– I mial?

Potrzasnela przeczaco glowa.

– Nie. Zaprzeczyl, ze wie cokolwiek na ten temat.

– A czego sie spodziewalas? – odezwal sie glucho Cowart. Obrocila sie ku niemu.

– Okazal sie duzo bardziej chetny do wspolpracy niz ty, do cholery! – Nie powiedziala prawdy, ale miala nadzieje, ze tymi slowami zamknie usta reporterowi. Nie mylila sie.

– A wiec, skoro nie mial zadnych informacji i zaprzeczyl jakimkolwiek zwiazkom z czymkolwiek – mowil Brown – to dlaczego jeszcze jest pani tutaj, detektywie?

– Chcialam sprawdzic jego alibi na czas, w ktorym zostalo popelnione morderstwo.

– I? – Ma.

– Ma?! – wybuchnal Cowart. Spojrzala na niego.

– Wlasnie w tym tygodniu Ferguson chodzil na zajecia. Nie opuscil zadnych. Byloby mu cholernie trudno dostac sie do Keys, zabic starsza pare i wrocic nie spozniajac sie na zadne zajecia. To raczej niemozliwe.

– Ale, do cholery, przeciez Sullivan… – Cowart przerwal w pol slowa, a Shaeffer obrocila sie ku niemu.

– Co Sullivan? – Nic.

– Co Sullivan, do cholery! Cowart nagle poczul sie chory.

– Przeciez Sullivan mi powiedzial.

Tanny Brown probowal cos wtracic, ale jedno spojrzenie Shaeffer wystarczylo, zeby zrezygnowal ze swojego zamiaru. Ogarnela ja wscieklosc i na chwile swiat zawirowal szalenczo. Poczula w umysle burze, ktora starala sie za wszelka cene opanowac. Z wysilku zaczely jej drzec rece. Klamstwa, myslala wpatrujac sie w reportera. Klamstwa i niedomowienia. Wziela gleboki oddech. Domyslalam sie tego.

– Kiedy Sullivan ci powiedzial?

– Zanim poszedl na krzeslo.

– Co ci powiedzial?

– Ze Ferguson popelnil te zbrodnie. Ale to nie…

– Ty skurwysynu – wymamrotala.

– Zaraz, poczekaj, musisz zrozumiec…

– Ty skurwysynu. Co ci powiedzial?

– Umowili sie z Fergusonem, zeby wymienic sie zbrodniami. Wzial zbrodnie Fergusona na siebie, a w zamian za to Ferguson dokonal tej dla niego.

Przyjela ze spokojem te wiadomosc, wyobrazajac sobie dol, w jakim znalazl sie reporter. Nie potrafila mu wspolczuc.

– I oczywiscie nie domyslales sie, ze to moze miec znaczenie dla policji.

– To nie takie proste. On klamal. Probowalem…

– A wiec pomyslales, ze ty rowniez mozesz sklamac?

– Nie, do cholery, musisz zrozumiec… – Cowart obrocil sie w strone Tanny’ego Browna.

– Powinnam cie natychmiast aresztowac – powiedziala gorzko. – Czy moglbys napisac ten jeden reportaz z wlasnej celi, slawny panie Cowart? REPORTER OSKARZONY O ZATAJENIE PRAWDY W SENSACYJNYM MORDERSTWIE. Czyz nie taki bylby naglowek? Wydrukowaliby chyba na pierwszej stronie z twoim cholernym zdjeciem. Czy to w koncu bylaby prawda?

Patrzyli na siebie i nagle Cowartowi wpadla jakas mysl do glowy.

– Tak. Prawda. Tyle ze to nie byla prawda, co, pani detektyw?

– Co?

– To co powiedzialem. Sullivan powiedzial mi, ze Ferguson zalatwil tych staruszkow, ale ja nie wiedzialem, czy mu wierzyc, czy nie. Mowil mi mnostwo rzeczy i na pewno wiele klamstw. Wiec moglem ci powiedziec i jednoczesnie przelac to na papier. Ale to nie to samo co zeznanie. Teraz mowisz mi, ze Ferguson mial alibi, a wiec to wszystko okazaloby sie nieprawda. Nie zalatwil tych staruszkow bez wzgledu na to, co powiedzial Sullivan. Zgadza sie?

Shaeffer zawahala sie.

– No dalej, do cholery, detektywie! Zgadza sie?

Nie mogla sie nie zgodzic. Skinela glowa.

– Nie wydaje sie, zeby tak bylo. Potwierdza to alibi. Rozmawialam z trzema roznymi profesorami. W tamtym tygodniu chodzil codziennie na zajecia. Idealna frekwencja. Moj partner rowniez uzyskal cenna informacje.

– Jaka informacje?

– Niewazne.

W pokoju zapanowala cisza. Wszyscy zastanawiali sie nad tym, co uslyszeli. Pierwszy odezwal sie Tanny Brown, wolno wypowiadajac slowa.

– Jest jednak cos jeszcze, tak? Skoro Ferguson nie jest twoim podejrzanym i nie posiada zadnej informacji, ktora moglaby ci pomoc w sledztwie, powinnas teraz znajdowac sie w samolocie zmierzajacym na poludnie. Nie siedzialabys tutaj, ale bylabys tam ze swoim partnerem. Moglas przeciez sprawdzic rozklad zajec Fergusona telefonicznie, ale zamiast tego przyjechalas tutaj i spotkalas sie z pewnymi osobami. Dlaczego, pani detektyw? Gdy otwierasz drzwi, masz w reku dziewieciomilimetrowego gnata, a twoje walizki wcale nie sa spakowane. Dlaczego?

Potrzasnela glowa.

– Powiem ci dlaczego – kontynuowal spokojnie Brown. – Poniewaz wiesz, ze cos tu nie gra, a nie mozesz stwierdzic co.

Shaeffer spojrzala na porucznika znajdujacego sie w przeciwleglym koncu pokoju i przytaknela.

– No coz – dodal Brown. – My rowniez przyjechalismy z tego powodu.

Swiatlo poranka rozswietlalo smugami ulice przed mieszkaniem Fergusona, zaledwie jednak oswietlajac szare chmury wiszace nad miastem i zapowiadajace sroga ulewe. Shaeffer i Wilcox zatrzymali samochod tuz przy krawezniku na polnocnym krancu ulicy. Rownoczesnie Brown ustawil woz przy jej poludniowym krancu. Cowart sprawdzil magnetofon i notatnik, poklepal sie po kieszeni kurtki sprawdzajac, czy wciaz ma dlugopisy, i spojrzal na policjanta.

Jeszcze w motelowym pokoju Shaeffer odezwala sie do nich szorstko:

– A wiec jaki plan?

– Plan – powiedzial miekko Cowart – jest taki, ze musimy dac facetowi powod do niepokoju. Moze w ten sposob wyploszymy go z ukrycia i popelni jakis blad, ktory bedziemy mogli wykorzystac. Chcemy, zeby poczul, ze nie jest tak bezpieczny, jak przypuszcza. Damy mu powod do niepokoju – powtorzyl usmiechajac sie blado. – A bede nim ja.

Teraz siedzac w samochodzie sprobowal zazartowac.

– W filmie kazaliby mi zalozyc nadajnik. Mielibysmy specjalne slowo oznaczajace wezwanie pomocy.

– Nosilbys go? – Nie.

– Tak myslalem. A wiec nie potrzebujemy takiego slowa.

Cowart usmiechnal sie tylko dlatego, ze nic innego nie przyszlo mu do glowy.

– Zdenerwowany? – spytal Brown.

– Czy wygladam na takiego? – odparl Cowart. – Nie musisz odpowiadac.

– On niczego nie wywinie?

– Z pewnoscia.

– Na pewno nie.

Na twarzy Cowarta ponownie pojawil sie usmiech.

– Czuje sie troche jak stary pogromca lwow, ktory wlasnie wybral sie na przechadzke po dzungli i napotkal jakiegos bylego podopiecznego, na ktorego grzbiecie zbyt czesto probowal bata. Patrzy teraz z gory na starego lwa, zdajac sobie sprawe, ze nie sa juz w cyrkowej klatce, lecz na terytorium nieublaganego drapieznika. Kapujesz, o co mi chodzi?

Brown usmiechnal sie.

– Wszystko co zrobi, to zawarczy.

– Szczekanie jest gorsze od samego ugryzienia, co?

– Chyba tak, ale to sie tyczy psow, a nie lwow.

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату