powoli, nie spiesz sie i nie podnos glosu powyzej szeptu. Masz paskudnie posiniaczona szyje.
Sama sie tego domyslilam, dziekuje bardzo.
Andy spytal, czy moze nagrac moja wypowiedz. Gdy udzielilam zgody, wlaczyl maly dyktafon i polozyl go na poduszce blisko moich ust. Wymamrotalam opowiesc o wieczornych zdarzeniach, nie pomijajac zadnego szczegolu.
– Pan Compton nadal przebywa poza miastem? – spytal mnie na zakonczenie.
– Jest w Nowym Orleanie – szepnelam, ledwie zdolna mowic.
– Poszukamy w domu Rene strzelby, skoro wiemy, ze jest twoja. Bedziemy mieli dodatkowy dowod obciazajacy.
Do sali weszla piekna, mloda kobieta w bieli, przyjrzala mi sie uwaznie i oswiadczyla detektywowi, ze dalsze pytania musi zadac innym razem.
Policjant niezdarnie skinal mi glowa, poklepal mnie po rece i odszedl. W ostatniej chwili poslal lekarce przepelnione podziwem spojrzenie. Kobieta rzeczywiscie byla zachwycajaca, niestety nosila obraczke. Wiec Andy Bellefleur znow sie spoznil.
Lekarka zas uwazala, ze detektyw jest zbyt powazny i ponury.
Och, nie chcialam sluchac jej mysli!
Nie mialam jednak dosc energii, by zablokowac ich naplyw.
– Jak sie pani czuje, panno Stackhouse? – spytala mloda lekarka troche zbyt glosno. Byla szczupla brunetka o duzych, brazowych oczach i pelnych ustach.
– Piekielnie – szemralam.
– Moge to sobie wyobrazic – przyznala. Przygladajac mi sie, co rusz kiwala glowa. Moim zdaniem nie mogla sobie wyobrazic mojego samopoczucia. Zalozylabym sie, ze nigdy wielokrotny morderca nie pobil jej na cmentarzysku.
– Stracila pani rowniez babcie, nieprawdaz? – zapytala ze wspolczuciem. Leciutko kiwnelam glowa. – Moj maz zmarl mniej wiecej szesc miesiecy temu – ciagnela. – Wiem, co to smutek. Odwaga jest trudna, prawda? – „No, no, no”. Zrobilam pytajaca mine. – Mial raka – wyjasnila. Usilowalam przekazac jej moje kondolencje, nie sprawiajac sobie bolu zbednym ruchem. Bylo to prawie niemozliwe. – A wiec – oswiadczyla, prostujac sie i wracajac do swego energicznego zachowania – na pewno bedzie pani zyc, panno Stackhouse. Choc ma pani zlamany obojczyk, dwa zlamane zebra i nos. – „Pasterzu Judei! Nic dziwnego, ze tak zle sie czuje” – pomyslalam. – Pani twarz i szyja sa dotkliwie posiniaczone – ciagnela lekarka. – Odczuwa pani tez zapewne rane gardla. – Probowalam sobie wyobrazic, jak wygladam. Dobrze, ze nie mialam pod reka lusterka. – I ma pani wiele stosunkowo drobnych stluczen i przeciec na nogach i rekach. – Usmiechnela sie. – Pani brzuch jest nietkniety, podobnie stopy! – „Ho, ho, ho! Bardzo zabawne”. – Przepisalam pani lekarstwo przeciwbolowe, jesli wiec zacznie sie pani czuc gorzej, prosze zadzwonic po pielegniarke.
Jakis gosc wsunal glowe w drzwi.
Lekarka obrocila sie, blokujac mi widok, i spytala:
– Tak?
– Pokoj Sookie?
– Tak, wlasnie skonczylam ja badac. Prosze wejsc. – Lekarka (nazwiskiem Sonntag, jak przeczytalam na plakietce) popatrzyla na mnie pytajaco, czekajac na moje pozwolenie, ja zas zdolalam wydusic jedynie:
– Jasne.
JB du Rone niemal podplynal do krawedzi mojego lozka. Wygladal slicznie, niczym z okladki romansu. Jego plowe wlosy blyszczaly pod swietlowkami, oczy mial dokladnie w tym samym kolorze, a podkoszulek bez rekawow podkreslal muskulature, ktora wydawala sie wyrzezbiona… eee… dlutem. JB patrzyl na mnie z gory, w niego zas wzrok wbijala doktor Sonntag.
– Hej, Sookie, dobrze sie czujesz? – spytal.
Delikatnie polozyl palec na moim policzku, po czym pocalowal nieposiniaczone miejsce na czole.
– Dzieki – szepnelam, – Nic mi nie bedzie. Poznaj moja lekarke.
Mlodzieniec zwrocil duze oczy na doktor Sonntag, ktora praktycznie potknela sie o wlasne stopy, by mu sie przedstawic.
– Lekarze nie byli tak ladni, gdy dostawalem zastrzyki – zagail szczerze i po prostu JB.
– Od czasu dziecinstwa nie chodzi pan do lekarza? – odpowiedziala pytaniem zdumiona doktor Sonntag.
– Nigdy nie zachorowalem. – Usmiechnal sie do niej promiennie. – Jestem silny jak wol.
„I masz mozg wolu” – dodalam w myslach, choc pewnie rozumu pieknej doktorki wystarczyloby dla obojga.
Kobiecie najwyrazniej nie przyszedl do glowy zaden powod do zwloki. Odchodzac, rzucila nam przez ramie smutne spojrzenie.
JB nachylil sie nade mna i spytal zarliwie:
– Moge ci cos przyniesc, Sookie? Nabsy albo cos?
Na mysl o probie zjedzenia krakersa lzy stanely mi w oczach.
– Nie, dzieki – sapnelam. – A lekarka jest wdowa.
W rozmowie z JB mozna nagle zmienic temat, a on na pewno nie bedzie sie doszukiwal przyczyn tej zmiany.
– Ho, ho, ho – wydyszal. Wyraznie byl pod wrazeniem. – Inteligentna i wolna. – Unioslam znaczaco brwi. – Myslisz, ze powinienem sie z nia umowic? – Spojrzal tak intensywnie zamyslony, jak to tylko bylo mozliwe w jego przypadku. – Moze to dobry pomysl. – Usmiechnal sie do mnie. – Skoro ty nie chcesz sie ze mna umowic, Sookie. Ty zawsze jestes dla mnie numerem jeden. Tylko kiwniesz palcem, a ja w te pedy przylece.
Co za slodki facet. Ani przez minute nie wierzylam w jego oddanie, nie mialam jednak najmniejszych watpliwosci, ze potrafi poprawic samopoczucie kazdej kobiecie, nawet takiej, ktora – jak ja w tej chwili – doskonale wiedziala, ze wyglada naprawde koszmarnie. Czulam sie zreszta takze dosc paskudnie.
Gdzie sa te pigulki przeciwbolowe?!
Usilowalam usmiechnac sie do JB.
– Cierpisz – zauwazyl. – Sciagne tu pielegniarke. – Och, to dobrze. Im mocniej probowalam wyciagnac, reku ku malemu przyciskowi, tym bardziej on wydawal sie ode mnie oddalac. JB znow mnie pocalowal, po czym ruszyl do drzwi. – Wytropie te twoja doktorke, Sookie – rzucil mi na odchodne. – Lepiej zadam jej kilka pytan w kwestii twojego stanu.
Kiedy pielegniarka wstrzyknela cos w moja kroplowke, chcialam po prostu lezec i nie czuc bolu. Niestety, drzwi znow sie otworzyly.
Wszedl moj brat. Przez dlugi czas stal przy lozku i gapil sie na moja twarz.
– Zamienilem kilka slow z twoja lekarka, zanim wyszla do bufetu z JB. Opowiedziala mi o wszystkich twoich bolaczkach. – Odszedl od lozka, przeszedl sie po sali, wrocil i znowu przyjrzal mi sie z uwaga. – Wygladasz strasznie.
– Dziekuje – szepnelam.
– No tak, masz zranione gardlo. Zapomnialem. – Chcial mnie poklepac po ramieniu, lecz zrezygnowal. – Sluchaj, siostrzyczko, musze ci podziekowac, ale doluje mnie fakt, ze zastapilas mnie w walce. – Gdybym mogla, kopnelabym go. „Zastapilam go, cholera jasna!”. – Jestem ci sporo winien, siostrzyczko. Strasznie bylem glupi, uwazajac Rene za dobrego przyjaciela.
Zdradzony. Jason czul sie zdradzony!
W tym momencie weszla Arlene, maksymalnie pogarszajac sytuacje.
Byla w okropnym stanie. Rude wlosy miala rozczochrane, nie nosila makijazu, ubranie wybrala na chybil trafil. Nigdy jej nie widzialam bez starannie zakreconych wlosow i ostrego, wyrazistego makijazu.
Popatrzyla na mnie tak, ze… rany, cieszylabym sie, gdybym mogla wstac i uciec… Przez sekunde jej twarz byla twarda jak granit, ale kiedy Arlene bacznie mi sie przyjrzala, jej rysy zaczely lagodniec.
– Bylam na ciebie taka wsciekla, nie wierzylam w to wszystko, ale teraz gdy na ciebie patrze i widze, co ci zrobil… Och, Sookie, zdolasz mi kiedykolwiek wybaczyc? – Jezu, jakze pragnelam, by sie stad wyniosla. Usilowalam dac mojemu bratu znak i najwidoczniej mi sie udalo, poniewaz Jason otoczyl Arlene ramieniem i wyprowadzil. Zanim dotarla do drzwi, rozszlochala sie. – Nie wiedzialam… – belkotala. Ledwie ja rozumialam. – Po prostu nie wiedzialam!
– Ani ja, cholera – dodal moj brat ciezko.