chwili gdy dlon Tommy'ego siegnela wyciagnietej dloni Megan. Przez moment wydalo sie jej, ze postaci na dachu poruszaja sie w zwolnionym tempie. Opanowala sie, ale gdy zlozyla sie do strzalu, oni zaczeli poruszac sie szybciej – zanim zdazyla cokolwiek przedsiewziac, dziecko zostalo wciagniete z dachu przez okno – jego nogi przez chwile kopaly powietrze, jak plywak wode w basenie – i zniknelo z pola widzenia.
Poczula pustke w srodku, a potem obrocila sie do Duncana.
Pewnie nie zyje, pomyslala. Skradajac sie postapila ku niemu krok. Wtedy ujrzala wylot strzelby podnoszacy sie ku niej, wpijajacy w nia swoje czarne oko. Uchylila sie i strzal znow chybil celu.
Megan przyciagnela do siebie syna ostatkiem sil, jeknela glosno i obydwoje przewrocili sie na podloge. Megan przetoczyla sie nad syna, by ochronic go wlasnym cialem przed pociskami. Uslyszala jak steka i po kilku sekundach poczula, ze ja z siebie spycha. Usiedli, a ona przyciagnela go do siebie. Zdala sobie sprawe, ze powtarza lkajac jego imie, przytula go, a jej wlasne cialo wstrzasaja fale radosci i ulgi. Po chwili poczula jego lzy na swoich policzkach, potem odsunal ja delikatnie. Ukryla twarz w dloniach, niezdolna wypowiedziec jednego slowa trzesacymi sie wargami.
Tommy wytarl oczy, znow rezolutny.
– Daj spokoj, mamo, nic mi nie jest.
Skinela uszczesliwiona glowa.
Duncan widzial jak Tommy laduje przez okno w ramionach matki i dzika radosc przeniknela cale jego cialo, tlumiac bol, ktory go dreczyl. Udalo sie nam. Na Boga, dokonalismy tego.
Potem zobaczyl Olivie, stojaca naprzeciw niego. Widzial, jak odrzucila automat i pochwycila pistolet. Wypalil w jej kierunku, zobaczyl jak obraca sie na piecie i biegnie. Przez chwile wpatrzyl sie w jej sylwetke.
Zaczerpnal powietrza i wymierzyl po raz ostatni. Posladki Olivii migaly na wprost na linii strzalu. Nacisnal spust. Ale strzal nie padl. Jemu takze skonczyla sie amunicja.
Niewazne, pomyslal. Udalo sie nam. Zyjemy i udalo sie nam. Zwyciezylismy.
Sprobowal przyjac pozycje siedzaca, opierajac sie o sciane domu. Odetchnal gleboko i wstal, mimo bolu, ktory nagle ozyl w jego ciele. Podniosl reke, by pomachac zonie, dac znac, ze wszystko jest w porzadku, choc marnie sie czuje. Popatrzyl na swoje pokrwawione nogi. – Im nic nie bedzie. Zlamanie sie zrosnie. Zamknal oczy i zwiesil glowe. Nie myslal o banku, pieniadzach, przeszlosci czy przyszlosci. Czul, ze jest, i ze to dosc. Chcial spac. Nie wiedzial, w jakim kierunku pobiegla Olivia.
Olivia biegla.
Naga, zakrwawiona, z rozwianymi wlosami, dlugimi nogami odbijala sie od ziemi, miarowo pracujac ramionami jak sprinter dobiegajacy do mety. Oddalila sie od zabudowan i pedzila teraz przez dlugie pole w kierunku lasu. Spod jej bosych stop wzbijaly sie obloczki bialego szronu, gdy zmierzala w strone mrocznych drzew, ktore mialy dac jej schronienie i umozliwic ucieczke. W jednej dloni sciskala pistolet, w drugiej czerwona torebke z pieniedzmi. Szeroko otwartymi ustami wdychala lodowate powietrze, napelniajace ja dzika sila.
– Jestem wolna – krzyczala do siebie.
Wiatr owiewal jej cialo. Widziala sie juz w samochodzie, na lotnisku, w samolocie lecacym na poludnie, juz na zawsze nieuchwytna. Poddala sie fali. buntu i szczescia, ktore zawsze jej towarzyszylo, przyspieszyla w szalonym locie ku bezpieczenstwu. Mknela przed siebie w szarosci poranka.
Karen i Lauren widzialy niebezpieczny taniec Tommy'ego na dachu, Olivie, ktora celowala do niego, i brata ktorego wciagal ktos do srodka.
Skoczyly do przodu i natychmiast zapadly miedzy glazy. Widzialy Olivie, rozpylajaca serie z automatu w kierunku ich ojca, i krzyczaly ze strachu i wscieklosci. Ale widzialy takze, ze ojcu nic sie nie stalo, machal reka do ich matki i Tommy'ego, gdy Olivia pedzila w ich strone.
Krzyki dziewczat wplotly sie w cienie lasu i grzechotanie wystrzalow.
Ogarnelo je uczucie niepewnosci, lzy naplynely im do oczu.
– Co robimy? – zawolala Lauren.
W tej wlasnie chwili spostrzegly Olivie, pedzaca wprost ku miejscu, w ktorym sie skryly. Widzialy smugi krwi pokrywajace jej nagosc – sprawiala wrazenie krwiozerczego demona owladnietego zadza mordu.
– Nie wiem! – krzyknela Karen.
Ale juz w tym samym momencie wiedzialy obie.
Podniosly sie, przylozyly strzelby do ramion, trzymajac je pewnie, celujac precyzyjnie wprost przed siebie, zgodnie z instrukcja rodzicow.
Olivia zobaczyla dziewczeta, ktore wyrosly przed nia spod ziemi jak zjawy. Na chwile stracila panowanie nad soba, lecz nie przestala pedzic w kierunku blizniaczek. Podniosla pistolet, celujac. Co sie stalo? – myslala goraczkowo. To niemozliwe. Tak byc nie moze. Juz jestem wolna. I bezpieczna. Probowala zwolnic, odzyskac rownowage, by wycelowac precyzyjnie, ale biegnac po pochylosci nie mogla sie zatrzymac.
Karen i Lauren staly w milczeniu. Czuly to samo niezniszczalne elektryzujace uczucie przekazane im wiele lat temu, gdy byly w lonie matki, a ona sama uciekala, by zaczac nowe zycie. Wystrzelily rownoczesnie – eksplozja nagle rozbrzmiala w zimowym powietrzu zamykajac na zawsze drzwi do dziecinstwa, niewinnosci i beztroskich marzen mlodosci.
Podwojne uderzenie podrzucilo Olivie, potem runela na zmarznieta ziemie. Torebka ze zrabowanymi pieniedzmi wypadla jej z dloni i pofrunela w gore, poderwana sila strzalu. Czula, ze jakas potezna sila wyrwala jej pistolet z reki. Niebo zawirowalo nad nia, uslyszala chrzest wlasnego oddechu wydobywajacego sie z rozerwanej kulami piersi. Chlod ziemi przenikal jej cialo i sciskal, jak objecia wroga. Zadrzala, do szpiku kosci. Ujrzala oczy swojej kochanki, gdy lezala martwa na zakurzonej ulicy. To nie tak, pomyslala. Myle sie. Przeciez mi sie udalo. Jestem wolna.
A wtedy porwal ja nurt czarnej rzeki smierci.
Odglos strzalow przewiercil lodowate powietrze. Tommy sie oderwal od matki. Skoczyl do okna i przez rozbite szklo patrzyl ponad polem w odlegly las. Z poczatku mial trudnosci w rozroznieniu siostr, ubranych w kombinezony, zlewajace sie z brazowoszara barwa lasu. Ale po chwili jego wzrok wyluskal dwie stojace nieruchomo, jakby skamieniale, postacie. W pewnym momencie poruszyly sie i wyskoczyly z lasu. Popedzily przez pole w kierunku domu, jak dwie przestraszone lanie. Nawet nie spojrzaly na rozciagniete na ziemi cialo, obok ktorego musialy przebiec.
Tommy uslyszal, ze za jego plecami matka wydobywa sie spomiedzy porozbijanych mebli. Mowila do siebie:
– Gdzie telefon? Gdzie ten cholerny telefon? – W jej glosie bylo cos, jakas nuta, ktorej nigdy dotad nie slyszal. – Tommy, gdzie jest telefon?! – krzyknela. Oderwal sie na chwile od okna i zobaczyl, ze znalazla aparat w kacie przy lozku i nerwowo wybierala numer.
Powrocil do okna i ze swego punktu obserwacyjnego ujrzal, jak Karen i Lauren dobiegaja do budynku i obejmuja ojca. Wychylil sie i pomachal im reka, ale nic nie powiedzial. Nie widzialy go. Nie dbal o to, przepelniony cudownym uczuciem, ktorego nie potrafil wyrazic, ale ktore naladowalo go jakby pradem elektrycznym. Czul sie jak zaraz po przebudzeniu w dzien Bozego Narodzenia, gdy odpedzal sen, majac ochote jak najszybciej wyskoczyc z lozka. Widzial blizniaczki, ktore podtrzymywaly ojca, pomagajac mu dojsc do domu. Mial ochote pobiec do nich i pomoc im.
Jego matka polaczyla sie z kims – uslyszal jak podaje adres i mowi:
– Prosze natychmiast wyslac karetke. Rany postrzalowe. Pospieszcie sie. – W jej slowach slychac bylo panike i rozpacz.
W jej glosie bylo cos mrocznego, cos, co zmrozilo mu serce. Poczul jak odplywa cala radosc i cieplo, a wzrok zasnuwa mu mdlaca ciemnosc. Westchnal, odwrocil sie gwaltownie od okna i podbiegl do matki, ktora ciagle jeszcze rozmawiala przez telefon proszac o pomoc. Wyciagnela reke, kiedy przebiegal obok niej, ale cofnela ja i pozwolila mu odbiec.
– Prosze, pospieszcie sie – uslyszal, biegnac po schodach na strych. Przecisnal sie miedzy lozkami, odepchnal