– Wiesz co – powiedzial miekko, zwracajac sie do zony – pierwszy raz od tygodnia zaczynam czuc, ze robie cos. A czy to jest dobre, czy zle, nie ma juz znaczenia.

– Tato, jedna rzecz mnie nurtuje – odezwala sie Lauren. – Nie wiemy, moze ona rzeczywiscie zamierza uwolnic ich rano.

– To prawda.

– A w takim razie mozemy tylko…

– Tak, masz racje. Mozemy pogorszyc sytuacje. Ale rownie dobrze moze nie miec takiego zamiaru, a wtedy my bedziemy mieli jednego poteznego sojusznika.

– Jakiego? – zapytala Karen.

– Zaskoczenie – odparl Duncan. Spojrzal na trzy kobiety w pokoju.

– To, co zamierzamy zrobic, jest jedyna rzecza, ktora Olivii nigdy nie przyszlaby do glowy.

– Ja wiem jedno – odezwala sie Karen ze zloscia.

– Co?

– Jesli bedziemy robic nadal to, co ona mowi, nieszczescie murowane.

– To prawda – przyklasnela natychmiast Lauren. – Robilismy dotad, co nam kazala, a mimo to niczego nie zyskalismy, zawsze zwodzila nas. I zrobi to znowu, jestem pewna.

Duncan i Megan, oboje, patrzyli na corki z podziwem. To sa wlasnie moje dzieci, pomyslala Megan. Moje coreczki. Co ja robie? Lauren podniosla sie, walczac z emocjami. Ze lzami w oczach wybuchnela.

– Chce tylko, zeby oni wrocili, i zeby to sie skonczylo! Chce, zeby wszystko bylo tak jak przedtem. – Miala dodac cos jeszcze, ale siostra otoczyla ja ramieniem uciszajac.

– Juz dobrze – powiedzial Duncan. W pokoju zrobilo sie cicho. Megan podniosla sie, w reku trzymala pistolet kaliber 45.

– Wiecie, co mysle? – Podeszla do dziewczynek i uklekla przed nimi, polozyla dlonie na ich kolanach, i kontynuowala cieplym, spokojnym glosem: – Jesli zdecydujemy sie na to i cos nie wyjdzie, bedziemy za to winic siebie samych i bedziemy musieli zyc z tym zawsze. Ale jesli nie zrobimy nic, zaufamy Olivii, a sprawy potocza sie w zlym kierunku – ja tego nie wytrzymam. Nie bede w stanie zyc z tym chocby przez minute. – Nie wstajac zwrocila sie do Duncana. – Kiedys juz zastanawialam sie nad tym – zawsze kiedy w wieczornych wiadomosciach pokazywali rodziny, ktorym przydarzyla sie jakas tragedia. Zawsze krzyczeli i szlochali, kamery to pokazywaly, wszystko bylo straszne. Byli zawsze otoczeni ludzmi w uniformach. Policjantami, strazakami, detektywami, prawnikami, lekarzami, zolnierzami i, diabli wiedza, kim jeszcze. Zawsze byl tam jakis przedstawiciel wladzy, ktory probowal cos wskorac, i zawsze konczylo sie niczym. Takie sposoby nigdy nie prowadza do szczesliwego zakonczenia, chyba ze ktos wezmie sie sam za swoje sprawy. – Westchnela gleboko i spojrzala na blizniaczki. – Pamietacie, jak Tommy byl maly?

Obie usmiechnely sie i kiwnely glowami.

– I bylo z nim tyle klopotu?

Widziala, ze to wspomnienie je poruszylo.

– Jak wszyscy doktorzy mowili najpierw jedno, potem drugie, a nastepnie jeszcze trzecie. Nigdy nie byli do konca pewni swego, az wreszcie zaufalismy samym sobie i postepowalismy z nim tak, jak uwazalismy za sluszne. Nasza rodzina zrobila to wspolnym wysilkiem. I uratowalismy Tommy'ego… – I teraz tez go uratujemy – dodal Duncan.

Spojrzal na karabin.

– Wiecie, co przez ten caly czas boli mnie najbardziej? To, ze Tommy czeka na nas. Wie, ze przyjdziemy po niego. I nie moge go zawiesc.

– A co z dziadkiem? – zapytala Lauren. Duncan chrzaknal.

– Wiecie, co by powiedzial. Najpierw trzeba strzelac, potem zadawac pytania. A prawo niech wkracza pozniej.

Megan wyobrazila sobie ojca. Gdyby tu byl, powiedzialby dokladnie to samo. Nikomu nie pozwolilby wykonac roboty. To jest zbyt wazne, by mozna zaufac profesjonalistom, tak wlasnie by powiedzial. Pomyslala o matce i uswiadomila sobie, ze tez powiedzialaby to samo. Aczkolwiek kierowaliby sie odmiennymi pobudkami: ojciec walczylby z pewnoscia siebie i determinacja marines podczas akcji; matka zas spokojnie, konsekwentnie i, tak jak on – na smierc i zycie.

– Sluchajcie – powiedzial Duncan nagle, zdecydowanym glosem. – Moze to jest i szalone. Ale na pewno nie jest czyms zlym. Tylko w ten sposob jestesmy w stanie ja zaskoczyc. A to stanowi nasza najwieksza sile. Ona mysli, ze jestesmy wystraszeni i pokonani, ale to nieprawda. Mysli, ze jestesmy gotowi tanczyc jak ona nam zagra. A wcale tak nie jest. – Przerwal. Po chwili usmiechnal sie. – Jednej rzeczy nie wytrzymalbym – ze nie zrobilismy wszystkiego, co bylo w naszej mocy. Chcialbym, zeby na moim nagrobku byl napis: 'Byl szalony, lecz przynajmniej probowal'.

– Tato! – zaprotestowala Lauren. – To wcale nie jest zabawne!

– Ale prawdziwe – odparl.

Po chwili ciszy Lauren znow sie odezwala.

– Tak, to prawda – powiedziala zdecydowanym glosem. – Teraz nasza kolej.

Wstala i zarzucila ojcu ramiona na szyje. Karen spojrzala na matke.

– Powtorzmy jeszcze raz, jaki jest nasz plan – poprosila.

Megan odetchnela z wysilkiem, jakby wdychala rozgrzane powietrze, ktore parzylo jej pluca. Pochylila sie nad szkicem domu i otoczenia.

– Za domem rozciaga sie pole, opadajac az do lasu. Wy obie, trzymajac strzelby w pogotowiu, bedziecie stamtad ubezpieczac tylne drzwi. Ojciec i ja zajdziemy ich od frontu.

– Ale co dokladnie mamy robic? – zapytala Karen.

– Sama nie wiem dokladnie – odrzekla Megan. – Przede wszystkim musicie pilnowac, by nikt nie uciekl w tamtym kierunku, zwlaszcza z Tommym i dziadkiem. Kierujcie sie wlasnym rozsadkiem. Nie probujcie wdawac sie z nimi w strzelanine, trzymajcie nisko glowy, robcie tylko, co wyda sie wam konieczne. Nie spuszczajcie oka z tylnych drzwi. Sadze, ze wszystko rozegra sie od frontu, ale… – Urwala.

Duncan podjal watek.

– Nie wolno wam sie narazac, szczegolnie gdyby doszlo do strzelaniny. Uzycie broni to ostatecznosc. Ma wam sluzyc wylacznie dla obrony, rozumiecie? I trzymajcie sie jak najnizej. Mama mowi, ze tam z tylu jest kamienny murek. Caly czas macie sie kryc za nim.

Spojrzal niepewnie na Megan. Pomyslal o roznicy miedzy dziewczetami i chlopcami. Gdyby na miejscu Karen i Lauren byli kilkunastoletni chlopcy, prawdopodobnie rwaliby sie do walki. Ale nie byliby tak opanowani i odpowiedziami.

– Moze jednak… – zaczal.

– Nie ma mowy! – przerwala Lauren.

– Nas to tez dotyczy! – niemal krzyknela Karen. – Nie zostawicie nas tutaj.

– Nawet na chwile nie spuscimy z was oka – nalegala Karen.

Megan uniosla dlon, nakazujac spokoj. Spojrzala badawczo na Duncana.

– Jesli chodzi o te cholerne tylne drzwi – zaczela spokojnie – nie bardzo sie na tym znam, ale wiem, ze trzeba ich pilnowac. W przeciwnym wypadku my bedziemy czaic sie od frontu, a oni dadza drapaka. Koniecznie ktos tam musi byc.

Duncan westchnal.

– Sluchajcie, musicie mi obiecac jedno. Juz i tak wystarczajaco trudno bedzie wydostac stamtad Tommy'ego i dziadka. Jesli bedziemy musieli jeszcze martwic sie o was… Gdybyscie znalazly sie w niebezpieczenstwie, oszalelibysmy. Mogloby to wszystko zburzyc. Tak wiec musicie trzymac sie z tylu, byc niewidoczne, nie wchodzic im w droge. Musicie tylko obserwowac te przeklete tylne drzwi, bysmy wiedzieli, czy ubezpieczacie nas z tamtej strony. Jasne?

– Tak – odpowiedzialy zgodnie.

– Zadnego ryzyka… Nie robcie nic ryzykownego, bez wzgledu na to, co bedzie sie dziac.

– Rozumiemy.

– Nawet gdyby ktores z nas mialo klopoty, zostancie na miejscu.

– Daj spokoj, tato…

– Juz dobrze, dobrze – powiedzial uspokajajaco, choc byl przerazony.

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату