Zaczelismy jesc. Podczas posilku opowiedzialam Phillipowi okrojona wersje wydarzen ubieglej nocy. Przede wszystkim opowiedzialam mu o Jean-Claudzie, Nikolaos i o karze.
Zanim skonczylam, przerwal jedzenie. Wpatrywal sie w cos ponad moja glowa, co bylo dla mnie niewidoczne.
– Phillipie? – spytalam.
Pokrecil glowa i spojrzal na mnie.
– Ona mogla go zabic.
– Odnioslam wrazenie, ze chce go tylko ukarac. Czy wiesz, na czym moglaby polegac taka kara?
Skinal glowa i powiedzial cichym, lagodnym tonem:
– Zamyka ich w trumnach, ktore pieczetuje krzyzami. Aubrey zniknal na trzy miesiace. Kiedy znow go ujrzalem, byl taki jak teraz. Oblakany.
Zadygotalam. Czy Jean-Claude tez oszaleje? Siegnelam po widelec i zaczelam palaszowac ciasto z jagodami. Nie cierpie jagod. Cholera. Pozwalam sobie na szalenstwo deseru i wybieram ciasto, ktorego nie znosze. Co sie ze mna dzialo? Wciaz czulam w ustach lepka slodycz. Pociagnelam lyk coli, aby ja splukac Nie za bardzo pomoglo.
– Co zamierzasz zrobic? – spytal.
Odsunelam od siebie talerz z nie dojedzonym ciastem i otworzylam jedna z teczek. Pierwsza ofiara, Maurice, nazwiska nie podano, mieszkal od pieciu lat z niejaka Rebecca Miles.
„Mieszkal” brzmialo znacznie lepiej niz „zyl w konkubinacie”.
– Porozmawiam z przyjaciolmi i kochankami zabitych wampirow.
– Mozliwe, ze znam ich nazwiska.
Przyjrzalam mu sie z uwaga. Nie chcialam dzielic sie z nim informacjami, bo wiedzialam, ze stary, dobry Phillip byl za dnia oczyma i uszami nieumarlych. A jednak gdy sprobowalam w obecnosci policji porozmawiac z Rebecca Miles, nic od niej nie wyciagnelam. Nie mialam czasu na bladzenie po mylnych tropach. Potrzebowalam informacji, i to szybko. Nikolaos domagala sie konkretnych wynikow. A Nikolaos zawsze dostawala to, czego pragnela.
– Rebecca Miles – powiedzialam.
– Znam ja. Byla… wlasnoscia Maurice’a. – Mowiac to slowo, wzruszyl ramionami, ale nie probowal sie poprawic. Zastanawialam sie, co mial na mysli.
– Gdzie pojdziemy najpierw? – zapytal.
– Nigdzie. Nie pracuje z cywilami.
– Moglbym pomoc.
– Bez urazy, wygladasz na silnego i moze jestes szybki, ale to nie wystarczy. Umiesz walczyc? Masz bron?
– Nie mam, ale umiem sobie radzic.
Watpilam w to. Wiekszosc ludzi w sytuacji kryzysowej odpada w przedbiegach. Sa jak sparalizowani. Na kilka sekund cialo zamiera, podczas gdy umysl probuje ogarnac nowa sytuacje. Tych kilka sekund moze zadecydowac o zyciu lub smierci. Jedynym sposobem na pokonanie tego chwilowego zawahania, przelamanie paralizu, jest praktyka. Ciagly trening. Sytuacje kryzysowe i przemoc musza stac sie elementem zycia i sposobu myslenia. To czyni cie ostrozna, podejrzliwa az do przesady, ale przy okazji pozwala ci nieco dluzej pozyc. Phillip byl obeznany z przemoca, ale z punktu widzenia ofiary. Nie potrzebowalam towarzystwa zawodowej ofiary. Ale potrzebowalam informacji od ludzi, ktorzy z pewnoscia nie zechcieliby ze mna rozmawiac. A wobec Phillipa mogliby zechciec sie otworzyc.
Nie spodziewalam sie, ze w bialy dzien mozemy wplatac sie w jakas strzelanine. Nie oczekiwalam tez, ze ktos moze probowac mnie zabic – no, w kazdym razie jeszcze nie dzisiaj. Wczesniej sie mylilam, ale… gdyby Phillip naprawde mogl mi pomoc, nie widzialam w tym nic zdroznego. Jesli tylko nie zacznie usmiechac sie tak slodko w niewlasciwym momencie i nie padnie ofiara gromady zakonnic, powinnismy byc w miare bezpieczni.
– Czy w razie gdyby ktos mi grozil, bedziesz trzymal sie z dala i pozwolisz mi robic to, co do mnie nalezy, czy zachowasz sie jak skonczony idiota i zgrywajac bohatera, sprobujesz mnie uratowac?
– Och – mruknal. Przez kilka minut wpatrywal sie w swoj napoj. – Nie wiem.
Punkt dla niego. Wiekszosc ludzi sklamalaby.
– Wobec tego nie idziesz ze mna.
– A jak zamierzasz przekonac Rebecce, ze pracujesz dla tutejszej mistrzyni wampirow? Egzekutorka dzialajaca w imieniu wampirow?
Nawet mnie wydalo sie to absurdalne.
– Nie wiem.
Usmiechnal sie.
– W takim razie klamka zapadla. Pojde z toba i sprobuje rozlac troche oliwy na ten wzburzony ocean.
– Jeszcze sie nie zgodzilam.
– Ale i nie zaoponowalas.
Mial racje. Upilam lyk coli i przez blisko minute wpatrywalam sie w jego usmiechniete oblicze. Nie odezwal sie ani slowem, tylko patrzyl. Twarz mial spokojna, zadnych wyrazistych grymasow, zero wyzwan. To nie byla proba sil, jak w przypadku Berta.
– Chodzmy – powiedzialam.
Wstalismy od stolika. Zostawilam napiwek. W chwile potem wyszlismy z kafejki, udajac sie na poszukiwanie jakiegos tropu.
20
Rebecca Miles mieszkala w najdalszej czesci miasta. Tu diabel mowil dobranoc. Ulice nosily nazwy stanow: Texas, Missisipi, Indiana. Budynek byl slepy, wiekszosc okien zabito deskami. Trawa, choc wysoka, nie wygladala atrakcyjnie. Przecznice dalej rozciagala sie zamozna dzielnica yuppies i politykow. W tej okolicy nie uswiadczylbys ani jednego yuppie.
Do mieszkania Rebecki szlo sie dlugim, waskim korytarzem. Nie bylo w nim klimatyzacji, a duchota niczym niewidzialny kokon otaczala ze wszystkich stron i zapierala dech. W slabym swietle pojedynczej zarowki dostrzec mozna bylo wyswiechtana, stara wykladzine. W niektorych miejscach z pomalowanych na zielono scian odpadla farba, ale wciaz byly one czyste. W nieduzym ciemnym holu won lizolu o specyficznym sosnowym zapachu byla tak silna, ze az dlawila w gardle. Zapewne mozna by nawet jesc z wykladziny, ale klaczki powchodzilyby ci miedzy zeby. Nawet cale morze lizolu ich nie usunie.
Jak ustalilismy jeszcze w samochodzie, Phillip zapukal do drzwi. Chodzilo o to, aby uspokoic gospodynie, ktora moglaby opacznie zrozumiec cel wizyty Egzekutorki w skromnych progach jej domu. Po mniej wiecej kwadransie dobijania sie i wyczekiwania, uslyszelismy, ze ktos zaczyna krzatac sie za drzwiami.
Drzwi otworzyly sie na tyle, na ile pozwalal zamocowany w nich lancuch. Kobieta zaspanym glosem zapytala:
– Co tutaj robisz, Phillipie?
– Czy moge na chwile wejsc? – zapytal. Nie widzialam jego twarzy, ale moglam zalozyc sie o wszystko, co mam, ze obdarzyl ja jednym ze swych nieslawnych usmiechow.
– Jasne, wybacz, obudziles mnie. – Drzwi zamknely sie, zagrzechotal lancuch, a potem ponownie sie otwarly, tym razem szeroko. Wciaz nie widzialam twarzy Phillipa. Domyslalam sie, ze Rebecca takze nie mogla mnie zobaczyc.
Phillip wszedl do srodka, a ja za nim, zanim drzwi zdazyly sie zamknac. W mieszkaniu bylo goraco jak w piecu, prawie nie bylo czym oddychac. Po zmroku powinno zrobic sie chlodniej, ale zamiast tego zrobilo sie klaustrofobicznie. Struzki potu zaczely splywac mi po twarzy.
Rebecca Miles stala, przytrzymujac drzwi. Byla szczupla i miala matowe ciemne wlosy siegajace do ramion. Wysoko osadzone kosci policzkowe napinaly skore do granic wytrzymalosci. Prawie nie bylo jej widac z bezmiaru bialego szlafroka, ktory nosila. Wydawala sie tak delikatna i krucha, ze niemal eteryczna. Male ciemne oczy zamrugaly, wpatrujac sie we mnie. W mieszkaniu panowal polmrok, zaslony w oknach byly starannie zaciagniete.