Za pierwszym, a moze nawet i za trzecim razem (Pani magister, na Zameczku przebywa aktualnie premier Jozef Cyrankiewicz, dostal naglej kolki…) byl w tym brawurowym pretekscie jakis rys prawdopodobienstwa. Przedwojenny Zameczek prezydenta Moscickiego sluzyl teraz istotnie jako wilegiatura dla dygnitarzy najwyzszego szczebla, o niejednym zmierzchu widywalismy kawalkady wolg i czajek wolno sunace droga na Kubalonke, dalekie swiatla kladly sie na pancernych karoseriach. W bliskiej obecnosci przywodcow (niewiarygodne orszaki sunace przez lesiste zbocza o mglistym poranku, przedstawiciele wladz centralnych w asyscie towarzyszacych im osob ruszaja na grzybobranie), w bliskiej obecnosci, a nawet w naglej (choc wedle doktryny byli ponadludzcy, czyli bezcielesni) dolegliwosci premiera albo pierwszego sekretarza bylo zatem pewne prawdopodobienstwo, ale przeciez gdy sie rychlo okazalo, iz wedle Swobodziczki Gomulka i Cyrankiewicz (nizej doktor na ogol nie schodzil) musieliby bez przerwy mieszkac na Zameczku i miec w dodatku nieustanna, choc przemienna kolke, rychlo zatem, a nawet wczesniej jeszcze, wszystko bylo jasne. Sam Swobodziczka zreszta z czasem przestal sie troszczyc o jakakolwiek wiarygodnosc swej wersji wydarzen, mechanicznie wyglaszal formule o Zameczku, dygnitarzu i kolce, podawal recepte, bral ampulki, siadal na pobliskiej lawce w samym srodku rynku, otwieral torbe, wyjmowal strzykawke, igla przekluwal spodnie na wysokosci uda i dokonywal przez nogawke subtelnej i wprawnej iniekcji domiesniowej. Wielki doktor Swobodziczka – doktor Morfina, doktor Kodeina, doktor Gorzalka, doktor Nikt.

Wislanie do dzis spiewaja piesni slawiace jego kunszt lekarski, do dzis uslyszec tu mozna historie o powstrzymanych przez niego zarazach, o straszliwych chorobach, ktore przeganial bez sladu, o bezblednych diagnozach, ktore nieomylnie stawial. Wypalala sie jego dusza, slablo jego cialo, mowa jego byla coraz mniej wyrazna, ale kunszt lekarski zostawal nietkniety. Pozar nalogu trawil w nim wszystko z wyjatkiem umiejetnosci. Z najwyzszym trudem zakladal sluchawki, ale skryty w labiryncie wnetrznosci szczurzy pisk choroby slyszal doskonale, rece dygotaly przy wypisywaniu recept, ale wypisywal scisle to, co trzeba. Kiedy kierowal do szpitala – szpital byl nieuchronny, kiedy zalecal antybiotyk – antybiotyk dzialal, kiedy kazal przez pol roku zbierac kore debowa, parzyc i codziennie pic napar – wiadomo bylo, ze polroczna kuracja poskutkuje. Byl wirtuozem chronologii choroby. Za siedem dni sie poprawi, za dziesiec dni przejdzie, za dwa tygodnie stanie sie na nogi – mowil – i jak mowil, tak bylo: za siedem dni sie poprawialo, za dziesiec przechodzilo, po dwoch tygodniach stalo sie na nogach. Kiedy Swobodziczka przeszedl na emeryture (a emerytura jego bardzo krotko trwala), kiedy swoj przedsmiertny pobyt na swiecie ograniczyl do codziennych pobytow w gospodzie “Piast”, nawet tam ustawialy sie kolejki do jego stolika. W asyscie czarnego wilczura pojawial sie punkt siodma rano, duszkiem wypijal prostownicza setke, drobnymi lykami zapijal ja piwem, psu warujacemu pod stolem nalewal do blaszanego garnka sluszna miarke, unosil dlon i wielkopanskim gestem zezwalal zblizyc sie pierwszemu pacjentowi.

Chorowalem na wszystko. Chorowalem nieustannie. Chorowalem zajadle. Chorowalem pasjami. Uwielbialem wizyty doktora Swobodziczki, wdychalem zapach medykamentow i alkoholu, sycilem sie poplochem, jaki doktor niezmiennie wzbudzal wsrod domownikow. Zrzucal z ramion barani kozuch, w pieczolowicie przez matke wywietrzonej sypialni zapalal papierosa, zakladal sluchawki i zaczynal mnie osluchiwac. Oddychac. Nie oddychac. Oddychac gleboko. Zaciagal sie klebami dymu, kaszlal chrapliwym i studziennym kaszlem nalogowego palacza.

– No tak – mowil – kaszel, znowu kaszel. – Przeciez on nie kaszle, panie doktorze – wtracala blada jak sciana i bliska konwulsji matka. – On nie, ja kaszle – Swobodziczka nie przerywal badania – ja kaszle i kompletnie nie wiem, co z tym zrobic, jakos nie przechodzi – zdecydowanym ruchem zdejmowal sluchawki. Szedl do stolu, wyjmowal receptariusz.

– On bedzie kaszlal za dwa dni. Za dwa dni kaszel przyjdzie. A za siedem dni, czyli w sumie za dziewiec dni kaszel przejdzie. Ile on ma lat? – Dziewiec – mowila matka, w glosie jej slychac bylo wyrazna ulge. Doktor przygladal mi sie uwaznie. – Dziewiec lat, dziewiec lat, to juz najwyzszy czas, zeby zaczac rozgladac sie po swiecie, najwyzszy czas, zeby zaczac jakies typowania. Powiedz, Jerzy, ktore wolisz, ktore ci sie bardziej podobaja, katoliczki czy ewangeliczki? – Katoliczki – odpowiadalem bez namyslu, uskrzydlony wreszcie legalna mozliwoscia mowienia o kobietach. – Katoliczki, a zwlaszcza Urszula i Aldona. – Masz absolutna racje – mowil ze smiertelna powaga i po chwili dodawal jeszcze jakies tajemnicze zdanie, zwlaszcza, jak sie zdaje, kluczowego w tym zdaniu wyrazenia: “ekumeniczne zadze”, nie tylko nie rozumialem, ale i prawie nie slyszalem, matka jak pantera rzucala sie w kierunku stolu, zaslaniala mnie wlasnym cialem, zagluszala slowa doktora histerycznymi w swej serdecznosci zaprosinami do kuchni, skad zreszta po dobrej chwili slychac bylo mityczny odglos: brzek wyjmowanych z kredensu kieliszkow.

Domyslu, ze sam skracal swoje zycie i z tego powodu darzyl samobojcow niechecia i pogarda, doktor Swobodziczka – jestem pewien – nigdy by nie potwierdzil. Zadnym slowem, zadnym gestem, za nic nie dalby po sobie poznac, ze widzi w ich desperacji wlasne, w formie skrzywione, lecz w tresci prawdziwe odbicie. Jemu rzekomo chodzilo wylacznie o to, ze nasi stracency zawsze szli w glab gor i w glab lasu i tam przepadali, i tam w niedostepnych matecznikach znajdowali sposobna bukowa (lasy mieszane) galaz. A przeciez powinni pozniejszy trud zywych miec na wzgledzie, a przeciez powinni celem ulatwienia wszelkich posmiertnych procedur i czynnosci wieszac sie na skraju.

Na przyklad mlody Oyermah. Nikomu by do glowy nie przyszlo, ze tak sie stanie. Tydzien przedtem bylismy tam z ojcem, widny i rozlegly dom na wzgorzu, pokryte swiezym tynkiem zabudowania gospodarcze, kurza ferma i inne bogactwa; szczesliwi i zamozni Oyermahowie jako jedni z pierwszych w tych stronach mieli telewizor i po to tam poszlismy, byla telewizyjna transmisja meczu Gornik-Tottenham (4:2 dla Gornika). Siedzielismy na pluszowej kanapie, pilismy herbate, stary Oyermah na pietrze gral na pianinie, mlody z nami mecz ogladal, piekna jak anielica zona mlodego w ciezkiej brokatowej sukience przechodzila przez amfilade izb, senne dziecko cicho bawilo sie na szmaragdowym jak Orinoko dywanie, kury gdakaly na podworzu, Gornik prowadzil nawet 4:0, po meczu poszlismy do domu, robilo sie ciemno. Za siedem dni zycie przeszlo jak reka odjal. Za siedem dni mlody Oyermah zwariowal, zabil zone i dziecko i poszedl w glab lasu na Jarzebatej, i tam sie powiesil w niedostepnym miejscu.

Doktor Swobodziczka klal na czym swiat stoi, miotal obelgi, ocieral pot z czola, grozil, ze to ostatni samobojca, do ktorego idzie. W sumie bylo to troche dziwne, samobojcow nie znosil, ale w koncu zawsze byl gotow na kazde wezwanie, zjawial sie predko nawet w srodku nocy. (Niewatpliwie bezsennosc sprzyjala jego ruchliwosci – nalog – jakby powiedzial Szymon Sama Dobroc – nieublaganie wiedzie do bezsennosci, potem bezsennosc wzmacnia nalog). Mozna tez przypuscic, ze doktor osobliwie lubil na przyklad zimowe podroze do najdalszych dolin, przeciez taka jazda saniami w sniegu i w mrozie nie mogla sie obyc bez czegos mocniejszego, jak inaczej ocalic przed zamarznieciem ekspedycje ratunkowa?

Wszedzie szedl, wszedzie jezdzil. Kazdym nieszczesnikiem sie zajal, ale mlodym Oyermahem i innymi, na innych drzewach wiszacymi desperatami, nie chcial sie zajmowac. Klal wtedy i bluznil. Wierze, chce wierzyc, ze procz leku byla tez w tym specjalna profilaktyka, przeklinal tych, co juz to zrobili, by ci, w ktorych poranionych sercach wzbieral taki zamiar, wiedzieli, ze jak to uczynia, naraza sie na zle slowo i wzgarde, i na straszne przeklenstwo doktora Swobodziczki.

Wiem, ze nie chcial isc, bo bal sie isc. Bal sie zapierajacej dech w piersiach zachwycajacej pokusy ziemi spietrzonej. Dusza jego byla w popiolach, ale iskra swiadomosci plonela, wiedzial, ze kedy sie obroci, moze ruszyc w glab mieszanych lasow na Czantorii, na Stozku, na Baraniej i na Jarzebatej. Dobrze widzial sciezki idace wpierw w gore, a po drugiej stronie zbiegajace w dol. Oszalaly z rozpaczy czarny wilczur biegnie tam i z powrotem, w koncu znajduje sciezke nieomylnie prowadzaca do gospody “Piast”, siada pod stolem, chlepce cieple piwo z blaszanego garnka i daremnie czeka na przyjscie swego pana zbawiciela, amen.

19. Corki Krolowej.

Po gazetach sprzatalem ksiazki; w trakcie sumiennej i ekstatycznej lektury gazet budzily sie we mnie od czasu do czasu intelektualne wyrzuty sumienia, iz trwonie czas na rzeczy powierzchowne, iz futruje mozg gazetowa papka – siegalem wtedy pomiedzy lykami po wszelakich klasykow, otwieralem na przyklad na dowolnej stronie Wyznanie wiary filozofa Gottfrieda Wilhelma Leibniza, czytalem po pijanemu i po pijanemu wydawalo mi sie, ze wszystko rozumiem. Czytalem po pijanemu Moby Dicka albo Czarodziejska gore i moj pijacki zachwyt, podobnie jak moja pijacka iluminacja, byl dalekosiezny i nieogarniony. Czytalem Babla albo Mickiewicza i po pijanemu tak doskonale slyszalem kazda fraze, ze gotow bylem po pijanemu pisac dalsze ciagi opowiadan, ukladac kolejne strofy poematow.

Вы читаете Pod mocnym aniolem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату