male miasteczka w Ohio i ze widziano Elvisa kupujacego czekoladowe batoniki w przydroznym sklepie. Uwierza, ze CIA truje wode i ze Stanami Zjednoczonymi faktycznie rzadzi tajna organizacja. Duzo trudniej, panie Cowart, jest cos udowodnic. – Przyjrzal sie reporterowi. – Na przyklad morderstwo.
Cowart pozostal nieruchomy, sluchajac glosu, ktory zdawal sie owijac sie wokol niego.
– Potrzebujesz motywu, potrzebujesz okazji i potrzebujesz namacalnego dowodu. Cos naukowego i pewnego, co jakis ekspert moze przedstawic w sadzie i powiedziec, ze bez watpienia to sie wydarzylo, dowody typu odciski palcow czy probki krwi. Czy moze ten nowy test DNA, panie Cowart. Zdaje pan sobie z tego sprawe? Bo ja tak. Potrzebuje pan swiadka, a nie majac go, moze poswiadczenia wspolwinnego. Jesli nie bedzie pan mial ktoregos z nich, to w najlepszym razie pozostaje panu zeznanie. Slowa zabojcy, mile i wyrazne i nie poddawane pod dyskusje, ale znamy sie na tym, prawda? Pan musisz miec wszystkie te rzeczy, wszystko powiazane ze soba w mily lancuszek, poniewaz w przeciwnym razie nie pozostanie panu nic z wyjatkiem paskudnych przeczuc i domyslow. Jakas mala dziewczynka zniknela wlasnie na przedmiesciach tego duzego, starego, diabelskiego miasta, panie Cowart, a ja na szczescie bylem w tym miescie dwa dni wczesniej, no coz, to nie dowodzi niczego, prawda? Jak pan mysli, ilu zabojcow znajduje sie w Miami w okreslonym momencie? Ilu ludzi pokusiloby sie o porwanie jakies malej dziewczynki, ktora wlasnie wraca do domu? Mysli pan, ze tamtejsze gliny nie rozeslaly listow gonczych i nie przesluchaly wszystkich podejrzanych? Zrobili to, panie Cowart. Jestem tego pewny. Ale wiesz pan co? Nie jestem na niczyjej liscie. Juz nigdy wiecej. Poniewaz jestem niewinnym czlowiekiem, panie Cowart. Pomogl mi pan w tym. I zamierzam takim pozostac.
– Ile? – zapytal Cowart, znizajac glos prawie do szeptu. – Szesc? Siedem? Czy za kazdym razem, jak wyglaszasz przemowe, ktos umiera?
Oczy Fergusona zamienily sie na moment w dwie szparki, lecz jego glos pozostal nie zmieniony.
– Zbrodnia bialego czlowieka, panie Cowart. Nie wie pan o tym?
– Co?
– Zbrodnia bialego czlowieka. Niech pan pomysli o wszystkich mordercach, o ktorych pan czytal. Wszystko to jacys Speckowie, Bundyowie, Gacyowie, Henleyowie, Lucasowie i nasz stary kumpel Blair Sullivan. Biali ludzie. Kuba Rozpruwacz i Sinobrody. Biali ludzie. Kaligula i Vlad Palownik. Biali ludzie, panie Cowart. To wszystko biali ludzie. Zrob pan sobie wycieczke po jakims wiezieniu i wskaza panu Charliego Mansona czy Davida Berkovitza, i zobaczy pan bialych ludzi, ktorzy poddaja sie dziwnym zadzom. To nie o to chodzi, ze nie zdarzy sie od czasu do czasu jakis wyjatek, ktory potwierdza regule. Cos jak Wayne Williams z Atlanty; lecz w jego sprawie jest zbyt wiele pytan. Do diabla, lecial nawet film w telewizji o tym, czy to on zalatwil tych wszystkich mlodych ludzi. Pamieta pan to, panie Cowart? Nie, porywanie malych dziewczynek z ulicy i pozostawianie ich martwych w jakims ciemnym miejscu nie jest typowe dla czarnych ludzi. My popelniamy przestepstwa przemocy. Nagle, niekontrolowane napady z nozami czy gnatami i halasem. Przestepczosc w miescie, panie Cowart, ze swiadkami, z dowodami, a gdy gliny zaczynaja krazyc dookola, zeby wsadzic nas do wiezienia, wtedy nie ma zadnych pytan. Gwalcenie dziewczyn uprawiajacych jogging, strzelanie do konkurujacych handlarzy narkotykow i napady z bronia w reku na ekspedientow przydroznych sklepow, czy nie tak, panie Cowart? Typowe rzeczy, ktore sprawiaja, ze biali ludzie kupuja fantastyczne alarmy, zakladaja je w swoich domach na przedmiesciach i karmia system sprawiedliwosci ich dzienna norma przypadajaca na czarnych. Lecz nie seryjne zabojstwa. I wie pan co jeszcze, panie Cowart?
– Co?
– To jest droga, ktora ten system preferuje. System nie jest wygodny dla zjawisk, ktore nie pasuja do statystyk i kategorii.
Ferguson spojrzal w jego kierunku.
– Jak zamierza pan napisac to opowiadanie, panie Cowart? To, ktore nie pasuje do jakiejs milej, bezpiecznej, oczekiwanej szufladki? Czy rzeczywiscie gazety sa dobre w przekazywaniu ludziom tak dziwnych wiadomosci? Tak nieoczekiwanych? Czy wykonuje pan prace reporterska, wykorzystujac ciagle te same materialy, zmieniajac jedynie twarze i slowa?
Reporter nie odpowiedzial.
– I mysli pan, ze napisze cos takiego bez zadnego dowodu?
– Joanie Shriver – powiedzial Cowart.
– Do widzenia jej, panie Cowart. Ona dawno odeszla. Lepiej zeby pan to zrozumial. Moze to sprawi, ze pana przyjaciel Tanny Brown zrozumie to rowniez.
Cowart wciaz stal nieruchomo za biurkiem Fergusona. Pochylil sie, chwytajac za brzeg blatu dla utrzymania rownowagi.
– Napisze ten artykul, wiesz o tym, prawda?
Ferguson milczal, wpatrujac sie w swego rozmowce.
– Wydrukuja to w gazecie. Wszystkie falszerstwa, wszystkie klamstwa, kazdy okruszek. Mozesz temu zaprzeczac i zaprzeczac, i wiesz co?
– Co?
– To zadziala. Ja wywine kozla. Moze Tanny Brown rowniez, ale wiesz, co sie stanie z toba, Bobby Earl?
– Prosze mnie oswiecic – powiedzial zimno.
– Nie trafisz za kratki. Nie. Tutaj sie nie mylisz. Nie ma wystarczajacych dowodow. I wiekszosc ludzi uwierzy ci, gdy powiesz, ze to wszystko jest sfingowane. Uwierza ci, gdy powiesz, ze jestes niewinny. Wiekszosc ludzi bedzie chciala oskarzyc mnie i gliny. Ale oni beda krazyli wokol ciebie, Bobby Earl. Obiecuje ci.
Ferguson wciaz wpatrywal sie w Cowarta.
– Wiesz, co stracisz? Anonimowosc.
Ferguson wzruszyl ramionami i Cowart kontynuowal:
– Daj spokoj, Bobby Earl. Co robisz, gdy dostajesz starego kocura, ktory lubi polowac? Lubi zabijac ptaki i myszy, i zaciagac je do twojego milego, czystego domu na przedmiesciach? Powiesisz dzwoneczek na szyi kota, i bez wzgledu na to jak zdolny i cichy jest stary polujacy kot, nie moze nigdy podejsc wystarczajaco blisko do jakiegos biednego malego szpaka, zeby wbic w niego pazury.
Ferguson zmruzyl oczy.
– Myslisz, ze te wszystkie koscioly poprosza cie jeszcze, zebys przyjechal i wyglosil mile kazanie, jesli pozostanie jakies male niedomowienie? Czy myslisz, ze znajda sobie jednak jakiegos innego mowce na niedziele? Takiego, ktorego beda cholernie pewni, ze nie bedzie walesal sie i nie powroci, zeby zwinac z ulicy jakas mala dziewczynke?
Cowart spostrzegl, jak Ferguson sztywnieje ze zlosci.
– A policja, Bobby Earl? Pomysl o policji. Oni zawsze beda sie zastanawiac. A kiedy cos sie wydarzy… a wydarzy sie, prawda, Bobby Earl? Kiedy cos sie wydarzy, beda poszukiwali ciebie w pierwszej kolejnosci. Myslisz, ze ile razy mozesz to zrobic bez popelnienia bledu? Zapomnisz o czyms. Moze ktos cie zobaczy. Popelnisz blad i caly swiat zwali sie na twoja glowe, i nie bedziesz w stanie spojrzec ponownie w gore, az znajdziesz sie tam, gdzie odbylismy nasza pierwsza rozmowe. Tym razem nie pojawi sie zaden reporter z „The Miami Journal”, zeby pomoc ci odzyskac wolnosc.
Cowart obserwowal, jak Ferguson spina sie w sobie. Wscieklosc na jego twarzy rozprzestrzeniala sie jak ogien podsycany benzyna. Zauwazyl, jak reka mezczyzny zmierza w kierunku mysliwskiego noza i poczul nagle wszechogarniajacy strach mrozacy krew w zylach.
Jestem martwy, pomyslal.
Probowal znalezc cos do obrony, lecz nie mogl oderwac oczu od Fergusona. Przez mgnienie oka przypomnial sobie: Potrzebowalem slowa. Slowa, ktore wezwaloby Tanny’ego Browna.
Ferguson uniosl sie w krzesle, lecz nagle znieruchomial. Cowart czul, ze w poblizu jego rak znajduje sie jedynie plik papierow. Ferguson usiadl powoli.
– Nie – powiedzial. – Nie sadze, zeby napisal pan ten artykul.
– Dlaczego?
Ferguson spojrzal na stolik przed soba, na ktorym Cowart postawil magnetofon. Przez chwile wydawalo sie, ze Ferguson przypatruje sie, jak tasma magnetofonowa chlonie cisze. Nastepnie odezwal sie stanowczym, opanowanym glosem, pochylajac sie w kierunku magnetofonu.
– Poniewaz zadne slowo w nim nie byloby prawdziwe. – Po kolejnej sekundzie badz dwoch wyciagnal reke i wylaczyl magnetofon.
– Wie pan, dlaczego nie napisze pan tego artykulu? Powiem panu dlaczego. Istnieje wiele przyczyn, ale po