czterdziesci osob. Klaskal nawet Sam, ktory nie byl wszak szczegolnym milosnikiem mojego wampira.
Po zebraniu kazdy z jego uczestnikow – poza mna i Samem – chcial zamienic slowko z wampirem. Mowce otoczyli wiec Potomkowie Wybitnych Poleglych, my dwoje zas wymknelismy sie z sali i wsiedlismy do pikapa Sama. Pojechalismy do Crawdad Diner, prawdziwej spelunki, ktora przypadkiem serwuje bardzo dobre jedzenie. Nie czulam glodu, moj szef natomiast zamowil do kawy placek cytrynowy.
– To bylo interesujace – powiedzial ostroznie.
– Mowa Billa? Rzeczywiscie – odparlam rownie ostroznym tonem.
– Zywisz do niego jakies uczucia?
Po serii podchodow Sam postanowil przejsc do frontalnego ataku.
– Tak – przyznalam.
– Alez, Sookie – obruszyl sie. – Nie masz z nim zadnej przyszlosci.
– Bill zostanie tu jakis czas. Moze nawet przez nastepne kilkaset lat.
– Nigdy nie wiadomo, co sie przydarzy wampirowi.
Nie potrafilam polemizowac z takim stwierdzeniem. Wytknelam jednak Samowi, ze nie wiem rowniez, co sie przydarzy mnie samej, choc bylam istota ludzka. Dobre kilka minut sprzeczalismy sie na ten temat.
– Czemu to cie obchodzi, Sam? – rzucilam w koncu, zirytowana.
Jego rumiana twarz jeszcze bardziej sie zaczerwienila, a niebieskie oczy utonely w moich.
– Lubie cie, Sookie. Jako przyjaciolke albo moze kogos wiecej… – „Eee…?” – przemknelo mi przez glowe. – Tylko nie moge patrzec, jak dokonujesz niewlasciwych wyborow.
Przyjrzalam sie mojemu szefowi. Czulam na wlasnej twarzy sceptyczna mine: sciagnelam brwi, unioslam kaciki ust.
– Jasne – odparlam glosem, ktory pasowal do mojej miny.
– Zawsze cie lubilem.
– Tak bardzo, ze zanim o tym wspomniales, musiales poczekac, az ktos inny okaze mi zainteresowanie?
– Zasluguje na takie slowa – przytaknal. Odnosilam wrazenie, ze sie nad czyms zastanawia. Chyba chcial cos powiedziec, lecz nie potrafil sie zdecydowac.
Cokolwiek go dreczylo, widocznie nie potrafil wypowiedziec tego wprost.
– Chodzmy stad – zasugerowalam. Ocenilam, ze w chwili obecnej trudno byloby skierowac rozmowe na neutralne tory. Rownie dobrze moglam wiec wrocic do domu.
Jazda powrotna byla dziwna. Co jakis czas wydawalo mi sie, ze Sam cos powie, on jednak za kazdym razem potrzasal glowa i zachowywal milczenie. Bylam tak zdenerwowana, ze mialam ochote go za to uderzyc.
Dotarlismy do domu pozniej, niz sadzilam. W sypialni babci palilo sie swiatlo, pozostala czesc domu pozostawala jednakze ciemna. Nie widzialam auta, doszlam wiec do wniosku, ze babcia zaparkowala na tylach, by rozladowac resztki prosto do kuchni. Swiatlo na ganku zostawila dla mnie wlaczone.
Sam wysiadl, obszedl pikapa i otworzyl mi drzwiczki. Wysiadlam, jednak z powodu mroku nie trafilam w stopien i o malo nie wypadlam. Na szczescie moj towarzysz mnie zlapal. Najpierw chwycil mnie za ramiona, gdy zas odzyskalam rownowage, objal mnie. A nastepnie pocalowal.
Poczatkowo sadzilam, ze cmoknie mnie na dobranoc, lecz jego wargi jakos nie mogly sie rozstac z moimi. Bylo mi nawet bardziej niz milo, ale nagle moj wewnetrzny cenzor powiedzial: „Dziewczyno, to przeciez twoj pracodawca”.
Delikatnie sie uwolnilam. Sam od razu sobie uswiadomil, ze sie wycofywalam i lagodnie przesunal rekoma po moich ramionach w dol az do palcow. Podeszlismy bez slowa do drzwi.
– Dobrze sie bawilam – powiedzialam cicho. Nie chcialam obudzic babci ani wydawac sie Samowi zbyt ozywiona.
– Ja takze. Powtorzymy to kiedys?
– Zobaczymy – odparlam. Naprawde nie wiedzialam, co myslec o moim szefie.
Poczekalam na milknacy odglos odjezdzajacego pikapa, po czym wylaczylam swiatlo na ganku i weszlam do domu. Po drodze rozpinalam bluzke. Bylam zmeczona i gotowa do lozka.
Cos jednak wydawalo mi sie nie w porzadku.
Zatrzymalam sie w srodku salonu i rozejrzalam. Wszystko wygladalo dobrze, prawda? Tak. Wszystko bylo na swoim miejscu. Chodzilo o zapach. O rodzaj zapachu. Miedziany, ostry i slony. Zapach krwi!
Czulam go tu na dole, blisko mnie, a nie na schodach prowadzacych do rzadko uzywanych sypialni dla gosci.
– Babciu? – zawolalam. Nie podobalo mi sie drzenie we wlasnym glosie.
Zrobilam krok. Ruszylam do drzwi pokoju babci. W pustej sypialni panowal idealny porzadek. Zaczelam sie krecic po domu, wlaczajac po drodze swiatla.
Moj pokoj byl w takim stanie, w jakim go zostawilam.
Lazienka – pusta.
Toaleta – pusta.
Wlaczylam ostatnie swiatlo. Kuchnia…
Krzyczalam i krzyczalam. Machalam bez sensu rekoma, ktore drzaly coraz mocniej wraz z kazdym kolejnym wrzaskiem. Nagle uslyszalam za soba jakis lomot, ale nie potrafilam go zidentyfikowac. Pozniej czyjes duze rece chwycily mnie i przeniosly, a cialo tej osoby przeslonilo mi widok ciala, ktore dostrzeglam wczesniej na podlodze kuchni. Nie rozpoznalam Billa, choc to on podniosl mnie i zaniosl do salonu, gdzie nie widzialam juz niczego przerazajacego.
– Sookie – rzucil ostro. – Zamknij sie! Krzyk nie pomoze!
Gdyby byl dla mnie mily, pewnie darlabym sie dalej.
– Przepraszam – baknelam, ciagle oszalala z rozpaczy. – Zachowuje sie jak tamten chlopiec. – Gapil sie na mnie ponuro. – Tamten z twojej opowiesci – dodalam dretwo.
– Musimy wezwac policje.
– Jasne.
– Musimy wybrac numer.
– Czekaj. Jak sie tu dostales?
– Twoja babcia podwiozla mnie do domu, nalegalem jednak, ze wroce wraz z nia i pomoge jej rozladowac samochod.
– Dlaczego wiec nadal tu jestes?
– Czekalem na ciebie.
– Czyli ze widziales, kto ja zabil?
– Nie. Poszedlem do domu… przez cmentarz. Musialem sie przebrac.
Mial na sobie dzinsy i podkoszulek z logo zespolu Grateful Dead. Nagle zaczelam histerycznie chichotac.
– Po prostu swietnie – zawolalam, skrecajac sie ze smiechu.
Po czym rownie nagle znow sie rozplakalam. W koncu jednak podnioslam sluchawke i wystukalam 911.
Andy Bellefleur zjawil sie po pieciu minutach.
Jason przyjechal natychmiast, gdy go namierzylam i powiadomilam. Szukalam go telefonicznie w czterech czy pieciu roznych miejscach i w koncu zlapalam go w „Merlotcie”. Terry Bellefleur stal za barem, zastepujac tej nocy Sama. Poszedl przekazac Jasonowi, ze ma przyjechac do domu swojej babci, a kiedy wrocil do telefonu, poprosilam go, by zadzwonil takze do Sama i powiedzial mu, ze mam klopoty i nie bede mogla pracowac przez kilka dni.
Terry najwyrazniej zadzwonil do Sama bezzwlocznie, poniewaz moj szef zjawil sie u mnie w domu trzydziesci minut pozniej, nadal w ubraniu, ktore mial na sobie na zebraniu Potomkow. Na jego widok spuscilam wzrok na wlasne piersi, przypomnialam sobie bowiem, ze przechodzac przez salon do kuchni, rozpinalam bluzke. Wczesniej zupelnie o tym zapomnialam. Wygladalam jednak przyzwoicie. Zaswitalo mi w glowie, ze pewnie to Bill mnie pozapinal. Pomyslalam, ze za pare godzin wspomnienie bedzie krepujace, ale w chwili obecnej czulam za to do mojego wampira wylacznie wdziecznosc.
A wiec wszedl moj brat. Powiedzialam mu, ze babcia nie zyje i ze zostala zamordowana, a on popatrzyl na mnie bez slowa. Odnioslam wrazenie, ze za jego oczyma kryje sie pustka. Jakby ktos odebral mu zdolnosc do wchlaniania nowych faktow. Po pewnym czasie dotarly do niego moje informacje i Jason opadl na kolana w