Poczul przyplyw entuzjazmu. Razem dokonamy niezwyklych rzeczy. A Lewis? On nic nie rozumie. Przez chwile zrobilo mu sie go zal. Szybko jednak odsunal te mysl i poczul nieokreslona, zabarwiona zazdroscia, zlosc.

Wyszedl na korytarz, spojrzal w strone zamknietych drzwi, prowadzacych na strych. Moglbym zrobic to teraz, kiedy Lewis spi. Zalatwie go przez zaskoczenie; ich zreszta tez. A kiedy to juz sie stanie, nic nie bedzie mozna poradzic. Nagle zorientowal sie, ze w reku trzyma pistolet, choc nie mogl przypomniec sobie, by wyjmowal go zza paska. Zobaczyl, ze jest odbezpieczony, chociaz takze nie pamietal, kiedy to zrobil. Jak beda spali, bedzie mi latwiej. Zrobil krok w tamtym kierunku, lecz poczul, ze jego determinacja slabnie. Najpierw kubek kawy, postanowil. Zeby miec pewniejsza reke. Ponownie wsunal bron za pasek.

Po skrzypiacych schodach zszedl na dol, do kuchni. W domu bylo cicho i strasznie zimno; nienawidzil, gdy ziab przenikal wszystko dookola. Sprawialo, to, ze poranki byly tak beznadziejne, ciche i okropne. Na poludniu, kiedy sie budzisz, wita cie przyjazny halas i cieplo, zwiastujace przyjemny dzien. Wzdrygnal sie wchodzac do kuchni. Odkrecil maksymalnie kurek z goraca woda i rozejrzal sie za kubkiem, najmniej ze wszystkich brudnym. Po kilku sekundach znalazl jeden, ktory byl do przyjecia, wsypal dwie lyzeczki rozpuszczalnej kawy i napelnil go parujaca woda. Lyknal. Skrzywil sie, rozejrzal dookola i oparl sie o zlew, czujac jak cieplo kubka przeplywa do jego dloni i rozgrzewa mu dusze.

Kiedy uslyszal gluchy odglos, dochodzacy od frontu domu, poczul sie niewyraznie. Co to bylo? Przeciez nie powinno byc zadnych halasow. Nie tutaj. I nie teraz.

W jednej chwili porazil go strach.

Odstawil kubek lekko trzesaca sie reka.

Wytezyl sluch, czekajac na ponowny halas, nie uslyszal jednak niczego.

Cos jednak bylo. Ee, chyba nic takiego. To ten dom, skrzypiacy ze starosci. A moze policja zajmuje dogodne pozycje. Poczul raptowny skurcz w zoladku, kiedy probowal przekonywac samego siebie, ze cos uslyszal, nie, ze niczego nie uslyszal. Spojrzal w dol i skonstatowal, ze rewolwer sam wskoczyl mu w dlon. Przez chwile pomyslal, zeby pobiec na gore i zawolac Olivie. Uznal jednak – jestem silniejszy niz takie cos. Do czego jej potrzebuje? Zeby przekonac sie, ze jakies stukniecie jest tylko wytworem mojej wyobrazni? Zrobilo mu sie glupio, ze tak latwo stracil zimna krew. Wymowki, jakie sobie robil, wciaz mieszaly sie jednak ze strachem.

Ostroznie, lecz dosc szybko podszedl do drzwi frontowych. Spojrzal przez szybe w drzwiach, nie dostrzegl jednak niczego poza podworkiem iskrzacym sie od porannego szronu.

Z pewnoscia nic sie nie dzieje, po prostu zle spales, przekonywal sam siebie.

Zbliza sie final, ponosza cie nerwy i reagujesz na byle co.

Wzdrygnal sie. To nic nie jest, tlumaczyl sobie. Moze to wiatr. Widzial jednak, ze drzewa, nagie i ciche, stoja nieruchomo na tle pochmurnego nieba.

Chociaz nie chcialo mu sie opuszczac starego domu, wiedzial, ze musi sie upewnic. Powoli przekrecil galke i otworzyl drzwi. Wional na niego lodowaty podmuch. Znowu sie zawahal, wcale nie majac ochoty wychodzic na zewnatrz.

Jednak wyszedl.

Drzac z zimna, a moze i z innego powodu, Ramon stanal na ganku. Z pistoletem w reku, zwracajac glowe w prawo, potem w lewo, ogarnal wzrokiem podworko.

Lauren, wpatrzona w tyl budynku, zapytala:

– Myslisz, ze z nimi wszystko w porzadku? – Panujacy wokol spokoj zaczynal naruszac jej poczucie pewnosci siebie. W ciagu ostatnich kilku minut kilkanascie razy musiala odganiac rozne koszmarne fantazje. Karen objela ja ramieniem, przytulajac mocno.

– Oczywiscie – odrzekla lagodnie. – A dlaczegoz by nie?

– Niczego nie bylo slychac.

– To znaczy, ze wszystko idzie jak trzeba.

– Jednak wolalabym cos uslyszec.

– Boisz sie?

– Pewnie. A ty nie?

– Tylko troche. Tez mnie zaczyna ponosic.

– Myslisz, ze Tommy i sedzia…

– Och, nic im nie jest, jestem pewna. Prawdopodobnie spia. Wiesz, jaki Tommy jest. Jesli tylko troche sie zmeczy, nie obudzi go nawet strzal armatni.

– Tak bym chciala, zeby byla tu mama.

– Ja tez.

– Oni wiedzieliby, co robic.

– Jasne.

– Przysun sie, zimno mi.

– To wcale nie zimno – odparla Karen, praktyczna, jak zawsze. Przysunela sie jednak. Popatrzyla na swoja bron. – Gdy widac te czerwona kropke, to znaczy, ze jest odbezpieczony czy zabezpieczony?

– Odbezpieczony.

– Aha, rzeczywiscie. – Z kliknieciem zabezpieczyla strzelbe.

– Czemu to robisz? – zdziwila sie Lauren.

– Tata powiedzial…

– Powiedzial, zebysmy zachowywaly sie ostroznie, a nie glupio.

– Co chcesz przez to powiedziec? – starsza siostra najezyla sie.

– Nie wydaje mi sie, bym byla w stanie pamietac o tym glupim odbezpieczaniu w razie potrzeby. Mysle, ze powinnysmy byc gotowe, w razie gdyby trzeba bylo biec im z pomoca.

– Mowili, zeby sie stad nie ruszac.

– Taak, a co ty o tym myslisz?

Karen zastanawiala sie przez chwile. Pragnela byc odpowiedzialna, zachowac sie odpowiednio. Pragnela, by rodzice byli z niej dumni. Lauren patrzyla na nia badawczo.

– Wiem, o czym myslisz – wyszeptala. Wiem, co oni mowili. Ale jestesmy tu, zeby pomoc. On jest tez naszym bratem.

– Chyba masz racje.

Dziewczynki odbezpieczyly bron. Pochylily sie do przodu wbijajac wzrok w dom.

– Czujesz cos? – szepnela Lauren nieoczekiwanie.

– Co?

– Nie wiem. Jakby zerwal sie wiatr albo przesunela nad nami chmura, czy cos takiego.

Karen skinela glowa. Usmiechnela sie.

– Wiesz, w szkole nam nie uwierza. Lauren niemal zachichotala.

– Masz racje.

Ta niewinna chwila wesolosci rozplynela sie jednak w przytlaczajacej martwocie switu. Cisza otoczyla je znow ze wszystkich stron i poczuly niepokojacy lek przed nieznanym. Pozostaly tak, przytulone, wpatrzone w dom na farmie. Lauren ujela dlon Karen. Kiedy scisnela ja, obie poczuly, jakby przeszedl je prad elektryczny. Jedna slyszala bicie serca drugiej, czula jej oddech.

– Wszystko bedzie dobrze – szepnela Lauren uspokajajaco.

– Wiem. Chcialabym tylko, zeby cos zaczelo sie dziac – odparla Karen. Czekaly, a niepokoj walczyl w nich z ufnoscia.

Megan poslizgnela sie na oszronionym stopniu ganku, jej reka, trzymajaca pistolet, chwycila bezwiednie porecz. Rozlegl sie gluchy stuk. Ten dzwiek zatrzymal Megan w pol kroku. Zabrzmial jej w uszach jak eksplozja. Zamiast wspinac sie dalej, wprost do drzwi, uskoczyla do tylu i przypadla do ziemi pod podestem. Niewidoczna za zrebem schodow czekala, zeby przekonac sie, czy ktos ja uslyszal.

Skrzypniecie otwieranych drzwi calkowicie ja sparalizowalo. Zamarla, trzymajac nieruchomo pistolet i probujac sie wtopic w ganek, tak by z gory nie bylo jej widac.

Nie miala pojecia, co zrobic.

Gdy uslyszala pierwszy krok, tuz nad glowa, cala zadrzala. Podniosla bron myslac: To sie nie moze tak

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату