Mialem ostatnia nadzieje. Ale nadal na rogu ulicy nikogo nie bylo. W swietle ksiezyca Frederik Street piela sie w gore i wydawala sie urywac w niebie, po ktorym przetaczaly sie szare plynace znad morza chmury.

Uslyszalem nikly dzwiek: wywolal go kawalek gnanego przez wiatr papieru. Co sie stalo z Marjorie? Czy zostola zatrzymana? A moze, powodowana strachem, opuscilo miasto? Pozostalo mi tylko jedno: odwiedzic ten „Bed and Breakfast', w ktorym sie zatrzymala. Ale pojsc tam o tej porze i zapytac o nia byloby prawdziwym szalenstwem.

ROZDZIAL XV

Jakis kot, ktory kolorem przypominal angielskie konfitury z pomaranczy, opierajac sie o fasady, poruszal tak szybko lapkami, ze wygladal jak duza stonoga. Gdy mnie zauwazyl, blyskawicznie znikngl w piwnicznym okienku. Jego nagle znikniecie powiekszylo jeszcze moja rozpacz. Przynajmniej przez kilka sekund klos byl przy mnie.

Stanalem przed okazalym gankiem domu, w ktorym zatrzymali sie Faulksowie. Ksiezyc oswietlal go w calosci, a bielejace schody napawaly mnie przerazeniem, tak jakby to byly stopnie prowadzace na szafot.

Czarne podwoje byly bardziej odpychajace niz drzwi wiezienia. Wszedlem po schodach, wmawiajac sobie, ze nigdy nie bede mial odwagi zadzwonic, a gdy zadzwonilem, bylem przeswiadczony, ze gdyby przypadkiem otworzono, nie bede w stanie wymowic ani slowa. Srebrzysty dzwiek dzwonka musial obudzic cala ulice. Podskoczylem tak, jakby ktos wymowil za plecami moje nazwisko.

A jednak ani ulica, ani dom nie zareagowaly. Drgania dzwonka wbily sie w bezmiar nocy i po chwili znow zapanowala ta sama gesta i jednolita cisza.

Doszedlem do wniosku, ze ta moja nocna wizyta jest jednak zbyt ryzykowna. Zaczalem sie wycofywac niczym zloczynca zlapany na goracym uczynku. Znajdowalem sie na ostatnim stopniu, gdy w ciemnosciach rozlegl sie glos:

– Pan sobie zyczy?

Dochodzil z pierwszego pietra. Podnioslem glowe i stanalem jak skamienialy. Glos nie pochodzil z okna Marjorie, lecz z innego, bardziej na lewo. Wydawalo mi sie, ze dostrzegam jasna plame czyjejs twarzy.

– Ja... Chodzi o to, ze mam wiadomosc dla pani Faulks!

A zatem stalo sie! Nie moglem juz sie wycofac. Jesli zatrzymano Marjorie, za chwile bede dzielil jej los.

Musiala to byc wlascicielka tego ,,Bed and Breakfast', bo wydawalo mi sie, ze poznaje jej zmanierowany sposob wyrazania sie.

– Wiadomosc dla pani Faulks! A od kogo, jesli mozna wiedziec?

W ciemnosciach nie poznala we mnie czlowieka, ktory byl u niej rano (a raczej poprzedniego ranka, gdyz dochodzila juz pierwsza). Moglem skorzystac z tej okazji i wziac nogi za pas. Ale jakas nieodparta sila przygwazdzala mnie do chodnika. Ta sila byla milosc. Wyciagnalem wnioski w zawrotnym tempie. Ona jest tutaj. Gdyby Marjorie nie bylo w domu, ta storo zamiast tyle gadac oznajmiloby mi to natychmiast. Wreszcie ja zobacze. Niech licho porwie szalenstwo przyjscia tutaj.

– Przychodze od jej meza! – wykrzyknalem i az sie przerazilem wlasna zuchwaloscia.

– Och, rozumiem. Zaraz zejde.

Po chwili w czarnej masie fasady pojawil sie jasnozolty prostokat, a na jego tle rozpoznalem okragla sylwetke kobiety z „face-a-main'. Sledzilem uwaznie okno Marjorie, majac nadzieje, ze ujrze zaniepokojona twarz mojej ukochanej, ale na prozno. Musialem zaczekac jeszcze co najmniej piec minut, zanim uslyszalem szuranie domowych pantofli. Dopiero po zwolnieniu kilku zamkow uchylily sie, nadal przytrzymywane lancuchem, drzwi. W szparze stanela stara wlascicielka, ktora miala na sobie ozdobiona koronkami nocna koszule i pamietajacy czasy krolowej Wiktorii blekitny szlafrok z satyny. Z wrazenia musiala zapomniec zabrac z nocnego stolika swego lorgnon. Bez gorsetu i roznych pasow, tak niezbednych dla tlustych kobiet, przypominala worek maki. Jej niespokojne oczy szukaly mnie w ciemnosciach, w ktore instynktownie uskoczylem.

– Pani Faulks jest u siebie, prawda?

– Tak, ale spi.

Nie posiadalem sie z radosci, wreszcie odnalazlem Marjorie. Dzielila nas zaledwie kilkumetrowa przystrzen; dzielila nas tylko ta stara lady i trzydziestocentymetrowy lancuch.

– Musze z nia natychmiast pomowic.

– Alez... poznaje pana – wyrwalo sie mojej rozmowczyni. – Byl pan tu dzis, zeby wynajac pokoj.

– Rzeczywiscie... Ale teraz nie o to chodzi. Mam wiadomosc dla pani Faulks. Od jej meza.

– To pan go zna?

– Wlasnie on dal mi adres pani domu – oswiadczylem bez zajakniecia.

Bylem gotow plesc byle co. Musialem zobaczyc sie natychmiast z Marjorie i tylko to sie w tej chwili liczylo.

– Ale dlaczego rano...?

– Zwykle nieporozumienie. Gdy przyszedlem do pani rano, nie wiedzialem, ze jest w Szkocji. Zupelnie nagle spotkalem go na Princess Street. Prosil mnie, zebym skontaktowal sie z jego zona. To bardzo wazne.

Zdawalo mi sie, ze slowa, ktore bez zadnego zastanowienia, tak szalenczo wypowiadalem, mogly przemienic sie w strzepki konopnego sznura, na ktorym niebawem zawisne. Ale nie mialo to juz zadnego znaczenia.

– Bardzo pania prosze, to naprawde wazne. Bardzo wazne!

Moje blaganie wzruszylo ja. Niezrecznym ruchem odczepila lancuch i otworzyla drzwi.

– Prosze usiasc, sir. Zaraz ja zawiadomie.

W holu staly naprzeciw siebie dwie kanapki wyscielane czerwonym aksamitem. Usiadlem na jednej z nich i przygladalem sie, jak ta otyla, starsza kobieta, sapiac, wspina sie po stopniach. Znikla za zakretem schodow, ale coraz glosniejsze sapanie pozwalalo mu sledzic kierunek jej wedrowki. Zapukala do jakichs drzwi, poczatkowo cicho, potem nieco mocniej. Uslyszalem huk krwi w uszach. Czy Marjorie na pewno jest w swoim pokoju? Tak sadzila gospodyni, ale przeciez dziewczynie udalo sie juz wyjsc niepostrzezenie i zadzwonic do mnie w nocy. Cos, czego nie potrafilem sobie wytlumaczyc, musialo stanac na przeszkodzie, skoro nie mogla przybyc na spotkanie, ktore sama mi wyznaczyla.

– O co chodzi? – ktos zapytal.

Glos byl niski, przestraszony, zaspany, ale nie ulegalo zadnej watpliwosci, ze nalezal do Marjorie.

– Prosze mi wybaczyc, droga pani Faulks, ale jest tutaj jakis pan, ktory ma pani cos do przekazania od meza.

– Chwileczke.

Tuz nad moja glowa uslyszalem lekkie stapanie. Otworzyly sie drzwi i obie kobiety zaczely do siebie cos szeptac. Po chwili gospodyni wrocila, nadal ciezko oddychajac.

– Juz idzie – oswiadczyla. – Wydaje sie byc silnie zaniepokojona. Mam nadzieje, ze panu Faulksowi nie stalo sie nic zlego?

Owszem, panu Faulksowi przytrafilo sie cos bardzo przykrego, ale nie mialem zamiaru o tym mowic. Nie byla to wlasciwa pora, nie mialem co do tego najmniejszych watpliwosci.

Starsza kobieta zatrzymala sie, jakby czegos oczekiwala. Nie miala odwagi zadawac mi pytan i zapewne zastanawiala sie nad tym, co zrobic, aby byc przy naszej rozmowie, a jednoczesnie nie uchodzic za osobe zbyt natretna.

Marjorie stanela na schodach w bladorozowej nocnej koszuli z paskiem. Wlosy splywaly po jej ramionach. W swietle holu wydaly mi sie jasniejsze niz zazwyczaj. Przypominala Ofelie. Trzymajac sie kurczowo poreczy patrzyla na mnie z niedowierzaniem.

– Po co pan tu przyszedl?! – wykrzyknela. – Juz mam pana dosc! Prosze stad wyjsc! Prosze wyjsc natychmiast, bo zawolam policje! Co z Nevilem? Co pan zrobil Nevilowi?

Zdarza sie ponoc lunatykom, ze budza sie nadzy na srodku Pol Elizejskich. To co musza wowczas odczuwac, z cala pewnoscia jest niczym w porownaniu z tym, co ja odczuwalem w tej chwili. Marjorie, moja ukochana Marjorie, dla ktorej bez namyslu przyjechalem z tak daleka, dla ktorej zabilem czlowieka, ta Marjorie stala sie moim wrogiem. Przygladala mi sie tak, jak to czynili tutejsi ludzie, spojrzeniem zlowrogim i agresywnym.

Uczynilem krok w kierunku schodow. Gruba gospodyni zrobila unik, tak jakby sie spodziewala, ze ja uderze!

Вы читаете Trawnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату