
– Nie sadze.
– Dlaczego nie?
Przystanelam tuz przed szklanymi drzwiami prowadzacymi na ulice.
– Poniewaz widzialam cie wczorajszej nocy. Wiem, kim jestes i co cie kreci.
Wyciagnal reke i musnal mnie po ramieniu.
– Kreci mnie wiele rzeczy.
Zerknelam z ukosa na jego dlon i natychmiast ja cofnal.
– Oszczedz sobie, Phillipie. Nie dam sie na to nabrac.
– Moze po obiedzie zmienisz zdanie.
Westchnelam. Znalam facetow pokroju Phillipa, przystojniakow, ktorzy przywykli, ze kobiety slinia sie na sam ich widok. Nie probowal mnie uwiesc, chcial tylko, abym przyznala, ze jest pociagajacy. Gdybym tego nie powiedziala, nie dalby mi spokoju.
– Poddaje sie, wygrales.
– Co takiego mialbym wygrac? – spytal.
– Jestes piekny, wspanialy i atrakcyjny. Jestes jednym z najprzystojniejszych facetow, jakich kiedykolwiek widzialam. Masz w sobie mnostwo uroku, do stop do glow, od podeszew butow poprzez te pieknie opinajace twoje nogi i biodra dzinsy, az po cudnie cyzelowana linie zuchwy. A teraz moze odpuscimy juz sobie dalsze sciemnianie i pojdziemy na obiad?
Zsunal lekko okulary aby spojrzec na mnie ponad ich gorna krawedzia. Patrzyl tak na mnie przez dluzsza chwile, po czym podsunal okulary na nosie.
– Wybierz restauracje – rzucil oschlym tonem. Juz nie probowal ze mna flirtowac.
Zastanawialam sie, czy go urazilam. I czy w ogole mnie to obchodzilo.
19
Zar na zewnatrz byl niczym solidna sciana wilgotnego ciepla, ktore przylepialo sie do skory jak plastykowa folia.
– Roztopisz sie w tej kurtce – powiedzialam.
– Wiekszosc ludzi nie przepada za widokiem blizn.
Wyciagnelam w jego strone lewa reke, przekladajac teczki do drugiej. Blizna rozblysla w blasku slonca, jasniejsza niz reszta skory.
– Tylko nie mow nikomu.
Zdjal okulary przeciwsloneczne i spojrzal na mnie. Nie potrafilam odczytac wyrazu jego twarzy. Widzialam tylko, ze w jego wielkich brazowych oczach cos sie krylo. Lagodnym tonem zapytal:
– Czy to jedyna twoja blizna po ugryzieniu?
– Nie – odparlam.
Jego dlonie konwulsyjnie zacisnely sie w piesci, na szyi wystapily zyly. Wygladal, jakby przeszyl go prad. Dreszcz przeniknal jego dlonie i ramiona az do barkow, a zaraz potem drugi usztywnil mu kregoslup.
Pokrecil glowa, jakby chcac sie od tego uwolnic. Nalozyl ciemne okulary, jego oczy znow staly sie niewidoczne. Zdjal kurtke. Blizny w zaglebieniach jego lokci odcinaly sie blado na tle opalonej skory. Spod podkoszulka bez rekawow widac bylo blizne na obojczyku. Mial ladna szyje, gruba, ale nie do przesady, a w dodatku gladka i opalona na jasny braz. Naliczylam na niej cztery pary sladow ugryzien. I to tylko po prawej stronie. Lewa strone przeslanial opatrunek.
– Moge wlozyc kurtke – powiedzial.
Wciaz mu sie przygladalam.
– Nie, ja tylko…
– Co?
– To nie moja sprawa.
– Mimo to zapytaj.
– Dlaczego to robisz?
Usmiechnal sie krzywo, z wymuszeniem.
– To bardzo osobiste pytanie.
– Sam mnie namawiales, abym je zadala. – Spojrzalam na druga strone ulicy. – Zwykle chodze do Mabel, ale ktos moglby nas zobaczyc.
– Wstydzisz sie mnie? – spytal oschlym tonem. Nie widzialam jego oczu, ale dostrzeglam, jak zaciskaja sie miesnie jego szczeki.
– To nie tak – zaoponowalam. – Przyszedles do mego biura, podajac sie za mego „przyjaciela”. Gdybysmy mieli odwiedzic ktores z miejsc, gdzie mnie znaja, musielibysmy kontynuowac te gierke.
– Sa kobiety, ktore slono zaplacilyby za moje towarzystwo.
– Wiem, widzialam je wczoraj wieczorem w klubie.
– Zgadza sie, ale tak czy inaczej uwazam, ze wstydzisz sie gdziekolwiek ze mna pokazac. Ze wzgledu na to. – Ostroznie, bardzo delikatnie dotknal dlonia szyi.
Odnioslam wrazenie, ze bolesnie zranilam jego uczucia. Ale wcale sie tym nie przejelam. Wiedzialam, co znaczy czuc sie inna. Wiedzialam, co znaczy zazenowanie dla ludzi, ktorzy robia swoje. Ja robilam swoje. Nie chodzilo o Phillipa, lecz o podstawowa zasade.
– Chodzmy.
– Dokad?
– Do Mabel.
– Dziekuje – powiedzial. Nagrodzil mnie jednym ze swych olsniewajacych usmiechow. Gdyby nie zawodowy dystans, jego usmiech kompletnie by mnie rozbroil. Byla w nim odrobina zla, sporo seksu, ale takze maly chlopiec, niesmialy i zagubiony. To wlasnie bylo to. W tym tkwila tajemnica. To dzieki temu wydawal sie tak atrakcyjny. Nie ma nic bardziej pociagajacego niz przystojny, lecz troche niepewny siebie facet.
To dziala nie tylko na nasza kobiecosc, lecz budzi w nas uczucia macierzynskie. Piekielnie grozna kombinacja. Na szczescie bylam na nia uodporniona. Jasne. Poza tym widzialam seks wedlug Philipa. Z cala pewnoscia nie byl w moim typie.
Lokal Mabel to kafejka, lecz podaja tu rowniez przepyszne i w dodatku niedrogie posilki. W dni powszednie roi sie tu od bialych kolnierzykow – facetow w garniturkach i z aktowkami oraz kobiet w eleganckich kostiumach z manilowymi kopertami w dloniach. W soboty prawie nikt tu nie zaglada.
Beatrice usmiechnela sie do mnie zza lady z parujacymi potrawami. Byla wysoka, pulchna kobieta o kasztanowych wlosach i zmeczonej twarzy. Wlosy sprawialy, ze jej oblicze wydawalo sie ciut przydlugie. Ale zawsze sie usmiechala, a jej usta nigdy sie nie zamykaly.
– Czesc, Beatrice. – I nie czekajac na pytanie, dodalam: – To Phillip.
– Czesc, Phillip – rzekla.
Usmiechnal sie do niej rownie zniewalajaco jak do mnie. Zaczerwienila sie, odwrocila wzrok i zachichotala. Nie wiedzialam, ze Beatrice to potrafi. Czy zauwazyla blizny? Czy to mialo dla niej jakiekolwiek znaczenie?
Bylo za goraco na klopsy, ale i tak zamowilam porcje. Zawsze byly soczyste, a sos pomidorowy odpowiednio ostry. Wzielam rowniez deser, czego nigdy nie robie.
Umieralam z glodu. Zaplacilismy rachunek i usiedlismy przy stoliku, po drodze do ktorego Phillip zachowywal sie wyjatkowo przyzwoicie i z nikim nie flirtowal. To byla prawdziwa sensacja.
– Co sie stalo z Jean-Claudem? – zapytal.
– Jeszcze chwileczke. – Pomodlilam sie. Gdy unioslam wzrok, stwierdzilam, ze Phillip dziwnie na mnie patrzy.