Cowart otworzyl drzwiczki samochodu.

– Zbyt wiele pomieszanych przenosni – powiedzial. – Zobaczymy sie za kilka minut.

Chlodna wilgotna mgla kotlujaca sie tuz ponad brudnym chodnikiem uderzyla go po twarzy. Szedl szybko, minal kilku mezczyzn spiacych w opustoszalym wejsciu. Sklebiona masa szarobrazowych obdartych ciuchow pozlepianych razem, by uchronic przed chlodem nocy. Gdy przechodzil obok, mezczyzni poruszyli sie, by po chwili wslizgnac sie z powrotem we wczesnoporanne zapomnienie. Przecznice czy dwie dalej Cowart uslyszal jakies uliczne halasy; gleboki odglos silnikow diesla w autobusach – poczatek porannego ruchu ulicznego. Odwrocil sie i stanal na wprost budynku, w ktorym znajdowalo sie mieszkanie Fergusona. Przez chwile stal na werandzie, po czym wszedl w ciemne wejscie i szybko wspial sie po schodach. Z pewnoscia bedzie spal, powiedzial do siebie, przebudzenie przyniesie mu nieco zametu w glowie i watpliwosci. Wczesna wizyta nalezala do planu. Najbardziej niepokojace byly godziny miedzy noca a dniem, w tym czasie ludzie byli najslabsi.

Wzial gleboki oddech i mocno zalomotal do drzwi. Zastygl na chwile w oczekiwaniu, poniewaz z wnetrza nie dolecial go zaden dzwiek. Zapukal ponownie. Dopiero po kilku sekundach uslyszal zblizajace sie kroki. Grzmotnal ponownie piescia w drzwi.

Odsunieto zasuwy, poluzowano lancuch i w koncu drzwi stanely otworem.

Ferguson wytrzeszczyl oczy.

– Pan Cowart.

Morderco, pomyslal reporter, lecz rzekl zwyczajnie:

– Czesc, Bobby Earl.

Ferguson przejechal reka po twarzy i usmiechnal sie.

– Powinienem sie domyslic, ze sie pan zjawi. – I oto jestem.

– Czego pan chce?

– Tego co zawsze. Mam pytanie, na ktore trzeba odpowiedziec.

Ferguson otworzyl drzwi szeroko i gosc wszedl do srodka. Przeszli do malego saloniku. Cowart rozejrzal sie szybko, bacznie rejestrujac najdrobniejsze szczegoly.

– Kawy, panie Cowart? – zapytal Ferguson. – Mam troche przygotowanej. – Wskazal miejsce na kanapie. – Mam ciasto do kawy. Chce pan kawalek?

– Nie.

– No coz, nie bedzie pan mial nic przeciwko, jak sobie wezme, co?

– Nie ma sprawy.

Ferguson zniknal w malej kuchni i wrocil po chwili, niosac parujaca filizanke kawy i blaszany talerzyk z ciastem. Cowart zdazyl juz ustawic magnetofon na niewielkim stoliku. Ferguson postawil talerzyk obok magnetofonu, odcinajac kawalek ciasta. Cowart dostrzegl, ze chlopak uzywal blyszczacego, stalowego noza mysliwskiego. Bron miala pietnastocentymetrowe ostrze i ciezka raczke. Ferguson odlozyl noz i wsadzil sobie kawalek ciasta do ust.

– Trudno to nazwac przyborem kuchennym – zauwazyl Cowart.

Ferguson wzruszyl ramionami.

– Zawsze mam go pod reka. Pare razy wlamywali sie do mnie. Wie pan, cpuny szukaja latwej okazji. To nie jest najspokojniejsza okolica. A moze nie zdazyl pan zwrocic na to uwagi.

– Zauwazylem.

– Trzeba jakiejs dodatkowej ochrony.

– Czy uzywales kiedykolwiek tego noza do innych celow?

Ferguson rozesmial sie. Cowart odnosil wrazenie, ze chlopak nabija sie z niego, tak jak mlodsze dziecko zwykle bezlitosnie dokucza starszemu rodzenstwu, wiedzac, ze rodzice i tak wezma jego strone.

– Do czego moglbym go jeszcze uzywac jak nie po to, by od czasu do czasu ukroic jakis kawalek chleba lub kawalek mozgu – odparl. Wypil lyk kawy. – A wiec? Tak wczesna wizyta. Mam pytanie. Jest pan tu sam?

Wstal, podszedl do okna i rozejrzal sie po ulicy.

– Jestem sam.

Ferguson zawahal sie, wpatrujac sie uparcie przez chwile w kierunku, gdzie Brown zaparkowal swoj woz, a nastepnie odwrocil sie do reportera.

– Z pewnoscia. Usiadl ponownie.

– No dobrze, panie Cowart. Co pana tu sprowadza?

– Rozmawiales ze swoja babka?

– Od miesiecy nie rozmawialem z nikim z Pachouli. Babcia nie ma telefonu i ja takze nie.

Cowart rozejrzal sie dookola; rzeczywiscie nigdzie nie dostrzegl aparatu telefonicznego.

– Odwiedzilem ja niedawno – powiedzial reporter.

– Hm, ladnie z pana strony.

– Odwiedzilem ja, poniewaz Blair Sullivan powiedzial mi, zebym tam czegos poszukal.

– Kiedy z nim pan rozmawial?

– Tuz przed jego smiercia.

– Panie Cowart, zmierza pan wyraznie do czegos, o czym nie mam pojecia.

– W wychodku.

– Niezbyt przyjemne miejsce. Stare. Nie uzywane od przeszlo roku.

– Zgadza sie.

– Zalozylem kanalizacje. Tysiac dolcow gotowka.

– Dlaczego to zrobiles?

– Co? Dlaczego zalozylem kanalizacje? Bo zima nie jest zbyt przyjemnie wychodzic na zewnatrz, by zalatwic potrzebe.

– Nie. – Cowart potrzasnal glowa. – Nie to mialem na mysli. Dlaczego zabiles Joanie Shriver?

Ferguson utkwil wzrok w reporterze i odchylil sie do tylu w krzesle.

– Nikogo nie zabilem. Szczegolnie tej malej dziewczynki. Myslalem, ze do tej pory zdazyliscie sie o tym przekonac.

– Klamiesz.

W oczach Fergusona pojawily sie zimne blyski. – Nie.

– Zgwalciles ja, a potem zabiles. Cialo zostawiles na moczarach, a noz wsadziles w przepust odwadniajacy. Potem wrociles do domu i zobaczyles, ze na ubraniu i wykladzinie w samochodzie widnieja slady krwi, wiec wyciales dywanik i zawinales razem z ubraniem, zagrzebujac to wszystko pod tym calym gownem i odpadkami w starym wychodku, poniewaz wiedziales, ze nikomu nie przyjdzie do glowy tam szukac.

Ferguson potrzasnal przeczaco glowa.

– Zaprzeczasz? – spytal Cowart.

– Oczywiscie, ze tak.

– Znalazlem ubranie i kawalek wykladziny.

Ferguson przez chwile wygladal na zdziwionego, potem wzruszyl ramionami.

– Przejechal pan ten szmat drogi, zeby mi to powiedziec?

– Dlaczego ja zabiles?

– Nie zrobilem tego. Mowilem juz.

– Klamca. Klamiesz od samego poczatku.

Cowart pomyslal, ze to stwierdzenie rozzlosci Fergusona, ale pomylil sie. Przynajmniej tak wygladalo z zewnatrz. Zamiast zlosci na twarzy Fergusona pojawil sie usmiech. Wyciagnal reke i odkroil sobie nastepny kawalek ciasta, przytrzymujac przez chwile noz w rece. Potem wypil kolejny lyk kawy.

– Te wszystkie klamstwa pochodza od Sullivana. Co jeszcze panu powiedzial?

– Ze zabiles staruszkow z Keys.

– Tego zabojstwa rowniez nie popelnilem. – Ferguson potrzasnal glowa. – Teraz jednak rozumiem, czego szukala tutaj ta ladna pani detektyw.

– Dlaczego zabiles Joanie Shriver? – spytal ponownie Cowart. Ferguson wstal powoli, a w jego glosie pojawila sie zlosc.

– Nie popelnilem tej zbrodni! Do cholery, ile razy mam to powtarzac?

– Zatem w jaki sposob te rzeczy znalazly sie w wychodku?

– Kiedys wyrzucalismy przerozne rzeczy do tego dolu. Ciuchy, zuzyte czesci samochodowe, odpadki. Jesli

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату