– Kiedy wreszcie to sie skonczy? – zapytal spokojnie, probujac nadac glosowi stanowcze brzmienie.
– Wkrotce. Moze nawet w ciagu paru godzin. Najdalej jutro. Nie traccie nadziei. Moze oni nie nawala. Dotychczas wypelniali kazde polecenie jak posluszne, male zolnierzyki.
Zmierzwila lekko czupryne Tommy'ego.
– Trzeba myslec pozytywnie – podkreslila.
Pomachala im zdawkowo i wyszla zostawiajac ich samych na poddaszu. Tommy czekal, dopoki nie uslyszal zatrzasniecia zamka i jej krokow oddalajacych sie korytarzem.
– Dziadku – zaczal drzacym glosem, zagryzajac wargi, by nie wybuchnac placzem. – Ona klamie. Ona wcale nie ma zamiaru tak zrobic. Za bardzo nas nienawidzi. Mamy i taty tez. Ona nigdy nas stad nie wypusci.
Sedzia Pearson przytulil mocno wnuka.
– Powiedziala nam zupelnie cos innego – przypomnial chlopcu.
– Ona nigdy nie robi tego, co mowi. Chce tylko jeszcze bardziej nas nastraszyc. Kiedy mowi, ze pozwoli nam odejsc, to wcale jej nie wierze. Chcialbym, ale nie moge. – Tommy wyzwolil sie z objec dziadka i wyprostowal, wycierajac lzy z kacikow oczu. – Ona nie moze zniesc mysli, ze moglibysmy byc znowu razem w domu szczesliwi. Czy ty tego nie widzisz? – Poplakujac cicho, ukryl twarz w koszuli dziadka. Po chwili znowu uniosl glowe. – Nie chce umierac, dziadku. Nie to, zebym sie bal, ale nie chce.
Sedzia Pearson poczul skurcz w gardle. Pogladzil wnuka po glowie i zajrzal mu gleboko w oczy. Przez lek i strach, przez klopoty, jakie nekaly malca przez tyle lat, przebijalo sie jasne, mocne swiatelko. Widzac je, wypowiedzial pierwsza mysl, jaka przyszla mu do glowy:
– Tommy, nie pozwole im na to. Nie umrzesz. Wydobedziemy sie stad. Przyrzekam.
– Jak? Jak mozesz to przyrzekac?
– Poniewaz jestesmy silniejsi od nich.
– Ale oni maja bron.
– A jednak to my jestesmy silniejsi.
– To co mamy robic?
Sedzia wstal, rozejrzal sie po stryszku, dokladnie tak, jak w pierwszych chwilach uwiezienia. Schylil sie do Tommy'ego, pogladzil go po policzku i usmiechem sprobowal dodac wnukowi otuchy. Przypomnial sobie cos, o czym pomyslal, gdy tylko ich tu zamkneli. Nie jest to moze wielkie i zaszczytne pole bitwy, ale umrzec mozna rownie dobrze i tutaj.
Wzial gleboki oddech, siadl na pryczy i przyciagnal chlopca do siebie.
– Czy opowiadalem ci juz kiedys jak Dwudziestej z Maine udalo sie utrzymac Little Round Top drugiego dnia bitwy pod Gettysburgiem? Dzieki temu uratowali Unie. Opowiadalem ci o tym?
Tommy pokrecil glowa.
– Nie, nigdy.
– A jak Sto Pierwsza Spadochronowa zdobywala Bastogne?
Znowu pokrecil glowa. Usmiechnal sie. Juz wiedzial, ze dziadek odpowiada na jego pytanie.
– A jak
– O tym opowiadales mi – odparl Tommy. – Prawde mowiac, pare razy.
Sedzia uniosl wnuka do gory i mocno wzial w ramiona. – Najpierw porozmawiamy o odwadze, Tommy. Potem powiem ci, co zamierzam zrobic.
– Megan! Gdzie sie podziewalas? – wykrzyknal Duncan, kiedy zadyszana ukazala sie w drzwiach wejsciowych.
W mgnieniu oka znalazl sie przy niej, w korytarzu. W jego oczach malowalo sie napiecie z calego dnia.
– Przerazilas nas smiertelnie. Nie mielismy pojecia, co z toba. Do cholery, nie rob tego wiecej!
Wyciagnela rece i chwycila go kurczowo za ramiona. Byla blada, nie mogla wydobyc z siebie slowa.
– Czujesz sie dobrze? – zapytal, powoli opanowujac nerwy. Pokiwala glowa.
– Powiedz, co sie stalo?
– Znalazlam ich – odrzekla spokojnie. Duncan patrzyl na nia szeroko otwartymi oczami.
– Gdzie?
– W jednym z wynajetych domow.
– Jestes pewna?
– Widzialam Billa Lewisa.
– Gdzie to jest?
– Niedaleko. Jakies trzydziesci kilometrow za miastem.
– Moj Boze!
– Tak, wiem.
– Moj Boze – powtorzyl Duncan.
Tym razem Megan tylko pokiwala glowa.
– Po twoim telefonie strasznie sie denerwowalem. Myslalem… Sam nie wiem, co myslalem. Jedyne co robilem, to denerwowalem sie.
– Nic mi nie jest – uspokajala go Megan. Chociaz w to sama nie wierzyla. Duncan wyswobodzil sie z jej rak i zacisnal piesci.
– Cholera! Mamy szanse! Odwrocil sie do Megan.
– Ona dzwonila – powiedzial krotko. Byl juz spokojny.
– I? – Megan poczula jak serce jej sie sciska.
– Mowi, ze wypusci ich, ale nadal mamy u niej dlug. Ze dostala za malo. Ze wroci po wiecej. Pewnego dnia. I ze to nigdy sie nie skonczy.
Megan skamieniala. Wydalo jej sie, ze nie wytrzyma juz dluzej bolu i udreki. Sprobowala uspokoic nerwy.
– Nigdy sie nie skonczy? – zapytala.
– Tak – potwierdzil Duncan. Ramiona mu opadly, jednak po chwili odzyskal zimna krew.
– Chodz, musimy porozmawiac – powiedzial i zaprowadzil Megan do salonu.
Byly tam blizniaczki, milczace jak rzadko kiedy. Musialy wykrzesac z siebie tyle sily i odwagi. Dotad nie zdawaly sobie sprawy jakie naprawde sa, pomyslala. Ogarnal ja smutek. Tak nagle, nieoczekiwanie musialy stac sie dorosle. Podeszla do nich i mocno je przytulila.
– Uwazam, ze przyszedl czas, by z tym skonczyc – powiedziala do corek.
– Ale jak? – zapytala Lauren. – Jakie mamy wyjscie?
– Tylko jedno – stwierdzil Duncan. – Jedyne. Musimy uwolnic ich sami.
– Jak to sobie wyobrazasz? – zapytala Karen.
– Nie wiem – odparl Duncan. – Ale wiemy, gdzie ich trzymaja, wiec po prostu pojedziemy tam. Mamy pistolet. Nie jest to duzo, ale moze uda nam sie cos wymyslic…
Widzac, ze Megan sie podnosi zawiesil glos. A ona nie zwracajac uwagi na wiatr i ziab wyszla z pokoju, przez korytarz, do samochodu. Wziela jeden z pakunkow z zakupami ze sklepu z artykulami sportowymi i szybko weszla do srodka.
– O co chodzi, Megan? – Duncan patrzyl na nia zdziwiony.
Zanim zdazyl cos dodac, wypakowala polautomatyczny karabinek. Uniosla go w gore, zeby wszyscy mogli zobaczyc. Bron blyszczala w jasnym swietle salonu.
– Przed powrotem do domu – powiedziala – zrobilam male zakupy.
Olivia Barrow podeszla do okna w sypialni i wbila wzrok w ciemnosc. Slyszala jak Bill krzata sie po kuchni, sprzatajac nagromadzone przez caly okres pobytu papierowe talerze i rozne tanie naczynia. Wiedziala, ze Ramon w drugim pomieszczeniu czysci bron. Zastanawiala sie, czy rzeczywiscie bedzie mial na tyle zimnej krwi, by zrobic to, co zamierzal. Skrzywila sie z niezadowoleniem na mysl, ze nie jest w stanie przewidziec, co zrobia jej towarzysze.
Jutro wszystko sie skonczy.
Odwrocila sie od okna i spojrzala na stos pieniedzy lezacy na lozku. Podeszla i wziela garsc banknotow. Doznawala sprzecznych uczuc: widok i dotyk gotowki nie dawal jej satysfakcji. Bylo troche tak, jakby kochanek, ktory zdradzil, wlasnie konczyl sie usprawiedliwiac.