rozumowi, lecz wyobrazni. Rzucilem sie gwaltownie do przodu i moja glowa uderzyla w cos twardego, co musialo byc glowa Faulksa. Jeknal cicho. Dotarl do mnie szelest spodnicy. Glowa bolala mnie tak strasznie, ze pomyslalem, iz jednak zdazyl strzelic. Zlote iskry, ktore przeslonily mi oczy, rozproszyly sie. Widzialem teraz dokladnie cala scene. Faulks lezal na wznak. Marjorie wpierala sie kolanami w jego zgiete pod katem prostym prawe ramie i w miare swoich sil usilowala unieruchomic uzbrojona reke. Uniesiona przez ulamek sekundy spodnica pozwalala mi dostrzec jej uda i bielizne.
– Rewolwer! Predko, Jean-Marie, zabierz mu rewolwer! – wykrzyknela zdyszanym glosem.
Nevil walczyl desperacko, aby wyszarpnac reke z uwiezi. Targal nia na wszystkie strony, ale bezskutecznie.
Chcialem odgiac mu palce jeden po drugim i wyrwac rewolwer, niestety, zaciskal je natychmiast na nowo. Uderzylem go w reke z calej sily. Upuscil bron. Nie probowal jej podniesc, ale za to nagle rzucil sie w bok i lewa reka zlapal Marjorie za szyje.
– Jean-Marie – zaczela blagac niepewnym glosem.
Skierowalem lufe w twarz Faulksa, nad ramieniem Marjorie. Teraz wszystko stalo sie proste. Wskazujacym palcem nacisnalem spust i rozlegl sie strzal. Z tak bliska huk nie wydawal sie zbyt glosny i przypominam sobie, ze zdziwilo mnie to nieco. Nevil podskoczyl. Lewa .reka opadla. Zrobil ruch, jakby chcial stanac na rowne nogi, ale upadl twarza do ziemi. Z lufy, jak z tlacego sie papierosa, unosil sie lekki dym. Marjorie nachylila sie nad mezem i wsunela dlon pod jego twarz. Gdy ja wyjela, palce ociekaly krwia. Dlugo wycierala je o trawe, wstrzasnal nia dreszcz obrzydzenia.
– Nie zyje – oswiadczyla bezbarwnym glosem.
Zamordowalem czlowieka! Na trawnik padl cien szubienicy, przynajmniej taka obrzydliwa wizje mialem przez chwile.
Caly dramat rozegral sie tuz nad ziemia. Marjorie podniosla sie rozgladajac sie uwaznie dookola siebie. Panowal absolutny spokoj. Z powodu zgielku dochodzacego z pobliskiego teatru na swiezym powietrzu i miejsca, jakie zajmowalismy w glebi doliny nikt nic nie slyszal, nikt nic nie zauwazyl. Wydawalo sie to nieprawdopodobne, a jednak byla to prawda: przed chwila, w bialy dzien i w obecnosci co najmniej tysiaca ludzi, zabilem w publicznym parku czlowieka. I znowu przypomnial mi sie ten humor rysunkowy z wisielcem w parku.
– Chodzmy stad, szybko – rozkazala Marjorie.
Nadal trzymalem rewolwer w dloni. Marjorie potrzasnela nia, aby mi go wytracic. Wyraznie wrocila do siebie i przejela inicjatywe. Rzucila okiem na trawnik, jakby chciala sprawdzic, czy nie zgubilismy czegos. Na trawie lezal tylko trup.
– Trzeba zawiadomic policje! – wyjakalem idac za nia. Nic nie odpowiedziala. Szlismy obok siebie alejka prowadzaca w strone teatru. Czulem sie smiertelnie zmeczony, jak po ogromnym wysilku. Kroczylem u jej boku jak slepiec i w uporczywym majaczeniu powtarzalem sobie: „Zabilem czlowieka! Zabilem czlowieka! Zabilem czlowieka '.
ROZDZIAL XIII
Spogladalem na mezczyzne stojacego przy furtce. Niski, krepy, przypominal malpe. Z uszu sterczaly mu peczki wlosow. Z klapy jego wytartej marynarki zwisala gruba niklowana dewizka od zegarka.
– Prosze mi dac dwa pensy – szepnela Marjorie.
Zaczalem grzebac w kieszeniach. Polozylem dwa pensy na miedzianym blacie i mezczyzna nacisnawszy na pedal otworzyl furtke. Marjorie wepchnela mnie. Powinienem byl ja przepuscic, ale bylem jej posluszny i wszedlem pierwszy. W amfiteatrze byly zajete nie wszystkie miejsca, wybralismy jednak pierwszy lepszy rzad i zajalem miejsce w poblizu starego Szkota w kilcie. Musial to byc ktos z lepszych sfer, o czym bardziej swiadczyl jego sposob bycia niz stroj. Ubrary byl w dobrze skrojona marynarke, w biala koszule z zabotem, na glowie mial beret z wstazka. Skorzany sporran z wyrzezbionym srebrnym zamkiem opieral sie o jego brzuch.
Wpatrywalem sie w plac u stop estrady, na ktorym tancerze podskakiwali w takt muzyki niczym automaty. Staruszkowie z orkiestry prali tak, jakby mieli swiadomosc, ze rzepola dla automatow. Kobieta przy mikrofonie, ubrana w spodnice z arubego materialu, w skarpety i zbyt obszerna bluzke, gardlowo pokrzykujac nadal kierowala ruchem tancerzy.
– Powinnismy pojsc na policje, Mariorie.
Mimo ze mowilem cicho, dobrze uslyszala. Nie patrzac na mnie, gdyz tak jak ja miala wzrok utkwiony przed siebie, odpowiedziala:
– Nie. Byloby to szalenstwo!
– Dzialalem przeciez w obronie wlasnej – odparlem tym samym jekliwym glosem, cedzac slowo katem ust.
– Policja nie uwierzy.
– Co wiec zrobimy?
– Nic. Po spektaklu prosze wrocic do hotelu, wieczorem zadzwonie. Jak on sie nazywa?
– „Fort William's Hotel'.
– Teraz prosze juz ze mna nie rozmawiac.
– Ale...
Wstalo i opuscila rzad krokiem osoby szukajacej bardziej wygodnego miejsca. Patrzylem, jak wspina sie po trybunach i niknie w tlumie widzow, ktorzy goraco oklaskiwali wyczyny tancerzy.
Nigdy w zyciu nie czulem sie tak opuszczony.
Straszliwa sytuacja, w ktorej sie znalazlem, wydala mi sie wrecz nieprawdopodobna. Wszystko dookola wirowalo. Mialem potwornego kaca, ale powoli uswiadamialem sobie, ze niedlugo zniknie, ze nie moze nie zniknac.
Siedzialem w teatrze na swiezym powietrzu u boku szkockiego dzentelmena w spodnicy, sluchajac zlej muzyki i przygladajac sie podrygom idiotycznie wygladajacych par. A za teatrem lezal trup czlowieka, ktorego zabilem. Przed chwila zona tego czlowieka, siedzac obok mnie, ogladalo to samo przedstawienie. Moje palce czuc bylo prochem. Wszystko krecilo mi sie w glowie. Mysli ukladaly sie w karuzele mniej lub bardziej wyraznych obrazow. Zobaczylem podkurczone cialo Nevila na trawie. Pojawila sie twarz Marjorie, nabrzmiala w chwili, gdy chcial ja udusic. W reku odczuwalem jeszcze potezny wstrzas wypalajacej broni. Gdy podnieslismy sie i stwierdzilismy, ze nie bylo zadnych swiadkow dramatu, odczulismy ulge. A przeciez ten brak swiadkow oznaczal nasza zgube.
Teraz policja bedzie miala tylko nasza wersje wydarzen. Jesli gliny nam nie uwierza, jestesmy zgubieni.
Nagle, zupelnie jak na meczu pilkarskim, gdy ktos strzela gola, wszyscy powstali. Podskoczylem. Wydawalo mi sie, ze przyniesiono na estrade trupa Nevila Faulksa. Dopiero po chwili zrozumialem, ze to po prostu skonczylo sie przedstawienie i ludzie wychodza. Na zewnatrz rozejrzalem sie dookola. Bylem przekonany, ze na tym przekletym trawniku ujrze grupe policjantow i pielegniarzy, ale nie bylo nikogo. Trupa Faulksa jeszcze nie odkryto.
Do hotelu wrocilem, nie spolkawszy Marjorie. Szukalem jej w tlumie widzow wspinajacych sie alejkami Princess Garden, ale bez rezultatu. Pomyslalem sobie, ze musiala wyjsc jeszcze przed koncem programu.
Zanim wrocilem do „Fort William's Hotel' zatrzymalem sie chwile na gorujacym nad dolina chodniku Princess Street. Przede mna rozciagal sie caly park. Tu i owdzie jakies pary siedzialy jeszcze na trawniku. Dzieci graty w pilke. Starzy ludzie gawedzili siedzac na lawkach. Niestety, jedynej czesci ogrodu, ktora mnie interesowala, nie moglem ujrzec, bo byla zaslonieta estrada. A tam lezalo krwowiace cialo Nevila Faulksa... Czy nie powinnismy byli wlozyc mu do reki rewolweru, aby upozorowac samobojstwo? A moze zabrac mu portfel, aby uprawdopodobnic wersje zabojstwa w celach rabunkowych?
Nie, nie mialo to zadnego sensu i rozumialem teraz, dlaczego wiekszosc zabojcow popelnia tyle bledow.
Do hotelu mialem zaledwie dwa kroki. Z ulga wszedlem do pokoju, ale to uczucie wzglednego bezpieczenstwo trwalo krotko. Nie moglem sie doczekac telefonu od Marjorie. Musielismy sie porozumiec, bowiem nasz ratunek