balwana dyzurnego. Nie, ja tego tak nie zostawie, juz ja go, tumana jednego, zalatwie. Jeszcze dostanie za swoje. Bedzie biegal za wariatami o porannym chlodku… No dobrze, a co ze staruszka? Uparla sie, nie chce podac nazwisk…

— Jest pani pewna, pani Husakowa — zaatakowal znowu — ze zupelnie pani nie pamieta nazwiska tej kobiety?

— Nie pamietam, kochaniutki, w ogole nie pamietam — powiedziala wesolo sedziwa Matylda, nie przestajac raznie migotac drutami.

— A moze pani przyjaciolki pamietaja?… Ruchy drutow jakby sie zwolnily.

— Wymieniala pani jej imie, prawda? — ciagnal Andrzej. — Niewykluczone przeciez, ze ich pamiec okaze sie lepsza.

Matylda wzruszyla ramieniem i nic nie odpowiedziala. Andrzej odchylil sie na oparcie krzesla.

— Sytuacja wyglada tak, pani Husakowa. Nazwiska tej kobiety albo pani nie pamieta, albo nie chce powiedziec. A pani przyjaciolki pamietaja. Musimy wiec zatrzymac tu pania na jakis czas, zeby nie mogla pani ich uprzedzic. Bedziemy pania trzymac dopoty, dopoki albo pani, albo ktoras z przyjaciolek nie przypomni sobie, od kogo slyszala pani te historie.

— Panska wola — powiedziala pokornie pani Husakowa.

— No tak. Ale dopoki pani bedzie sobie przypominac, a my meczyc sie z pani przyjaciolkami, ludzie dalej beda ginac, bandyci zadowoleni zacierac rece, a wszystko z powodu pani dziwnego uprzedzenia do organow sledczych.

Sedziwa Matylda nie odpowiedziala nic, tylko z uporem zacisnela pomarszczone wargi.

— Niech pani zrozumie, jakie to absurdalne — tlumaczyl jej Andrzej. — Dniami i nocami musimy przesluchiwac rozne mety, drani, lajdakow, a kiedy przychodzi wreszcie jakis porzadny czlowiek, nie chce nam pomoc. No i jak to jest? Przeciez to nienormalne! Przeciez to niepowazne, to, za przeproszeniem, dziecinada. Jezeli pani sobie nie przypomni, to przyjaciolki sobie przypomna, tak czy inaczej poznamy nazwisko tej kobiety. Do Frantiszka tez dotrzemy, a on nam pomoze wylapac te szajke. Jesli tylko przedtem bandyci nie ucisza go jako niewygodnego swiadka… A przeciez jesli go zabija, pani tez bedzie winna, pani Husakowa! Oczywiscie, nie w swietle prawa i zaden sad pani nie skaze, ale samo sumienie, sumienie nie da pani spokoju!

Andrzej wlozyl w te mala przemowe cala moc przekonywania,! Zmeczony zapalil papierosa i czekal, ukradkiem spogladajac na zegarek. Postanowil zaczekac trzy minuty, a pozniej, jesli uparta starucha sie nie podda, odeslac stara cholere do celi, mimo ze nie mial prawa. Ale przeciez trzeba jakos pchac do przodu te przekleta sprawe… A jezeli zdarza sie jakies nieprzyjemnosci z powodu przekroczenia uprawnien… nie, ona nie wyglada na to, zeby miala zamiar zlozyc skarge… ale jesli nawet beda, to przeciez w koncu glownemu prokuratorowi osobiscie zalezy na tej sprawie i raczej nie powinien mnie wydac… No, oberwe nagane. A co, zalezy mi na ich podziekowaniach? Moze byc nawet nagana. Zeby tylko ta cholerna sprawa posunela sie do przodu… chociaz troszeczke…

Palil, uprzejmie rozwiewajac reka kleby dymu, wskazowka sekundnika dziarsko biegla po cyferblacie, a pani Husakowa milczala, cichutko dzwoniac drutami.

— Taak — powiedzial Andrzej, gdy minela czwarta minuta. Zdecydowanym gestem wdusil niedopalek w przepelniona popielniczke. — Jestem zmuszony pania zatrzymac za stawianie oporu. Jak pani sobie zyczy, pani Husakowa, ale wedlug mnie to dziecinada… Prosze podpisac protokol. Zaraz zaprowadza pania do celi.

Gdy sedziwa Matylde wyprowadzono (na pozegnanie zyczyla Andrzejowi dobrej nocy), przypomnial sobie, ze nie dostal goracej herbaty. Wyjrzal na korytarz, dlugo i ostro przypominal dyzurnemu o jego obowiazkach, a na koniec kazal wprowadzic swiadka Pietrowa.

Swiadek Pietrow, krepy, prawie kwadratowy, czarny jak kruk, na pierwszy rzut oka typowy bandyta, dwudziestoczterokaratowy mafiozo — usiadl pewnie na taborecie i nic nie mowiac, ze zloscia patrzyl, jak Andrzej popija herbate.

— No i co z panem, Pietrow? — zapytal dobrodusznie Andrzej. — Wyrywal sie pan tutaj, awanturowal, przeszkadzal ludziom w pracy, a teraz pan milczy…

— A co mam z wami, darmozjadami, rozmawiac? — rozloscil sie Pietrow. — Przedtem trzeba bylo ruszyc, teraz juz za pozno…

— A coz sie takiego wydarzylo? — zainteresowal sie Andrzej, puszczajac mimo uszu „darmozjadow” i cala reszte.

— A to sie wydarzylo, ze kiedy pan tu sobie rozmawiales, przestrzegales swojego smierdzacego regulaminu, ja widzialem Budynek!

Andrzej delikatnie wlozyl lyzeczke do szklanki.

— Jaki budynek? — zapytal.

— No cos pan, jak pragne zdrowia? — wsciekl sie od razu Pietrow. — Zarty sie pana trzymaja? Jaki budynek… Czerwony! Ten sam! Stoi, dranstwo, na Glownej i ludzie do niego wchodza, a pan tu sobie herbatke pije… Jakies durne staruchy meczy…

— Chwileczke, chwileczke!… — zawolal Andrzej, wyciagajac z teczki plan miasta. — Gdzie go pan widzial? Kiedy?

— No wlasnie teraz, jak mnie tu wiezli… Mowie do tego kretyna: „Zatrzymaj sie!”, a on pedzi… Juz tutaj mowie do dyzurnego: „Dawaj natychmiast patrol policji” — a on tez jak zacznie marudzic…

— Odzie go pan widzial? W ktorym miejscu?

— Wie pan, gdzie jest synagoga?

— Wiem — odparl Andrzej, odnajdujac na mapie synagoge, — No to miedzy synagoga i kinem — tam jest takie miejsce…

Na mapie miedzy synagoga i kinem „Nowy Iluzjon” widnial skwer z fontanna i placem zabaw. Andrzej przygryzl koniec olowka. — I kiedy go pan widzial? — zapytal.

— Dwadziescia po dwunastej — odpowiedzial posepnie Pietrow. — A teraz jest juz, prosze bardzo, prawie pierwsza. Czekac na was nie bedzie… Czasem juz po pietnastu, dwudziestu minutach go nie bylo, a tutaj… — Machnal zniechecony reka.

Andrzej podniosl sluchawke i wydal rozkaz:

— Motocykl z koszem i jednego policjanta. Natychmiast.

ROZDZIAL 2

Motocykl mknal po Glownej, podskakujac na rozjezdzonym asfalcie. Andrzej skulil sie, chowajac twarz za oslona kosza, ale i tak przewiewalo go na wylot. Zalowal, ze nie wzial plaszcza.

Od czasu do czasu wyskakiwali z chodnikow przed motocykl, fioletowi z zimna wariaci. Krzywili sie i tanczyli, krzyczeli cos, ale zagluszal ich szum motoru. Kierujacy policjant hamowal, klnac przez zeby, uchylal sie od wyciagnietych rak, przedzieral przez tlumy pasiastych chalatow i znowu rozpedzal motocykl tak, ze Andrzeja odrzucalo do tylu. Oprocz wariatow na ulicy nie bylo nikogo. Raz tylko spotkali jadacy powoli samochod patrolu z pomaranczowym kogutem na dachu, na placu zas przed merostwem zobaczyli niezgrabnie biegnacego ogromnego pawiana. Pawian pedzil przed siebie, a za nim, pohukujac i przenikliwie wrzeszczac, biegli zarosnieci ludzie w pasiastych pizamach. Andrzej odwrocil glowe i zobaczyl, ze udalo im sie dogonic malpe. Przewrocili ja na ziemie, zlapali za lapy i zaczeli miarowo hustac, spiewajac przy tym ponura, pozagrobowa piesn.

Z naprzeciwka mknely rzadkie latarnie i ciemne, zupelnie nie oswietlone, jakby wymarle dzielnice. Potem pojawil sie niewyrazny, zoltawy masyw synagogi i Andrzej zobaczyl Budynek.

Stal pewnie i trwale, jakby od zawsze, przez wiele dziesiecioleci zajmowal przestrzen miedzy pokryta rysunkami swastyk sciana synagogi i niechlujnym kinem, ktore w zeszlym tygodniu ukarano grzywna za pokaz filmow pornograficznych w godzinach nocnych. Stal tam, gdzie jeszcze wczoraj rosly rachityczne drzewka, w niepotrzebnie ogromnej, brzydkiej, cementowej misie slabiutkim strumieniem tryskala fontanna, a ze sznurowych hustawek zwisaly piszczace dzieciaki.

Rzeczywiscie byl czerwony, z cegly i trzypietrowy. Okna na parterze zaslanialy okiennice, kilka okien na

Вы читаете Miasto skazane
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату