Zaczela metodycznie upychac pieniadze do czerwonej sakwy. Myslami powedrowala do Duncana i Megan. Ciekawe, czy uda im sie zasnac tej nocy. Zachichotala cicho myslac: watpie w to.
Kiedy skonczyla chowac pieniadze, na samym wierzchu polozyla rewolwer i zamknela torbe. Podeszla z powrotem do okna. Niebo czarne jak onyks usiane bylo gwiazdami. Rozciagalo sie przed nia w nieskonczonosc. Noc zaczyna sie juz we mnie, pomyslala.
Ta sama noc, uznala, zamyka sie tez nad Duncanem i Megan, i tez wchlania ich w siebie. Zastanawiala sie, co ma z nimi poczac.
Moge ich zabic. Moge ich okaleczyc. Moge ich zrujnowac.
Jak oni uczynili ze mna.
Skrzyzowala ramiona na piersi, jakby probujac zatrzymac przy sobie osiagniety sukces. Potem, stopniowo, zwolnila uscisk i szeroko rozlozyla rece w bok. Uniosla stope i, jak w balecie, wyrzucila ja do przodu. Przed oczami stanal jej obraz matki, tanczacej noca z subtelna gracja, poki choroba nie odarla jej z energii i urody. Olivia wspiela sie na palce, tak jak kiedys czynila to matka. I powoli powrocila do pozycji wyjsciowej.
Pomyslala o 'gosciach' na gorze. Co z nimi sie stanie.
Bill Lewis byl wierny jak pies gonczy, Ramon Gutierrez – kaprysny jak terier. Gdzie podzieje swoje pieniadze, kiedy skocza sobie do oczu?
Usmiechnela sie. Jaka to, zreszta, roznica.
I tak zaden z nich nie wyjdzie z tego zywy.
A obaj zakladnicy – coz, wzruszyla ramionami, stanie sie, co ma sie stac. Sprobowala odnalezc w sercu slad wspolczucia. Daremnie. Uznala, ze kazdy rezultat bedzie dobry. Nie rozumiala, jak mogla tak zagubic sie rano. Jesli umra, nic sie nie stanie. A jesli zostana przy zyciu, wtedy bedzie mogla tu wrocic, tak jak to obludnie obiecywala Duncanowi.
– Ja moge zrobic wszystko – szeptala w strone okna i bezbrzeznej nocy. – Moge zrobic wszystko, co bede chciala i kiedy tylko bede chciala.
Wybuchnela krotkim, urwanym smiechem. Wyobraznia przeniosla sie daleko do cieplych plaz i luksusowego wydawania pieniedzy. Szybki samochod, postanowila, naprawde szybki samochod. I troche drogich ubran. A potem zobaczymy, co przyszlosc przyniesie. Z usmiechem, blakajacym sie na ustach, cofnela sie w glab pokoju i zabrala do pakowania swoich pozostalych rzeczy.
Duncan byl przy drugim telefonie, oslaniajac dlonia sluchawke, trzymana przy uchu. Megan, napotykajac jego spojrzenie, kiwnela glowa i wziela gleboki oddech dla uspokojenia. Blizniaczki siedzialy spokojnie, wsluchujac sie w daleki sygnal telefoniczny.
W pewnym momencie dzwiek sie urwal i Megan uslyszala przyjacielskie, serdeczne 'Halo?'.
– Barbara? Tu Megan Richards z agencji Country Estates Realty.
– Megan! Kochana! Kope lat!
– Och, Barbaro, ostatnio bylismy strasznie zajeci – zaszczebiotala Megan falszywie zartobliwym glosem. – A jak interesy Premier Properties?
– Och, mialam jedna wspaniala transakcje, pamietasz dom Halginow, ten ktory byl tak bardzo wysoko wyceniony? Tacy ludzie z Nowego Jorku mieli na niego chrapke.
– To niesamowite! – odparla Megan. Pamietala jak wyglada Barbara Woods. Miala troche po piecdziesiatce. Srebrzystoszare wlosy, zwiazane w kok z tylu glowy, nadawaly jej wyglad nauczycielki, kontrastujac z modnymi strojami i bizuteria brzeczaca i dzwieczaca przy kazdym ruchu. Nie jest to osoba zbyt dociekliwa, oceniala ja Megan, zwracajaca uwage na szczegoly i okolicznosci. Westchnela wiec i wyrzucila z siebie: – Strasznie przepraszam, ze zawracam ci glowe w domu, i to tak pozno, ale wlasnie mialam telefon i pomyslalam, ze mozesz mi pomoc. Pamietasz taka oferte z przelomu lata i jesieni, dotyczaca starego domu na farmie w okolicy Barrington Road…?
– Byl na sprzedaz?
– Nie, do wynajecia.
– Niech pomysle. Och, jasne, oczywiscie, alez to byl syf. Brr, samo wejscie do srodka wywolalo we mnie dreszcz. Ale ta pisarka byla nim zachwycona.
– Och, chcesz powiedziec, ze go wynajelas?
– Tak, jakiejs kobiecie z Kalifornii, ktora przymierzala sie do pisania powiesci gotyckiej. Przynajmniej tak twierdzila. Ze potrzeba jej szesciu miesiecy samotnosci. Zaplacila za trzy miesiace z gory. Coz, samotnosc z pewnoscia tam ma. Jedynie tego w tej ruderze nie brakuje. Czyzbys miala kogos chetnego?
– Tak. Malzenstwo z Bostonu szuka jakiegos ustronia na weekendy.
– Swietnie by sie nadawalo po odnowieniu. Po gruntownym odnowieniu. Czy chcialabys, bym pokazala im to miejsce?
– Pogadam najpierw z moimi klientami i dowiem sie, kiedy beda mogli wpasc. Mysle, ze chyba wiosna. Wiesz, teraz robie rekonesans.
– Jasne.
– Sluchaj, moglabys opisac mi to miejsce?
Megan spojrzala na Duncana, ktory skinal glowa. Olowek i kartke papieru mial juz naszykowane.
– Oczywiscie – odpowiedziala Barbara z wahaniem w glosie.
No, dalej! Megan poganiala ja w mysli. Rusz glowa, staruszko, przypomnij sobie!
– …No wiesz, na pewno nie jest w idealnym stanie, ale ma calkiem solidna konstrukcje i nie wymaga specjalnych prac remontowych…
Megan przymknela oczy i wyrzucila z siebie pytanie:
– A jak wyglada wnetrze? Jaki ma uklad?
– Niech sie zastanowie. Ladny, szeroki ganek z frontu. Drzwi wejsciowe prowadza do hallu. Na lewo jest salon, obok jadalnia. Korytarz wiedzie do kuchni – mozna ja przerobic na spizarnie – w glebi domu. Tylne drzwi wychodza na pole – mnostwo miejsca, zeby zrobic urocze patio. Jedna lazienka na dole. Po prawej stronie pokoik, bardzo sympatyczne pomieszczenie, z ktorego mozna zrobic cos fajnego, na przyklad mala sypialnie albo gabinet. Posrodku korytarza znajduja sie schody na gore. Podest, a nastepnie pietro z trzema sypialniami i druga lazienka. Na koncu korytarza sa drzwi prowadzace na poddasze. Jest zapuszczone i zaniedbane. Nikt specjalnie sie nie interesowal, by je wykonczyc. Jest tam mnostwo kurzu, ale mozna z niego zrobic pokoj wypoczynkowy albo cos w tym rodzaju.
Megan pokiwala glowa.
– Barbaro, naprawde bardzo mi pomoglas. Wyglada na to, ze wlasnie czegos takiego moi przyjaciele szukaja. Odezwe sie do ciebie i umowimy sie.
– Wiesz, to taki stary, zle ogrzewany dom. Trzeba tam wlozyc sporo serca. Jak we wszystkie te stare domy na farmach. Sa one na swoj sposob nawiedzone…
Zachichotala. Megan podziekowala jej jeszcze raz i odwiesila telefon. Spojrzala na Duncana.
Potrzasnal piescia.
– Mamy szanse – orzekl.
Przez chwile Megan miala wrazenie, ze unosi sie w powietrzu. Uchwycila sie z calej sily swych uczuc, jak warkocza liny, i oprzytomniala.
– Tak, mamy – potwierdzila.
Byla juz pozna noc, ciemnosc stapiala sie z zimnem i cisza. Megan siedziala na podlodze w salonie, otoczona bronia i amunicja. Swiatlo plynace z lampy umieszczonej w rogu pokoju poglebialo bruzdy na jej twarzy. Przewracala kartki ze szkicami, fotografie, diagramy. Karen i Lauren siedzialy na kanapie tuz obok siebie. Duncan stal przy oknie, patrzac w ciemnosc. W pewnym momencie odwrocil sie i podniosl jedna ze strzelb. Sekunde trzymal ja w ramionach, po czym zlozyl sie jak do strzalu.
– Czy my jestesmy pomyleni? – zapytal nagle. – Czy calkiem postradalismy zmysly?
– Na to wyglada – odpowiedziala Megan. Usmiechnal sie.
– Tak wiec wszyscy jestesmy zgodni. Jesli to zrobimy, to znaczy, ze zwariowalismy.
– Raczej zwariujemy, jesli tego nie zrobimy.
– Tak, to prawda.
Duncan powiodl palcem po lufie karabinu.