– A wiec, kiedy my nie bedziemy nic robily, co bedzie sie dzialo z frontu? – pytanie Lauren rozladowalo nieco napiecie.

Megan usmiechnela sie.

– Tata z karabinem bedzie ubezpieczal mnie, gdy bede wchodzic do budynku…

– Megan, czy jestes pewna, ze… Przerwala mu.

– Tak. W stu procentach. Przemyslalam to milion razy. Prawdopodobnie nie bylabym w stanie uzyc karabinu, przeciwnie niz ty, tak ze nie byloby sensu, bym to ja ubezpieczala ciebie. Jestem szybsza od ciebie, nawet jesli nie chcesz sie do tego przyznac. I bylabym mniejszym celem, jesli doszloby do czegos. No i wiem dokladnie, jaki jest rozklad pokojow w tym starym domu. Tak wiec, musze isc pierwsza.

– Mamo, jestes pewna, ze trzymaja ich na poddaszu?

– Tak. Pamietasz tasme z glosem Tommy'ego, ktora puszczala nam Olivia? Mowil, ze nie podoba mu sie na gorze. To wlasnie tam sa.

– A co sie stanie, kiedy juz dostaniesz sie do srodka? Jesli drzwi beda zamkniete?

Megan podniosla noz mysliwski.

– Otworze tym – powiedziala. – Gdy juz bede w srodku, wejdzie ojciec. Bede ubezpieczac go pistoletem. Wszystko powinno udac sie bez problemow. Bedzie ciemno, zaloze sie, ze kiedy znajdziemy sie wewnatrz, oni beda spac. Wtedy – 'rece do gory', i wszystko skonczone.

– Gwaltowna pobudka – dodal Duncan.

– Brzmi to prosto.

– Bo jest. Jesli ich zaskoczymy.

– Zaskoczymy ich, na pewno – powiedziala Lauren ze zloscia. Potarla reka oczy, jakby chciala wytrzec z policzkow lzy. Nastepnie podniosla strzelbe z podlogi i zaladowala ja. – Mamo, pokaz mi jeszcze raz, jak to dziala – poprosila.

Czesc dwunasta. KUCHENNE WEJSCIE

Brzask wciskal sie natarczywie w lesny mrok jak ostrze rozcinajace wnetrznosci. W nocy bylo pare stopni mrozu – cienka bialawa narzutka okryla pola, musnela takze koniuszki lisci i galezi. Przedzierali sie miedzy drzewami. Ich oddechy unosily sie jak dymki w szarosci switu. Na sobie mieli ubrania w kolorach ochronnych, ktore Megan kupila poprzedniego dnia – wsrod ciemnych barw i cieni nastajacego dnia byli prawie niewidoczni. Kazda z blizniaczek taszczyla swoja strzelbe, Duncan sciskal polautomatyczny karabin, a Megan przytroczyla do paska pistolet kaliber 45 oraz noz mysliwski. Szli gesiego: Megan na czele, potem blizniaczki, pochod zamykal Duncan. Skradali sie cicho i ostroznie, przystawali wsluchujac sie w otaczajaca ich pustke, po czym ruszali dalej powoli unoszac stopy i rownie ostroznie stawiajac je na ziemi. Kiedy tak szli przez las, wydawalo im sie, ze wszystko, co znali i kochali, zostawiaja za soba i wkraczaja w inny swiat, w ktorym panuje zimna, niepokojaca cisza.

Megan odgarnela sprzed twarzy cierniste galezie i przytrzymala je dla Lauren, idacej tuz za nia. Ta przekazala je Karen, ktora z kolei poczekala na Duncana. Megan zrobila jeszcze pare krokow do przodu, po czym pochylila sie, przykucnela, czekajac az dolacza do niej. Kiedy byli juz razem, wskazala blade swiatlo miedzy drzewami i ujrzeli bialy zarys domu w odleglosci stu metrow. Nastepnie skinela w kierunku muru odcinajacego sie na obrzezu lasu. Potem popatrzyla znaczaco w prawo i w lewo, sygnalizujac kierunek, w jakim biegl murek. Blizniaczki pokiwaly glowami.

– Wez je i wskaz im pozycje – szepnal Duncan. – A ja poczekam na ciebie troche dalej, tam skad bedziemy mogli widziec wejscie. Bede tuz przy murze, dobrze?

Megan siegnela do jego reki i mocno ja scisnela.

– Nie denerwuj sie – odparla – to mi zajmie tylko pare minut. Duncan odwrocil sie do blizniaczek.

– Prosze… – Wiecej powiedziec nie byl w stanie. Poczul, ze wargi zaczely mu sie trzasc i mial nadzieje, ze to od porannego chlodu.

– Nie martw sie, tato – odszepnela Karen.

– Jestes jedyna ostrozna osoba wsrod nas – zazartowala Lauren z usmiechem i musnela jego policzek krotkim pocalunkiem.

Fala obaw przetoczyla sie przez mysli Duncana. Juz chcial cos powiedziec, ale wstrzymal sie. Spojrzal blizniaczkom w oczy, widzac w nich swe male coreczki, bezbronne niemowleta, ktore tulil w ramionach i ochranial przed zlem.

– Powiedz Tommy'emu, ze czekamy na niego – wyszeptala Lauren.

– I powiedz mu, zeby nigdy wiecej nie robil nam takich klopotow – dodala z usmiechem Karen.

Duncan skinal glowa i znow spojrzal na Megan. Ich oczy spotkaly sie przez chwile i oboje poczuli dojmujaca bezsilnosc. Usmiechnal sie blado, ale jego usmiech ulecial w slabym swietle brzasku. Odwrocil sie i spojrzal na dom.

– No dobrze – powiedzial cicho lecz zdecydowanie. – Miejmy to juz za soba.

Pochylony zaczal przekradac sie miedzy drzewami. Megan odczekala chwile, a kiedy nie bylo go juz ani widac ani slychac, skinela na blizniaczki, by podazyly za nia. Polozyla na ustach palec, nakazujac w ten sposob milczenie, ale uslyszala urywany szept Karen:

– Wiemy, ze mamy byc cicho. Chodzmy juz!

W ciagu paru minut dotarly do skraju pola ciagnacego sie za domem i szly dalej rownolegle do tylnej sciany budynku. Kamienny mur byl mocno zniszczony, fragmentami wrecz sie rozpadal, tak wiec co chwila musialy sie cofac w glab lasu, by pozostac w ukryciu. Szly prawie na czworakach, pochylone, od kepy drzew do zarosli i znow do drzew, zatrzymujac sie i znow ruszajac przed siebie. Megan wciaz spogladala na prawo, w kierunku domu, nie tracac go z pola widzenia. Byla na siebie wsciekla, zla, marzyla o jakiejs naturalnej barykadzie, jakiejs jamie, ktora zapewnilaby im i oslone, i ochrone. Wtem poczula na ramieniu czyjas dlon i odwrocila sie gwaltownie.

Byla to Karen, gestykulujaca niecierpliwie w kierunku lasu. Rowniez Lauren patrzyla w tamta strone.

– Co sie stalo? – Megan zamarla z przerazenia.

– Spojrz! – szepnela Lauren przynaglajaco.

– To samochod. Tam z tylu, za drzewami – stwierdzila Karen.

Megan mruzac oczy dostrzegla blysk metalu odbijajacy promien wschodzacego slonca.

– Tak, macie racje. Chodzcie, idziemy dalej.

Ruszyla przed siebie, lecz Karen chwycila ja i przytrzymala.

– O co chodzi?

– Czy ty nic nie widzisz? – rzucila corka. Megan odwrocila sie znow i wtedy zobaczyla.

– To samochod sedziego – powiedziala Lauren.

Megan i blizniaczki ostroznie skierowaly sie przez las, w strone samochodu. Stal na skraju dawnej lesnej drogi. Teraz byla zarosnieta trawa i jedynym realnym dowodem na to, ze kiedys jej uzywano, byl niewyrazny, blotnisty pas miedzy drzewami. Lauren pogladzila samochod, dotknela zadrapan na lakierze.

– Biedny dziadek. Byl taki dumny ze swojej zabawki. Dlaczego zostawili samochod akurat tu?

– Zeby go ukryc, gluptasie – odszepnela Karen. – Nie mogli go przeciez postawic w miejscu, gdzie ktos moglby go zobaczyc i rozpoznac.

– Aha – odparla siostra.

Megan odwrocila sie i dojrzala slady, gdzie zrobiono samochodem zwrot. Ustawiony byl tylem do glownej drogi i wyjazdu z lasu. Spojrzala przez szybe i zauwazyla, ze kluczyki sa w stacyjce. Na siedzeniu pasazera lezal worek. Przez chwile rozwazala sens otwarcia samochodu i sprawdzenia wnetrza, ale uznala, ze nie uda sie tego zrobic bez specyficznych odglosow, ktore latwo mozna rozpoznac.

– Uwazam, ze powinnyscie zostac tu i miec na to oko.

– Mamy tu czekac? – zapytala Karen.

– Nic nie zobaczymy.

Megan odwrocila sie w strone budynku.

– Dobrze – westchnela. – Tam widac sterte kamieni, to chyba pozostalosc po jakims murze. Ale miejcie sie na bacznosci, dobrze? I pilnujcie takze samochodu.

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату