– To wolanie o pomoc – powiedziala z wahaniem.
– Co?
– Potrzebuja pomocy – powtorzyla.
– Dlaczego oni… – Przerwal. Spojrzal na swoja ofiare i skrzywil sie. Nawet w ciemnosci Lucy widziala zmarszczki na jego twarzy, zalamania i cienie, wszystkie zdradzajace groze. Przedtem nosil maske, ktora napawala ja przerazeniem. Ale teraz chcial byc widziany, bo spodziewal sie, ze Lucy juz nigdy nic wiecej nie zobaczy. Zakrztusila sie i jeknela, kiedy bolem zaprotestowaly spuchniete usta i polamana szczeka.
– Wiedza, ze tu jestes. – Wyplula te slowa razem z krwia. – Ida po ciebie.
– Kto?
– Wszyscy wariaci z konca korytarza. Aniol nachylil sie nad nia.
– Wiesz, jak szybko mozesz tu zginac, Lucy? – spytal.
Kiwnela glowa. Nie chciala odpowiadac na to pytanie, bo slowa mogly zaprosic rzeczywistosc. Ostrze noza wgryzalo sie w jej skore. Cialo rozstepowalo sie powoli pod naciskiem. To bylo przerazajace uczucie; pamietala je z pierwszej, strasznej nocy spedzonej z aniolem wiele lat wczesniej.
– Zrobie wszystko, co zechce, Lucy, a ty mnie w zaden sposob nie powstrzymasz.
Znow nie otworzyla ust.
– Moglem do ciebie podejsc w kazdej chwili twojego pobytu w tym szpitalu i zabic cie na oczach pacjentow i personelu, a oni powiedzieliby: to wariat… i nikt nie mialby do mnie pretensji. Tak stanowi prawo, Lucy.
– Wiec mnie zabij – wymamrotala sztywno. – Tak samo jak zabiles Krotka Blond i inne kobiety.
Nachylil sie jeszcze nizej jak kochanek, ktory zostawia swoja partnerke spiaca kiedy sam wstaje wczesnym rankiem, zeby zajac sie jakas wazna sprawa.
– Nigdy nie zabilbym cie tak jak tamte, Lucy – wycedzil przez zeby. – One zginely, zeby cie do mnie doprowadzic. Byly tylko czescia planu. Ich smierc to zwykly interes. Wazny, ale nie wyjatkowy. Gdybym chcial, zebys zginela jak one, moglbym cie juz zabic sto razy. Tysiac. Pomysl o wszystkich chwilach, kiedy bylas sama w ciemnosci. A moze jednak ktos ci towarzyszyl? Moze stalem przy tobie, tylko po prostu o tym nie wiedzialas. Ale zalezalo mi, zeby ta noc przebiegla zgodnie z moja wola. Chcialem, zebys to ty przyszla do mnie.
Lucy nie odpowiedziala. Miala wrazenie, ze wciaga ja wir choroby i nienawisci aniola; zakrecilo sie jej w glowie i czula, ze z kazdym obrotem slabnie uchwyt, ktorym trzymala sie zycia.
– To bylo tak strasznie latwe – syczal. – Stworzyc serie morderstw, na ktore rzuci sie mloda, zapalczywa pani prokurator. Po prostu nie przypuszczalas, ze tamte nie znaczyly nic, a ty znaczysz wszystko, prawda, Lucy?
W odpowiedzi tylko jeknela.
Z korytarza dobiegl zgrzyt rozdzieranych drzwi. Aniol sie wyprostowal i spojrzal w tamta strone, penetrujac wzrokiem ciemnosc. Lucy wiedziala, ze w tej chwili zawahania jej zycie zawislo na wlosku. Aniol pragnal dlugich minut w ciszy nocy, zeby rozkoszowac sie smiercia swojej ofiary. Wszystko to sobie wyobrazil, od tego, jak ja podszedl, do tego, jak zaatakowal, i co stanie sie potem. Wyobrazal sobie kazde slowo, kazdy dotyk, kazde ciecie na jej strasznej drodze do smierci. Halucynacje panowaly nad jego umyslem nieustannie, od przebudzenia do zasniecia. To sprawialo, ze byl potezny, nieustraszony, to czynilo z niego skrytobojce. Cale jego istnienie zmierzalo do tego punktu w czasie. Ale okazalo sie, ze nie wszystko idzie tak, jak to sobie w myslach udoskonalal, dzien po dniu, planujac, przewidujac, przeczuwajac rozkosz zadawanej smierci. Lucy czula, ze caly sie spial, rozdarty sprzecznoscia tego, co rzeczywiste, i tego, co sobie wymarzyl. Mogla tylko miec nadzieje, ze rzeczywistosc przewazy. Nie wiedziala, czy starczy na to czasu.
A potem uslyszala dzwieki przebijajace sie przez wszechogarniajaca groze. Dobiegaly z pietra wyzej: trzasniecie drzwiami, tupot stop na betonowych schodach. Haslo „Apollo!” spelnilo swoje zadanie.
Aniol ryknal. Jego wrzask poniosl sie echem po korytarzu.
– A wiec dzisiaj Lucy ma szczescie – wyszeptal jej prosto do ucha. – Wielkie szczescie. Nie moge chyba zostac tu dluzej. Ale przyjde po ciebie innej nocy, kiedy bedziesz sie tego najmniej spodziewac. Kiedy wszystkie twoje przygotowania okaza sie nic niewarte, wtedy zjawie sie przy tobie. Mozesz sie zbroic, pilnowac, izolowac. Przeprowadz sie na opuszczona wyspe albo do gluchej dziczy. Ale wczesniej czy pozniej, Lucy, znajde cie. Wtedy dokonczymy. – Znow zesztywnial w wyraznym wahaniu. Potem nachylil sie i dodal: – Nigdy nie wylaczaj swiatla, Lucy. Nie kladz sie sama w ciemnosci. Bo lata nic dla mnie nie znacza. Ktoregos dnia po ciebie wroce.
Odetchnela gwaltownie, przerazona glebia jego obsesji.
Zaczal z niej schodzic, jak jezdziec z konia.
– Kiedys zostawilem cos, co mialo ci przypominac o mnie za kazdym razem, kiedy spojrzysz w lustro – dodal zimno. – Teraz bedziesz pamietala o naszym spotkaniu z kazdym krokiem.
Wbil ostrze w jej prawe kolano i brutalnie zakrecil nozem. Lucy wrzasnela, kiedy paralizujacy bol przeszyl wszystkie sciegna i miesnie. Ogarnela ja czarna fala nieprzytomnosci; opadla na podloge, niejasno tylko swiadoma, ze zostala sama. Aniol zostawil ja pobita, ranna, krwawiaca, ledwie zywa i prawdopodobnie okaleczona, z obietnica czegos o wiele gorszego.
Metal drzwi jeknal po raz ostatni i miedzy framuga a blacha pojawila sie ciemna szpara. Francis zobaczyl przez nia korytarz ziejacy czernia. Uposledzony mezczyzna nagle sie wyprostowal i rzucil prowizoryczny lom na podloge. Odsunal Petera, potem cofnal sie o kilka krokow. Opuscil glowe, jak byk na arenie, rozwscieczony przez matadora, i zaszarzowal nagle do przodu, wydajac z siebie glosny okrzyk. Rzucil sie na drzwi, ktore z hukiem troche ustapily. Mezczyzna zachwial sie, potrzasnal glowa; dyszal, a spod jego wlosow zaczela wyplywac cienka struzka krwi. Znow sie cofnal, potrzasnal glowa, spial – twarz zastygla mu w zelazna maske uporu – potem ryknal z furia i jeszcze raz zaszarzowal na drzwi. Tym razem otworzyly sie z loskotem, a uposledzony runal na podloge korytarza i przejechal kawalek, zanim sie zatrzymal.
Peter i Francis skoczyli naprzod. Za nimi pobiegla reszta wariatow, gnanych energia chwili, zostawiajacych za soba wieksza czesc swojego szalenstwa, kiedy jasna stala sie potrzeba dzialania. Napoleon stal na czele, wymachujac reka, jakby trzymal w niej szable.
– Naprzod! Do ataku! – krzyczal.
Gazeciarz mowil cos o jutrzejszych naglowkach i swojej roli w artykule. Pedzacy klin mezczyzn, skupionych na jednym celu, wbil sie w korytarz.
W chwilowym zamieszaniu Francis zobaczyl, ze uposledzony olbrzym wstaje, otrzepuje sie, potem spokojnie wraca do sali, z twarza w wiencu blasku chwaly. Francis dostrzegl jeszcze, jak wielkolud siada na lozku, bierze w ramiona szmaciana lalke, a po chwili odwraca sie i mierzy wzrokiem zniszczone drzwi z wyrazem doglebnej satysfakcji na twarzy.
Peter pedzil w strone dyzurki, najszybciej jak mogl. Lampka na biurku dawala slaby poblask; w jego swietle Francis dostrzegl rozciagnieta na podlodze postac. Natychmiast pobiegl w tamta strone, tupiac glosno, wybijajac stopami alarmowy werbel. W tej samej chwili bracia Moses wpadli na korytarz przez drzwi po przeciwnej stronie. Kiedy przebiegli obok dormitorium kobiet, zaczely sie stamtad dobywac krzyki, piskliwe wolania, wdzierajace sie w symfonie zametu i paniki, z allegro strachu przed nieznanym.
Peter rzucil sie do Lucy. Francis zawahal sie przez ulamek chwili, przerazony, ze przybiegli za pozno. Potem jednak, mimo jazgotu, jaki ogarnal nagle caly budynek, uslyszal jek bolu.
– Jezu! – mruknal Peter. – Mocno oberwala.
Zlapal i przytulil jej dlon, probujac wymyslic, co ma robic. Spojrzal na Francisa, potem na braci Moses, ktorzy przybiegli bez tchu do dyzurki.
– Musimy sprowadzic pomoc – powiedzial.
Maly Czarny kiwnal glowa, siegnal po telefon, ale zobaczyl przeciete przewody. Zamyslil sie, goraczkowo omiatajac spojrzeniem cala dyzurke.
– Trzymajcie sie – zawolal. – Wracam na gore wezwac pomoc.
Duzy Czarny odwrocil sie do Francisa; twarz pielegniarza byla maska troski i niepokoju.
– Miala dac znak przez interkom albo telefon… Uslyszelismy was dopiero po kilku chwilach…
Nie musial konczyc, bo nagle wartosc tych chwil znalazla sie w takiej samej chwiejnej rownowadze jak zycie Lucy Jones.
Lucy czula przeplywajace przez nia rzeki cierpienia.
W niewielkim stopniu zdawala sobie sprawe z obecnosci Petera, braci Moses i Francisa. Wydawalo sie, ze wszyscy sa na dalekim brzegu, do ktorego probowala dotrzec, walczac z pradami i plywami, zmagajac sie z nieprzytomnoscia. Wiedziala, ze musi powiedziec cos waznego, zanim calkowicie podda sie cierpieniu i spadnie w