Stanu.

– I co potem?

– Wciaz powoli posuwal sie na poludnie stanu. To nieprawdopodobne. Listy goncze w trzech stanach, rysopisy, ulotki FBI z jego zdjeciem, biuletyny komputerowe NCIC. I nikt go nie przyuwazyl. Przynajmniej nikt zywy. Do Miami dotarl pod koniec czerwca. Spranie tej calej krwi z ubran musialo mu zajac duzo czasu.

– A co z samochodami?

– Poslugiwal sie trzema, wszystkie kradzione. Chevroletem, merkurym i oldsmobilem. Po prostuje porzucal i nagrywal sobie cos nowego. Kradl tablice rejestracyjne i robil podobne numery. Zawsze wybieral malo charakterystyczne samochody, takie zupelnie nudne, nie zwracajace uwagi. Twierdzil tez, ze zawsze przestrzegal ograniczenia szybkosci.

– Gdy wjechal na teren Florydy, jaki mial samochod?

– Poczekaj. Sprawdze w notesie. Wiesz, ze jest jakis facet, z „Tampa Tribune”, ktory chce napisac o nim ksiazke? Probowal sie z nim zobaczyc, ale Sully po prostu go wyrzucil. Slyszalam od oskarzycieli, ze nie chcial z nim gadac. Caly czas szukam. Zrezygnowal ze wszystkich prawnikow, wiedziales? Chyba sie pozegna z tym padolem przed koncem roku. Gubernator tak sie niecierpliwi, zeby podpisac na Sully’ego nakaz wykonania egzekucji, ze reka sama lgnie mu do piora. Mam; brazowy merkury monarch.

– Nie ford?

– Nie. Ale merkury jest prawie taki sam. Taka sama karoseria, taka sama linia. Latwo je pomylic.

– Jasnobrazowy?

– Nie, ciemny.

Cowart gleboko wciagnal oddech. Pasuje, pomyslal.

– No, Matty, powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi?

– Sprawdze pare rzeczy i ci powiem.

– Zmiluj sie, Matty. Nie cierpie, jak czegos nie wiem.

– Skontaktuje sie z toba.

– Przyrzekasz?

– Jasne.

– Wiesz, ze teraz pojawi sie tu jeszcze wiecej plotek?

– Wiem.

Odlozyla sluchawke, zostawiajac Matthew Cowarta samemu sobie. Pokoj wokol niego wypelnil sie makabrycznymi pomyslami i przerazajacymi wyjasnieniami. Ford, a nie merkury. Zielony, a nie brazowy. Murzyn, a nie bialy. Ten czlowiek, a nie tamten.

– Nie bardzo moge to pojac, ale masz pan szczescie, chlopie – powiedzial jowialnie sierzant Rogers glosem nie zdradzajacym zadnych sladow wczesnej godziny.

– Jak to?

– Pan Sullivan mowi, ze pana przyjmie. Niezle by sie wkurzyl facet z „Tampa”, ktory tu byl w zeszlym tygodniu. Nie chcial go widziec. I ci wszyscy cholerni prawnicy, ktorzy usilowali sie dostac do Sullivana, tez by sie niezle wkurzyli. Ich tez nie chce widziec. Wlasciwie zgadza sie tylko na kilku psychiatrow, ktorych przysyla FBI. Wie pan, ci chlopcy badajacy seryjne morderstwa. I przypuszczam, ze powod jest prosty: zaden z tych cholernych prawnikow nie moze wystawic papierow, iz jest niepoczytalny i zeby sad przyjal jego apelacje. Mowilem panu, ze pan Sullivan to niesamowity facet?

– Niech mnie piorun trzasnie – ucieszyl sie Cowart.

– Nie, to na pewno jego trzasnie. Ale to nie nasza sprawa, mam racje?

– Zaraz przyjade.

– Niech pan sie nie spieszy. Prosze mi wybaczyc, ale jak przeprowadzamy Sullivana, podejmujemy pewne srodki ostroznosci. Przynajmniej od dziewieciu miesiecy, bo napadl na jednego ze straznikow pilnujacych prysznica i odgryzl mu ucho. Stwierdzil, ze mu smakowalo. Powiedzial, ze zjadlby mu cala glowe, gdybysmy go nie odciagneli. Taki wlasnie jest Sully.

– Po co to zrobil?

– Ten straznik powiedzial mu, ze zwariowal. Niby nic takiego. Tak jak pan by powiedzial swojej zonie: „Chyba zwariowalas, zeby kupowac te sukienke”. Albo jakby pan powiedzial sam do siebie: „Chyba zwariowalem, zeby na czas placic podatek”. Brzmi jak nic powaznego, prawda? Ale w przypadku Sullivana okazalo sie to cholernie niewlasciwym slowem. I bec! Juz siedzial na tym facecie i gryzl go jak jakis kundel. Ten facet, na ktorego sie rzucil, byl chyba ze dwa razy wiekszy od niego. Nie sprawilo mu to zadnej roznicy. Tarzali sie po podlodze, krew tryskala na wszystkie strony, a facet wrzeszczal przez caly czas: „Zlaz ze mnie, pieprzony skurwysynu!” Oczywiscie jedyna reakcja Sully’ego bylo to, ze natarl jeszcze mocniej. Musielismy go potraktowac palkami i pozwolic mu ochlonac przez kilka miesiecy w „norze”. Moim zdaniem to jednak to slowo; od niego sie zaczelo. To tak jakby pociagnac za spust i gosc wypalil. Czegos mnie to nauczylo. Wszystkich tutaj czegos to nauczylo. Troche bardziej trzeba uwazac, jakich slow uzywamy. Wydaje mi sie, ze Sully bardzo zwraca uwage na slownictwo. – Rogers przerwal i w powietrzu przez chwile panowala cisza. – No to teraz ten – dodal.

Towarzyszyl Cowartowi mlody straznik ubrany w szary mundur, nic nie mowiac prowadzil wzdluz bialego korytarza wypelnionego blaskiem swiatla slonecznego wpadajacego przez szereg wysokich okien umieszczonych poza czyimkolwiek zasiegiem. Swiatlo sprawialo, ze obraz otaczajacego swiata byl zamglony i niewyrazny. Po drodze reporter probowal zaczac jasno myslec. Wsluchiwal sie w stukot butow na wypolerowanej podlodze. Mial swoja wlasna technike wylaczania sie, gdy probowal nie myslec absolutnie o niczym; nie wyobrazac sobie majacej nastapic rozmowy, zapomniec o innych artykulach, jakie napisal, i o osobach, ktore znal; o wszystkim. Pragnal pozbyc sie wszelkich szczegolow tkwiacych w umysle i stac sie jak czysta bibula, wchlaniajaca kazdy dzwiek i obraz towarzyszace wydarzeniu, ktore mialo nastapic.

Gdy szli wzdluz korytarza i mijali pare podwojnych, zamykanych na klucz drzwi, liczyl rozbrzmiewajace kroki straznika. Gdy doliczyl niemal setki, weszli do hallu ze schodami i podestami prowadzacymi na pietra, gdzie znajdowaly sie cele, strzezone przez dwoch straznikow zamknietych w oszklonej budce. W miejscu gdzie krzyzowaly sie wszystkie sciezki hallu, znajdowala sie druciana klatka. Posrodku klatki ustawiony byl jeden stol z szarej stali i dwie lawki. Sprzety byly przynitowane do podlogi. Po jednej stronie do brzegu stolu zamontowana byla metalowa obrecz. Przez jedyne istniejace wejscie wprowadzono Cowarta do klatki i dano znak, zeby zajal miejsce po przeciwnej stronie niz miejsce z obrecza.

– Ten sukinsyn zaraz tu bedzie. Prosze poczekac – powiedzial straznik. Odwrocil sie i szybko wyszedl z klatki znikajac na schodach, a nastepnie na jednym z podestow.

Za niedluga chwile rozleglo sie walenie do jednych z drzwi prowadzacych do hallu. Nastepnie przez interkom rozlegl sie glos:

– Srodki bezpieczenstwa! Wchodzi piec osob!

Rozlegl sie tepy odglos zwalniania elektronicznego zamka i Cowart ujrzal sierzanta Rogersa ubranego w kurtke bojowa i w kask, wprowadzajacego do hallu cala grupe. Pomaranczowy blezer wieznia przeslanialo dwoch straznikow po obu jego stronach i jeden z tylu. Zastep szybkim krokiem wszedl prosto do klatki.

Blair Sullivan mial stopy i dlonie skute razem kajdanami. Otaczajacy go mezczyzni maszerowali z wojskowa dokladnoscia, rownomiernie stapajac cicho po podlodze, podczas gdy on na wpol kustykal pomiedzy nimi jak dziecko, ktore za wszelka cene probuje dotrzymac kroku paradzie z okazji Czwartego Lipca.

Byl chudy jak szkielet, niewysoki, mial fioletowo-czerwone tatuaze, ktore wily sie po wyblaklej, bialej skorze obydwu przedramion, i czarna czupryne przyproszona siwizna. Ciemne oczy szybko kodowaly wszystko wokol – klatke, straznikow i Matthew Cowarta. Jedna powieka wydawala sie lekko drgac, jakby obydwie galki oczne pracowaly niezaleznie od siebie. Byla w nim jakas nonszalancja; w jego usmiechu, w niedbalej postawie, gdy sierzant ostroznie odpinal lancuch kajdan od stop wieznia… Niemal jakby sila woli potrafil sam zrzucic okowy. Straznicy, ktorzy pilnowali go po bokach, stali w pozycji bojowej z przygotowanymi palkami. Wiezien usmiechal sie do nich przyjacielsko-kpiacym usmiechem. Sierzant nastepnie przeciagnal lancuch przez obrecz na brzegu stolu i przymocowal go do poteznego, skorzanego pasa obejmujacego mezczyzne w talii.

– Siadaj – rozkazal szorstko.

Trzej straznicy szybko odstapili od wieznia, a on usiadl swobodnie na stalowej lawce. Skupil wzrok na oczach Cowarta. Na ustach wieznia wciaz majaczyl delikatny usmiech, ale oczy zwezily sie i przygladaly badawczo.

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату