polowe…
Przez jakis czas jeszcze mamrotal cos o mechanikach, dzwigu, ktorego ze soba nie wzieli, a przeciez on uprzedzal… o wiertarce, ktorej niestety tu nie ma, znowu o mechaniku i jeszcze cos o tlokach i sworzniach… Mowil coraz ciszej, coraz mniej wyraznie i w koncu zamilkl. Andrzej przez caly czas patrzyl mu w oczy. Bylo oczywiste, ze ten dlugi, tchorzliwy cwaniak zaplatal sie we wlasne klamstwa, sam to juz zrozumial i spostrzegl, ze wszyscy juz o tym wiedza; teraz probuje jakos to odkrecic i nie umie, ale i tak ma zamiar twardo trzymac sie swoich klamstw. Az do ostatecznego zwyciestwa.
Andrzej opuscil oczy i zaczal wpatrywac sie w jego raport, w wielkie, koslawe bazgroly, ale nic nie widzial i nic nie rozumial. Spisek, pomyslal z rozpacza. Oni tez spiskuja. No i co ja mam teraz z wami zrobic?… Szkoda, ze nie mam pistoletu… Trzasnac Ellizauera… albo zastraszyc tak, zeby sie zesral… Nie, lepiej Kftchade. To on jest przywodca. Wszystko chce zwalic na mnie… Cale to smierdzace przedsiewziecie chce zwalic na mnie jednego… kanalia, tlusty wieprz… Mial ochote sie wrzasnac i z calych sil uderzyc piescia w stol.
Milczenie robilo sie nie do zniesienia. Izia nagle nerwowo za-wiercil sie na krzesle i zaczal mamrotac:
— O co wlasciwie chodzi? W koncu nie mamy sie dokad spieszyc. Zrobimy przystanek… W budynkach moga byc dokumenty. Wody tu, co prawda nie ma, ale po wode mozemy wyslac naprzod grupe…
W tym momencie przerwal mu Kechada:
— Brednie — rzucil ostro. — Dosyc tego gadania, panowie. Postawmy wreszcie kropke nad i. Wody nie znalezlismy. Nafty rowniez. Zreszta nie moglismy jej znalezc przy takiej organizacji zwiadow. Lecimy jak opetani, ludzi wykonczylismy, zniszczylismy maszyny. O dyscyplinie nie chce nawet mowic — karmimy rozne przybledy, ciagniemy ze soba jakichs typow rozprzestrzeniajacych plotki… Nadziei nie ma juz dawno, wszyscy maja wszystko gdzies. Ludzie nie chca dalej isc, nie rozumieja po co, i my nie wiemy, co im powiedziec. Dane kosmograficzne nie sa warte funta klakow: przygotowywalismy sie do biegunowego zimna, a zajechalismy na rozpalona pustynie. Sklad ekspedycji zostal zle dobrany — od Sasa do lasa. Jesli chodzi o lekarstwa, jest jeszcze gorzej. W rezultacie mamy to, czego moglismy sie spodziewac: morale upada, zadnej dyscypliny, cichy opor, a wkrotce mozemy sie spodziewac buntu. To wszystko.
Kechada umilkl, wyjal papierosnice i zapalil.
— Co pan wlasciwie proponuje, Kechada? — zapytal Andrzej kamiennym glosem. Nienawistna twarz z grubymi wasami plywala przed nim w pajeczynie jakichs linii. Mial ogromna ochote mu przylozyc. Lampa. Prosto w wasy…
— Wedlug mnie to oczywiste — odrzekl z pogarda Kechada. — Zawracamy. I to natychmiast. Poki jestesmy cali.
Spokojnie, mowil do siebie Andrzej. Teraz tylko spokoj. Jak najmniej slow. W zadnym razie nie klocic sie. Spokojnie sluchac i milczec. Ale bym mu przylozyl!…
— Rzeczywiscie — odezwal sie Ellizauer. — Jak dlugo mozna isc? Moi ludzie pytaja mnie: co to bedzie, panie inzynierze? Mowilo sie, ze bedziemy isc, dopoki slonce nie siadzie na horyzoncie. A ono jest coraz wyzej. Potem sie mowilo, ze dopoki nie bedzie w zenicie… I znowu — nie podnosi sie, nie dochodzi do zenitu, tylko skacze, to w dol, to w gore…
Tylko sie nie klocic, powtarzal w mysli Andrzej. Niech sobie pogadaja. To nawet moze byc ciekawe, co oni jeszcze wymysla… Pulkownik nie zdradzi, a to wojsko decyduje o wszystkim. Wojsko! Czyzby to oni namowili Vogla, lajzy?
— No, a pan co? — zapytal Izia Ellizauera. — Co pan?
— Jak to, co ja?
— Ze oni pana pytaja, to rozumiem, ale co pan im odpowiada?
Ellizauer wzruszyl ramionami i uniosl rzadkie brwi.
— Dziwi mnie pana pytanie… — mamrotal przy tym. — A co ja moge im odpowiedziec? Tez chcialbym wiedziec, co powinienem im odpowiedziec!
— To znaczy, ze nic im pan nie odpowiada?
— A co ja mam mowic? Co?! Mowie, ze dowodztwo widocznie ma swoj e racje…
— Tez mi odpowiedz! — wykrzyknal Izia, wytrzeszczajac oczy. — Takimi odpowiedziami cala armie mozna rozwalic, nie tylko kilku kierowcow… Wiecie, chlopaki, ja to bym nawet zaraz wracal, ale ten dran dowodca nie puszcza… A pan, czy pan w ogole wie, po co my idziemy? Przeciez jest pan ochotnikiem, nikt pana nie zmuszal!
— Sluchajcie, Katzman — probowal mu przerwac Kechada. — Wrocmy do rzeczy…
Izia nawet na niego nie spojrzal.
— Wiedzial pan, ze bedzie ciezko, Ellizauer? Wiedzial pan. Wiedzial pan, ze nie idziemy po pierniczki? Wiedzial. Wiedzial, ze Miasto potrzebuje tej ekspedycji? Wiedzial, jest pan wyksztalconym czlowiekiem, inzynierem… Wiedzial pan o rozkazie: isc, dopoki starczy paliwa i wody? Doskonale pan o tym wiedzial, Ellizauer!
— Przeciez nie mowie, ze nie! — zaczal szybko przestraszony Ellizauer. — Wyjasniam tylko, ze moje wyjasnienia… to znaczy, ze nie wiem do konca, co im odpowiadac, dlatego ze przeciez mnie pytaja…
— Niech pan przestanie krecic, Ellizauer! — powiedzial stanowczo Izia. — Sprawa jest jasna: boi sie pan dalej isc, prowadzi pan moralny sabotaz, zdemoralizowal pan wlasnych podwladnych, a teraz przylecial sie pan tutaj poskarzyc… A przeciez pan nie meczy za bardzo nog. Przez caly czas w samochodzie…
Dawaj, Izia, dawaj, kochany! myslal Andrzej z rozrzewnieniem. Wlep mu, draniowi, wlep! Juz sie zesral, zaraz poprosi do klozetu…
— I w ogole nie rozumiem, z jakiego powodu ta cala panika — ciagnal Izia tym samym tonem. — Geologia zawiodla? Bog z nia, poradzimy sobie i bez niej. Bez kosmografii tez sobie damy rade… Czy nie jest oczywiste, ze najwazniejszym naszym zadaniem jest zbadanie terenu, zebranie informacji? Jestem przekonany, ze ekspedycja zrobila juz bardzo duzo, a moze zrobic jeszcze wiecej. Traktor sie zepsul? To nic. Niech go naprawiaja, dwa czy dziesiec dni, nie wiem — zostawimy tu najbardziej zmeczonych i chorych, a drugim traktorem powoli pojedziemy dalej. Jak znajdziemy wode, to sie zatrzymamy i poczekamy na tamtych. To takie proste, nie ma tu nic…
— Tak, oczywiscie, to bardzo proste, Katzman — powiedzial zgryzliwie Kechada. — A nie chce pan przypadkiem kuli w plecy? Albo w leb? — Za bardzo sie pan zatopil w swoich archiwach, nie widzi pan, co sie dzieje dookola. Zolnierze dalej nie pojda. Wiem o tym, slyszalem, jak rozmawiali…
Ellizauer nagle wyrosl za jego plecami i mamroczac niezrozumiale przeprosiny, wyszedl z pokoju. Szczur, pomyslal ze zlosliwa radoscia Andrzej. Tchorz parszywy. Kabel…
Kechada jakby nic nie zauwazyl.
— Sposrod moich geologow moge liczyc tylko na jednego — ciagnal. — Na zolnierzy i kierowcow w ogole nie mozna liczyc. Oczywiscie, mozecie rozstrzelac jednego czy dwoch dla przykladu, mozliwe nawet, ze to pomoze. Nie wiem. Raczej watpie. I nie jestem pewien, czy macie moralne prawo tak postepowac. Oni nie chca isc, bo czuja sie oszukani dlatego, ze ta wyprawa nic im nie dala, a teraz to juz nawet nie wierza, ze moglaby im cos dac. Ta piekna legenda, ktora tak sprytnie wymyslil pan Katzman, legenda o Krysztalowym Palacu, przestala dzialac. Wieksza popularnoscia ciesza sie, Katzman, inne legendy…
— Ze co? — Izia zajaknal sie z oburzenia. — Ja nic nie wymyslalem!…
Kechada opedzil sie od niego niemal dobrodusznie.
— Dobrze, dobrze, teraz to juz i tak nie ma znaczenia. Teraz stalo sie jasne, ze Palacu nie bedzie, a wiec nie ma o czym mowic… Doskonale wiecie, moi panowie, ze trzy czwarte waszych ochotnikow szlo na te wyprawe tylko i wylacznie po lup. A co dostali zamiast niego? Krwawa biegunke i zawszona idiotke do nocnych rozrywek.. Ale nawet nie o to chodzi. Nie dosc, ze sa rozczarowani, to jeszcze sie boja. Podziekujmy panu Katzmanowi. Podziekujmy panu Pakowi, ktoremu tak uprzejmie zaproponowalismy udzial w ekspedycji. Dzieki staraniom tych dwoch panow ludzie zbyt duzo wiedza o tym, co nas czeka, jesli pojdziemy dalej. Boja sie trzynastego dnia. Boja sie mowiacych wilkow… Nie dosc bylo zwyklych wilkow — obiecano nam jeszcze mowiace! Boja sie zelaznoglowych… A biorac pod uwage to, co juz widzieli — niemowy z wycietymi jezykami, porzucone obozy koncentracyjne, zdziczalych kretynow, ktorzy modla sie do zrodel, i dobrze uzbrojonych kretynow, ktorzy ni z tego, ni z owego strzelaja zza rogu… Biorac pod uwage to, co zobaczyli dzisiaj, w tych domach — te kosci w zabarykadowanych mieszkaniach… Wszystko to razem daje piekny, pouczajacy obraz! I jesli wczoraj zolnierz najbardziej na swiecie bal sie sierzanta Vogla, to dzisiaj przestal — sa na swiecie rzeczy bardziej przerazajace…
Kechada w koncu zamilkl i, nabierajac tchu, otarl pot z tlustej twarzy. Wtedy pulkownik, unoszac ironicznie