prawie calkowicie oskorowany z emalii durszlak, po czym wnetrze durszlaka wyscielal wysterylizowana gaza. Teraz nadchodzil sezon owocow cytrusowych. Dwie dorodne i jak najstaranniej na straganie wybrane cytryny Don Juan Ziobro z naturalna, jak na fryzjera i muzyka, i zarazem z zadziwiajaca, jak na pijaka o roztrzesionych rekach, precyzja przecinal na pol. Rad byl z dokonanego dziela i dlugo (choc nie do granic transu) wpatrywal sie w cztery lezace na stoliku identyczne polowki owocow. Nad wyscielonym gaza durszlakiem kolejno, ze skrajna metodycznoscia, wyciskal sok z kazdej z nich. Gaze wyzymal z wielka delikatnoscia i wyzeta rzucal, gdzie popadlo – czas skrajnej metodycznosci, w ogole czas metodycznosci skonczyl sie bowiem – i tak Don Juana Ziobro czekalo jeszcze jedno (chwala Bogu ostatnie) mieszanie, i tak czekalo go jeszcze wymagajace najwyzszej uwagi przelewanie (czynil to za pomoca calkowicie oskorowanego z blekitnej emalii lejka) prawie juz gotowego trunku do starej butelki po Johnny Walkerze, ktora Don Juan Ziobro przechowywal z powodow sentymentalnych. (Przypominala mu ona pewna debiutujaca w jego ramionach maturzystke).

I tak czekalo go jeszcze czekanie. Dramatyczne czekanie, az odstawiony do lodowki trunek najprzedniejszego i nieporownywalnego z niczym smaku stanie sie ciemny i glebinny jak morze porosle butwiejaca trawa.

I ostatni lyk tego wlasnie napitku Don Juan wypil, gdy w pewnej chwili sie ocknal i gdy jeszcze nie wierzyl, ze widzi to, co widzi, i ze czuje zapach, jaki czuje. Na chwile usnal, a gdy sie obudzil, tamto w kacie pokoju bylo jeszcze wyrazniejsze, bylo tak wyrazne, ze Don Juanowi wydawalo sie nawet, iz widzi, jak pod porosla swinska szczecina skora pulsuja rakowate trzewia. I byl smrod, smrod nie do zniesienia. Ale gdy Don Juan Ziobro do konca pojal, iz to, co widzi (wyraznie widzial wabiacy go szponiasty palec), nie jest majakiem, okazal dzielnosc i postanowil sie bronic. Poniewaz dobrze wiedzial, ze butelka jest pusta, postanowil cisnac w czajace sie w kacie diabelstwo pamiatkowa butelka. Kiedy jednak jego dlon (ostroznym jaszczurczym ruchem) jela pelznac po podlodze, zamiast na sentymentalna flaszke trafila na domowy pantofel i Don Juan Ziobro cisnal w diabelstwo wpierw jednym, potem zas drugim domowym pantoflem. I wtedy wlasnie strach straszny zjezyl mu wlosy. Wtedy ogarnelo go prawdziwe opetanie, bo po cisnieciu w diabelstwo drugim pantoflem poczul sie jak zolnierz, ktoremu braklo amunicji, przerazil sie, ze brakuje mu dalszych pantofli do rzucania, bo uroil sobie, ze te pierwsze dwa pantofle daly jakis efekt, ze tylko pantoflami zlo przemoze, ze tylko pantofle sa tu jedynymi skutecznymi pociskami, ze diabelstwo polegnie pod artyleryjskim ostrzalem obuwia. Z nadludzkim wysilkiem zwlokl sie z lozka i dopelzl do szafy wypelnionej wszelkim obuwiem, i jal spazmatycznie obrzucac diabelstwo pantoflami, a gdy skonczyly sie pantofle, ciskal klapkami, a gdy skonczyly sie klapki, ciskal tenisowkami, i potem siegal po kazdy rodzaj butow, ktore byly w szafie, a butow tych bylo nieslychanie duzo, tak duzo, ze w koncu daly one Don Juanowi zwyciestwo, choc bylo to zwyciestwo doslownie w ostatniej sekundzie. W ostatniej sekundzie ostatni trzewik zaslonil ostatni fragment pulsujacej i poroslej swinska szczecina skory. Don Juan Ziobro poczul niejaka ulge, moze nawet odrobina spokoju przyszla do jego rozdygotanego serca; dyszal okropnie i moze straszliwe, fizyczne zmeczenie choc na chwile stlumilo strach. Zamknal drzwi od pokoju, w ktorym pod piramida butow zlo dogorywalo, albo juz go nie bylo, albo chociaz bylo calkiem zasloniete. Poszedl do kuchni, zapalil swiatlo, zapalil papierosa i rozejrzal sie po katach. Wszystko bylo na miejscu, nic sie nie ruszalo, nic nie lazilo, nic nie chrobotalo. Lodowka, kredens, zlewozmywak, gazowa kuchenka staly tak jak przed wiekami. Na kredensie tak jak w dobie moskiewskiego jarzma stal bialo-czarny telewizor Junost. Don Juan Ziobro podniosl reke i nacisnal najglowniejszy przycisk, ekran po chwili stal sie widny jak kopalnia rteci, rozlegl sie glos niezwykle popularnej w tym sezonie piosenkarki, cala w rteciowych blyskawicach na niewidzialnym podium spiewala piesn o jedwabnym szalu. Okropny smutek przeszyl serce Don Juana.

Jeszcze mogl sie ratowac, jeszcze mogl pojsc do nocnego sklepu, jeszcze mogl zatelefonowac do jednej ze swych aktualnych kobiet, jeszcze mogl wezwac pogotowie ratunkowe, ale on juz chyba nie chcial. Wylaczyl telewizor, siedzial w kuchni i palil. Wiem, ze bal sie, i wiem, ze cos go bolalo. Moze w apteczce szukal relanium, persenu albo aspiryny? Nic tam nie bylo, puste opakowanie po rutinoscorbinie, dwie drazetki witaminy C, za slabe srodki jak na zmartwychwstanie. Pil zimna wode z kranu, to pewne, odkrecal kurek, pil lapczywie i ocieral usta. Moze chcial cos zjesc? Ale w lodowce byly tylko trzy na wior zeschle kostki rosolu drobiowego i jeden, za to prawie nienaruszony, sloik dzemu z truskawek. Moze uwierzyl? Tak jest, uwierzyl, ze jak wypije garnek pozywnego bulionu, uzupelni zasob soli mineralnych – poczuje sie lepiej. Tak jest, uwierzyl, ze jak powoli, lyzeczka za lyzeczka, zje sloik dzemu truskawkowego, cukier, glukoza i witaminy przywroca mu sily. I zgasil papierosa, i jal szykowac ostatnia wieczerze, i ci, co drzwi wywazyli, tak go znalezli: lezal na podlodze, a usta jego zalakowane byly bialo-truskawkowa pieczecia.

21. Czwartek 6 lipca roku 2000.

Krol Cukru – w cywilu zamozny przedsiebiorca – oznajmil zgromadzonym w palarni delirykom, iz w prowadzonym przez siebie dzienniku uczuc umiescil uczucie ulgi, jakie odczul po oddaniu stolca. Zwlaszcza wsrod deliryczek wyznanie to wzbudzilo poploch. Meskie chichoty uznania mieszaly sie z damskimi pomrukami zgorszenia. – Mamy prowadzic dzienniki uczuc, i to jest rozumowanie nie do pobicia – bronil sie Krol Cukru – mamy w tych dziennikach zachowywac calkowita szczerosc, i to jest rozumowanie nie do pobicia. Czynimy to po to, by nauczyc sie na powrot nazywac swoje uczucia, ktora to umiejetnosc na skutek naduzywania napojow wyskokowych utracilismy, i czynimy to po to, by nauczyc kierowac sie swoimi uczuciami, ktora to zdolnosc rowniez utracilismy, i to jest rozumowanie.

– A jednak opisywanie stanu duszy po oddaniu stolca wydaje mi sie niestosowne – przerwala mu bez przekonania Fanny Kapelmeister, w cywilu nauczycielka historii.

– Fanny, ciebie nalezy cofnac na poczatek terapii – szyderstwo i jadowitosc brzmiala w glosie Krola Cukru – nie rozrozniasz sfery duchowej od sfery uczuciowej. A przeciez doktor Granada, a przeciez siostra Viola, a przeciez terapeuta Mojzesz alias Ja Alkohol pospolu ze swymi terapeucicami tyle razy kladli ci do glowy, ze sa to dwie rozne sfery. Obawiam sie, ze bede musial postawic twoja sprawe na wieczornym spoleczenstwie.

– Dobrze – Fanny uniosla glowe i tym jednym gestem z wyniszczonej karliczki kolo piecdziesiatki, na ktora wygladala, przeistoczyla sie w wysoka, wladcza brunetke kolo trzydziestki, ktora w istocie byla. – Dobrze, ale wpierw powiedz, wpierw oglos na wieczornym spoleczenstwie, ze dzis, w czwartek, 6 lipca roku po narodzeniu Chrystusa dwutysiecznego, wysrawszy sie, poczules ulge.

– Nie musze tego mowic, bo to zapisalem – odpowiedzial Krol Cukru i dodal spizowa, bolesnie przypominajaca mi tamten swiat refleksje: – Jak sie cos zapisze, nie trzeba o tym mowic. Na spoleczenstwie powiem o czym innym – dodal z pogrozka w glosie.

Ale wieczorem, gdy zebralismy sie wszyscy w jadalni, by jak co dzien dokonac bilansu zycia, Krol Cukru nie zabral glosu, nie odezwal sie ani slowem, w ogole nie doszlismy ani tego, ani ktoregokolwiek innego dnia do rozstrzygniecia kwestii, czy stan duszy po oddaniu stolca godzien jest, czy niegodzien, by zapisywac go w dzienniku uczuc. Jedynym sporem, ktory sie tego wieczoru zdarzyl, byl spor o telefon. (Jesli w ogole mozna te rachityczna wymiane zdan nazwac sporem). Wyjatkowo tego dnia ozywiona Fanny Kapelmeister – moze trawil ja straszny glod wodki, moze nie chciala dopuscic do zenujacej dyskusji na wiadomy temat, moze bala sie Krola Cukru, moze rozdraznil ja jakis niewskazany kontakt z tamtym swiatem – w kazdym razie wyjatkowo tego dnia ozywiona Fanny Kapelmeister podniosla reke.

– Zrozumialam – powiedziala – po pewnym czasie zrozumialam, dlaczego nie mozemy ogladac telewizji, sluchac radia, grac w domino i inne gry towarzyskie, to po pewnym czasie zrozumialam, ale tego, ze telefon jest wylaczany po 21-00, nie rozumiem.

– Telefon jest wylaczany po 21-00 dla dobra pacjentow – na bezwiednie nauczycielska tonacje glosu Fanny Kapelmeister siostra Viola odpowiedziala swiadomie wzmozona tonacja siostry przelozonej – niektorzy z pacjentow chca juz wtedy spac, inni chca jeszcze w ciszy popracowac, popisac.

– O jakiej ciszy siostra przelozona mowi – Fanny Kapelmeister znow ulegla przeistoczeniu, tym razem z pacjentki-petentki przepoczwarzyla sie w caryce-orlice – o jakiej ciszy siostra przelozona mowi i o jakim spaniu, skoro o 22-00 zaczyna sie sprzatanie korytarza, czemu towarzyszy lomot, a o 22-30 wszyscy idziemy z osobistymi ustnikami do dyzurki, by dmuchac w alkomat, o jakiej ciszy.

Fanny Kapelmeister nagle zamilkla i zesztywniala, przez chwile wygladalo to na klasyczna zapowiedz ataku padaczki, ale nie, Fanny oslupiala i zamilkla, poniewaz nagle zrozumiala absolutne sedno swego losu. Co czuje czlowiek, ktory z osobistym ustnikiem w reku stoi kazdego wieczoru w kilkudziesiecioosobowej kolejce do

Вы читаете Pod mocnym aniolem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату