pierwsze, poniewaz wie pan, czego pan nie posiada. Nie posiada pan zadnych faktow. Zadnego dowodu. Wszystko czym pan dysponuje to szalone polaczenie przypadkow i klamstw. Wiem, ze jakis wydawca przyjrzy sie temu i uzna, ze w gazecie nie ma na to miejsca. Wie pan, czego jeszcze pan nie ma, panie Cowart? Wszystkie gazetowe artykuly skladaja sie z frazesow typu „wedlug kogos”, „policja podala”, „rzecznicy potwierdzili” i wszelkiego rodzaju drugorzednych dokumentow i raportow – stad czerpie pan materialy do swego artykulu. Cala reszta miazszu jest po prostu szczegolami, ktore pan widzial i slyszal, a nie widzial pan ani nie slyszal niczego wystarczajaco waznego, zeby napisac artykul. To jeden z powodow, dla ktorych nie obawiam sie pana, panie Cowart. Niech pan mi powie, czy ja pana przerazam?

Cowart skinal glowa.

– No coz, to dobrze. Czy mysli pan, ze panski przyjaciel Tanny Brown rowniez sie mnie boi?

– Tak i nie.

– Dziwna odpowiedz jak na czlowieka majacego aspiracje do precyzji. Co to znaczy?

– Chodzi mi o to, ze on sie obawia twoich posuniec. Nie sadze jednak, zeby obawial sie ciebie.

Ferguson potrzasnal glowa.

– Niech pan mi cos powie, dobrze? Dlaczego tak jest, ze ludzie zawsze boja sie czegos, co im sie przydarza? Osobisty strach. Jak pan teraz. Boi sie pan, ze moge chwycic ten noz mysliwski, podejsc i poderznac panu gardlo. Czy nie mam racji? Po prostu podejde do ciebie i przetne cie od jaj do gardla i wyrwe to, co chce. Jak pan mysli? Mysli pan, ze jestem tak doswiadczonym morderca, ze moglbym to zrobic. Potem, byc moze, krwawe resztki rzuce w jakies miejsce i zrobie tak, zeby wygladalo, ze wszedl pan tu przypadkiem, popelnil jakis blad i zostal zlapany przez tubylcow, wie pan, o co chodzi. Tutejsi ludzie nie bawia sie w skrupuly z wloczacymi sie tutaj bialymi. Mysle, ze moglbym spreparowac to tak, zeby wygladalo, jakby jakis gang zabawil sie krojac bialego reportera, ktory zabladzil szukajac adresu. Mysli pan, ze mogloby mi sie udac, panie Cowart?

– Nie.

– Mysli pan, ze nie? Dlaczego nie, skoro jestem taki doswiadczony?

– Nie mysl…

– Dlaczego nie?! – Ferguson zazadal ostro. Jego dlon zacisnela sie na rekojesci noza.

– Krew – odpowiedzial Cowart gwaltownie. – Slady krwi. Nie moglbys usunac ich dokladnie.

– Dobrze. Wal pan dalej.

– Byc moze ktos widzial, jak tutaj wchodzilem. Swiadek.

– Dobrze, panie Cowart. Jest tutaj stara gospodyni, ktora zwraca uwage na takie rzeczy. Mogla widziec, jak pan tutaj wchodzi. Byc moze jeden z wloczegow na zewnatrz przypomnialby sobie, ze pana widzial. To rowniez mozliwe, lecz to beda kiepscy swiadkowie. Mow pan dalej.

– Moze powiedzialem komus, gdzie sie wybieram.

– Nie. – Ferguson wyszczerzyl zeby. – To nie oznaczaloby niczego. Nie ma dowodu, ze kiedykolwiek tu pan dotarl.

– Odciski palcow. Zostawilem tu odciski palcow.

– Nie przyjal pan filizanki kawy, ktora zaproponowalem. Tam mogly zostac odciski palcow i slina. Czego jeszcze pan dotknal? Biurka. Lezacych na nim papierow. Moglbym to wyczyscic.

– Nie moglbys byc pewien. Ferguson usmiechnal sie ponownie.

– To prawda.

– Inne rzeczy. Wlosy. Skora. Moglbym sie bronic. Skaleczyc cie. To pozostawiloby slady twojej krwi na mnie. Znalezliby je.

– Byc moze. Teraz przynajmniej pan mysli, panie Cowart.

Ferguson przechylil sie do tylu, wskazujac noz mysliwski.

– Zbyt wiele mozliwosci. Pod tym wzgledem ma pan racje. Zbyt wiele dziur do przykrycia. Kazdy student kryminalistyki wiedzialby o tym. – Ferguson wpatrywal sie w niego uparcie. – Wciaz jednak nie sadze, zeby napisal pan ten artykul, panie Cowart.

– Napisze – zauwazyl miekko Cowart.

– Wie pan co? Sa inne sposoby na wyciecie czyjegos serca. Nie zawsze trzeba uzywac duzego, mysliwskiego noza…

Ferguson siegnal i chwycil za ostrze. Podniosl noz machajac nim tak, ze slaba smuga szarego swiatla, ktore pokonalo droge od okna, odbila sie od stali.

– … Nie, prosze pana. Niezupelnie. Chodzi mi o to, ze moze pan pomyslec, ze to bylby najlatwiejszy sposob na wyciecie panu serca, panie Cowart, ale naprawde nie jest.

Ferguson wciaz trzymal noz przed soba.

– Kto mieszka na Wildflower Drive numer 1215, panie Cowart?

Cowart poczul fale oslabiajacego goraca.

– Na milych przedmiesciach Tampa. Codziennie jezdzi zoltym szkolnym autobusem. Bawi sie w parku kilka przecznic dalej. Lubi pomagac mamie w zakupach i patrzec na swego malego braciszka. Oczywiscie teraz nie moglbys zaopiekowac sie tym dzieckiem, prawda? I nie mam pojecia, w jaki sposob moglbys zaopiekowac sie rowniez matka. Rozwod sprawia czasami, ze ludzie sa przepelnieni uczuciem nienawisci, i dlatego nie moge na pewno powiedziec, co pan do niej czuje… ale ta mala dziewczynka? To zupelnie inna sprawa.

– Skad wiesz o…

– Byli w gazecie. Po tym jak otrzymal pan nagrode. – Ferguson usmiechnal sie do niego. – A ja lubie przeprowadzac badania. Dowiedzenie sie o nich nie bylo zbyt trudne.

Strach calkowicie zapanowal nad Cowartem. Ferguson mowil dalej, patrzac na reportera.

– Nie, panie Cowart. Nie sadze, zeby napisal pan ten artykul. Mysle, ze nie ma pan zadnych faktow. Mysle, ze nie ma pan zadnego dowodu. Czy nie mam racji, panie Cowart?

– Zabije cie – wychrypial Cowart.

– Zabijac mnie? Po co?

– Zbliz sie tylko…

– I co?

– Powiedzialem, ze cie zabije.

– To sprawiloby panu duzo przyjemnosci, prawda, panie Cowart? Nie ma zadnej sprawy po zrobieniu czegos takiego, co nie? Wciaz dreczy pana to wspomnienie, prawda? Budzilby sie pan i szedl spac z ta mysla. Bylaby w kazdym pana snie. Bylaby zawsze, prawda, panie Cowart?

– Zabije cie – powtorzyl reporter.

Ferguson potrzasnal glowa.

– Nie wiem. Nie wiem, czy wie pan wystarczajaco duzo o smierci i umieraniu, zeby zrobic cos takiego, ale powiem cos panu teraz, panie Cowart.

– Co?

– Teraz zaczyna sie pan troche domyslac, jakie to uczucie przebywac w celi smierci.

Ferguson podniosl sie, pochylil sie w przod i otworzyl kieszen magnetofonu. Wyciagnal kasete, wsunal ja do kieszeni. Potem podniosl magnetofon ze stolika i naglym ruchem rzucil w kierunku reportera, ktory zdazyl go zlapac, zanim sprzet rozbil sie o podloge.

– Ten wywiad – powiedzial zimno Ferguson – nigdy nie mial miejsca.

Wskazal drzwi.

– Te slowa? Nigdy nie zostaly wypowiedziane – wyszeptal Ferguson patrzac na reportera. – Jaki artykul ma pan napisac, panie Cowart?

Cowart potrzasnal glowa.

– Jaki artykul, panie Cowart?

– Zadnego artykulu – odparl chrapliwym i zalamujacym sie glosem.

– Tak myslalem – odparl Ferguson.

Cowart, kiwajac glowa, wyszedl potykajac sie na korytarzu. Ledwie zdal sobie sprawe, ze drzwi za nim sie zatrzasnely. Stechle i przesycone wilgocia powietrze otulilo go w ciemnosci. Rozpial kolnierzyk koszuli, starajac sie poluzowac go i zlapac oddech. Z trudem zszedl po schodach, rzucil sie na drzwi wejsciowe, otwierajac sobie droge na ulice. Na jego plaszczu i twarzy pojawily sie pierwsze krople deszczu. Nie obejrzal sie w tyl, w strone mieszkania, lecz zaczal biec, tak jakby wiatr na jego twarzy mogl usunac strach. Widzial, jak Tanny Brown wysiada z wynajetego wozu. Oddychajac ciezko, Cowart machnal na niego, dajac do zrozumienia, zeby policjant

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату