skonczyc.
Starala sie zwalczyc strach, ktory sparalizowal jej cialo, jedna, jedyna mysla: Tommy. Jej serce bilo jak oszalale, czula, jak zalewa ja goraca fala adrenaliny.
Ide, cholera, juz ide do ciebie.
Slyszala kroki, zblizajace sie do jej kryjowki.
Duncan widzial, jak poslizgnela sie i uslyszal niewyrazny stuk. Zaklal. On tez czekal, z oczami utkwionymi w zone. Wygladala jak zwierzatko, ktore przycupnelo przerazone.
Na widok otwieranych drzwi jego serce przeszyl paniczny strach.
– Och moj Boze – szepnal. – Uslyszeli ja.
W jednej sekundzie poczul, ze slabnie. Poczul sie lekki, jakby nic nie wazyl. Potem zobaczyl Gutierreza, wychodzacego na ganek.
– Och Boze – powtorzyl. – Megan uwazaj. – Z ust Duncana wydobyl sie szept.
W reku Gutierreza spostrzegl pistolet.
Zobaczyl, ze Ramon schodzi po schodkach, z kazdym krokiem blizej miejsca, w ktorym kulila sie jego zona.
Sprobowal nakazac lomoczacemu sercu spokoj. Pomyslal: Nie mamy wyboru.
Mial sucho w ustach. Przed oczami mignelo mu dawne wspomnienie: zobaczyl ulice w Lodi, siebie – wahajacego sie, trzymajacego sie furgonetki, jakby stal na brzegu ciemnego oceanu, lekajac sie, ze moze zostac wessany w glebine. Minione lata krzyczaly teraz do niego, by nie czekal, nie zwlekal, jak wtedy, nie zmarnowal wszystkiego na skutek watpliwosci.
– Nie ruszaj sie, Megan – szeptal.
Gleboko zaczerpnal powietrza, przylozyl policzek do kolby karabinu. Caly swiat zrobil sie nagle miniaturowy, widzial tylko jeden punkt gdzies za czarna przestrzenia, za podworkiem, nad glowa zony i prosto na piersi Ramona Gutierreza. Zobaczyl, ze Ramon robi jeszcze jeden krok i zatrzymuje sie jakies pol metra od krawedzi ganku, za ktora ukryla sie Megan.
Wolno wypuscil z pluc powietrze.
– Wybaczcie mi – wyszeptal. Nacisk palca na spuscie byl nie do opanowania. Delikatnie cofnal go i wypalil. Huk eksplozji roztrzaskal na kawalki porcelanowe powietrze.
Olivia Barrow snila o wiezieniu. Byla znow w celi, w warunkach zaostrzonego rygoru, tyle ze tym razem nie sprawdzono, czy zamkniecie jest wystarczajace. Byla wiec w stanie bez trudnosci pokonac kraty. We snie czula zimny dotyk stali, slyszala zgrzytanie otwierajacej sie bramki. Dala krok naprzod, na pomost na zewnatrz kondygnacji, wiedzac, ze dookola nie ma nikogo i moze isc, dokad chce. Wezbrala w niej nieopanowana radosc, lekkosc, jak gdyby jej stopy nie ciazyly juz dluzej ku ziemi, jakby mogla pofrunac. We snie wesolo wybiegla z celi i wtedy uslyszala rozdzierajacy grzmot, przez ulamek sekundy sadzac, ze to burza rozszalala nad jej glowa.
Wtedy wlasnie nastapilo raptowne, przerazliwe przebudzenie.
Usiadla gwaltownie na lozku, nie zwazajac na poranny ziab, i wytezyla sluch.
– Co to bylo, do diabla? – wrzasnela piskliwie.
Obok niej podnosil sie juz Bill Lewis. W slabym swietle switu jego skora wydawala sie blada, niemal przezroczysta. Oczy mial szeroko otwarte, w glosie nieprzyjemnie przebijalo sie spanikowane skomlenie:
– Nie wiem. Co to bylo? Nie mam pojecia, spalem.
– Zabrzmialo jak strzal.
– Gdzie jest Ramon?
– Nie wiem. Chyba w swoim pokoju.
– Ramon? Ramon! Gdzie jestes, cholera? – wolala Olivia.
Zadnej odpowiedzi. Pomyslala: Poszedl na gore i zabija ich. Spuscila nogi na podloge i stanela nago. Teraz powinien nastapic drugi strzal. Powinnam slyszec krzyki. I powinnam slyszec odpowiedz. Co jest?
– Co on robi? – dopytywal sie Bill, jakajac sie ze strachu. – Cholera, gdzie on zniknal? Co on wyprawia? Nie rozumiem, przeciez tego nie bylo w planie.
Patrzyl przerazony na Olivie.
– To nie bylo na gorze – krzyczal. – To gdzies z zewnatrz. Ramon!
W glowie Olivii mysli klebily sie w pomieszaniu. Probowala zmusic sie do spokoju. Mysl! Rob cos! Chwycila pistolet maszynowy ze stolika. I wtedy poczula zdumiewajacy, wyciszony spokoj, prawie dzieciece uczucie zadowolenia, jakby znow znalazla sie w swoim snie. Poczula, jak jej nagosc zaczela pulsowac i zarozowila sie od naglej fali ciepla.
– Co sie dzieje? – krzyczal Bill.
– Idziemy – odparla Olivia spokojnie. – To bedzie scena koncowa. Duzymi krokami przeszla przez lazienke do okna i wyjrzala na zewnatrz.
Zdala sobie sprawe z tego, ze Lewis usiluje wlasnie wciagnac spodnie, i przeklinajac zmaga sie z zesztywnialymi dzinsami. Sytuacja wydala jej sie tak glupia i calkowicie absurdalna, ze az wybuchnela glosnym smiechem.
Loskot pierwszego strzalu wyrwal rowniez sedziego Pearsona ze snu. Byl na plazy i razem ze swoimi wnukami bawil sie w piasku. Gorace slonce rozgrzewalo go, mruzyl oczy od jego blasku. Widzial, jak Megan i Duncan plywaja w niebieskozielonych falach. Odwrocil sie i powiedzial do swojej zony, siedzacej obok.
– Przeciez ty nie zyjesz. A ja jestem sam.
A ona usmiechnela sie, pokrecila glowa i odpowiedziala:
– Nikt nie umiera tak naprawde. I nikt tak naprawde nie jest sam. Potem, kiedy odwrocil sie od niej, rodziny juz nie bylo, plaza przemienila sie w zabarwione czerwienia piaski Tarawy, a on byl mlodym, przerazonym chlopcem. Uslyszal pojedynczy wystrzal nad glowa i rzucil sie na piasek, mocno wciskajac wen twarz, podczas gdy kula swisnela tuz obok w powietrzu. We snie uslyszal slowa: 'Tyle ze to dzieje sie naprawde'. I wtedy sie ocknal na jawie.
Blyskawicznie odwrocil sie w strone Tommy'ego, ktory siedzial wyprostowany na pryczy.
– Dziadku!
– Tommy, nareszcie! Moj Boze, oni przyszli po nas!
– Dziadku! – Tommy skoczyl prosto w ramiona sedziego. Sedzia Pearson objal go mocno i spojrzal mu gleboko w oczy.
– Teraz, Tommy, teraz! Musimy pomoc im ratowac nas.
Tommy przelknal sline i pokiwal glowa. Sedzia siegnal pod materac i chwycil metalowy pret.
– Teraz – powtorzyl. – Daj mi reke. Uslyszeli drugi strzal.
– Szybko, Tommy. Tak jak rozmawialismy o tym.
Przepelnila go wewnetrzna moc, sens dzialania; przypomnial sobie setki przerazajacych, paralizujacych momentow w walce, jaka toczyl niegdys wsrod smierci i okropnosci. Poczul, ze jego miesnie nie sa juz zmeczone zyciem, kosci przestaly byc kruche i stare. Obudzila sie w nim butna sila mlodosci.
Uniosl swoja prycze z jednej strony i przesunal przez pokoj. Z wielkim loskotem zepchnal ja w dol po schodach, gdzie zatrzymala sie, zapierajac drzwi stryszku. Skoczyl do lozka Tommy'ego.
– Teraz twoje! Rowniez je spuscil po schodkach, blokujac wejscie dodatkowo.
Tommy, juz ubrany, znajdowal sie przy scianie dzgajac metalowym pretem z lozka w naruszony wczesniej fragment sciany. Sedzia Pearson byl juz obok niego. Kawalek ramy lozka probowal wcisnac pod jedna z obluzowanych deszczulek. Wepchnal ja, a potem podwazyl z calej sily. Rozlegl sie glosny trzask rozlupywanego drewna. Pierwsza deszczulka odskoczyla od sciany, pekajac jak zlamana kosc. Sedzia krzyknal, gdy ostra drzazga, wbila mu sie w kciuk. Nie zwazal na to; walil kawalkiem metalu w tynk. Sciana trzasnela z hukiem, ukazal sie tuman kurzu. Rabnal w nia jeszcze kilka razy. Zdyszany cofnal sie, przymierzajac do nastepnego ciosu, i wtedy uslyszal okrzyk Tommy'ego:
– Dziadku, przebilismy sie. Widze niebo!
Sedzia Pearson zacisnal zeby i niepomny swoich lat, watpliwosci i slabosci atakowal nadal sciane, dzgajac i kruszac rozsypujacy sie tynk oraz przegnile drewno z triumfalnym krzykiem.