Po probie przelkniecia jakiejs przepysznej zielonej galaretki zdrzemnelam sie.

Sporym przezyciem tego popoludnia bylo dla mnie pojscie do lazienki. Zrobilam to mniej wiecej samodzielnie.

Posiedzialam rowniez na krzesle z dziesiec minut, po ktorych bylam bardziej niz gotowa wrocic do lozka. Potem zerknelam w lusterko ukryte w stoliczku na kolkach i strasznie tego pozalowalam.

Mialam lekka temperature, na tyle podwyzszona, ze moim cialem targaly dreszcze, a skora byla wrazliwa na dotyk. Na sinoniebieskiej twarzy puszyl sie podwojnej wielkosci, spuchniety nos. Prawe oko mialam podpuchniete i niemal calkowicie zamkniete. Zadrzalam i nawet ten nieznaczny ruch sprawil mi bol. Moje nogi… o cholera, nawet nie chcialam sprawdzac. Polozylam sie bardzo ostroznie i zapragnelam, by ten dzien wreszcie sie skonczyl. Prawdopodobnie za jakies cztery dni bede sie czula wspaniale. Praca! Kiedy moglabym wrocic do pracy?

Z zadumy wyrwalo mnie ciche stukanie do drzwi. Kolejny przeklety gosc! Coz, tym razem w drzwiach stanal ktos, kogo nie znalam. Starsza pani o blekitnosiwych wlosach i w okularach w czerwonych oprawkach. Wprowadzila wozek. Nosila zolty kitel i nalezala do szpitalnych wolontariuszek, ktore od tego wlasnie stroju nazywano Slonecznymi Paniami.

Na wozku lezaly i staly kwiaty przeznaczone dla pacjentow z naszego skrzydla.

– Przynosze ci ladunek najlepszych zyczen! – oswiadczyla radosnie staruszka. Odpowiedzialam usmiechem, ale skutek musial byc okropny, poniewaz kobieta wyraznie stracila rezon. – Te sa dla ciebie – powiedziala, podnoszac rosline w doniczce ozdobionej czerwona wstazka. – I karteczka, kochanie. Hmm, poszukajmy, tak, te takze sa dla ciebie… – Zdjela z wozka wazon z wiazanka cietych kwiatow, wsrod ktorych rozroznilam rozowe roze, rozowe gozdziki i biala gipsowke. Starsza pani rowniez od nich oderwala karteczke. Przejrzala wozek, po czym zawolala: – No, no, no! Dziewczyno, alez ty masz szczescie! Jest tu dla ciebie wiecej kwiatow!

Glownym punktem trzeciego roslinnego holdu okazal sie dziwaczny czerwony kwiat, jakiego nigdy przedtem nie widzialam; otaczaly go inne, bardziej znajome. Na ten osobliwy okaz popatrzylam z powatpiewaniem. Sloneczna Pani starannie odpinala kartke.

Usmiechajac sie, wyszla z sali, ja zas otworzylam male koperty. Zauwazylam wesolo, ze latwiej mi sie ruszac, kiedy jestem w lepszym nastroju.

Roslina w doniczce byla od Sama i „wszystkich twoich wspolpracownic z»Merlotte’a«” glosila karteczka skreslona pismem mojego szefa. Dotknelam polyskujacych lisci i zastanowilam sie, gdzie postawie roslinke, gdy wroce z nia do domu. Ciete kwiaty przyslali Sid Matt Lancaster i Elva Deane Lancaster. O rany! A wiazanka z czerwonym dziwadlem (kwiat prezentowal sie niemal nieprzyzwoicie, przypominal kobieca intymna plec)? Z pewna ciekawoscia rozlozylam karteczke. Nosila tylko podpis: „Eric”.

Informacja ta dolala oliwy do ognia. Bylam wsciekla. Jak, do diaska, ten cholerny wampir uslyszal o moim pobycie w szpitalu? I dlaczego nie mialam wiadomosci od Billa?

Po zjedzeniu kolacji w postaci pysznej, czerwonej galaretki przez kilka godzin ogladalam telewizje, poniewaz – nawet gdybym mogla czytac – i tak nie mialam zadnych czasopism ani ksiazek. Z kazda godzina moje since stawaly sie coraz bardziej urocze, a ja czulam sie smiertelnie zmeczona – mimo iz tylko raz poszlam do lazienki i dwa razy obeszlam pokoj. W koncu wylaczylam telewizor i przekrecilam sie na bok. Zasnelam. Do mojego snu przesaczyl sie bol calego ciala, przyprawiajac mnie o koszmary. Biegalam w tych snach, gnalam przez cmentarz, balam sie o zycie, spadalam na kamienie, do otwartych grobow, spotykajac wszystkich lezacych tam niezyjacych ludzi: mojego ojca i matke, moja babcie, Maudette Pickens, Dawn Green, nawet pewnego przyjaciela z dziecinstwa, ktory zginal zastrzelony przypadkiem na polowaniu. Szukalam jednego szczegolnego nagrobka. Czulam, ze jesli go znajde, bede wolna, a wszystkie te osoby spokojnie wroca do swoich grobow i zostawia mnie w spokoju. Biegalam od jednego nagrobka do drugiego, kladlam na kazdym reke, ciagle zywiac nadzieje, ze dotykam wlasciwego kamienia.

Nagle zajeczalam.

– Kochana, jestes bezpieczna – odezwal sie znajomy, chlodny glos.

– Bill – szepnelam we snie.

Obrocilam sie i stanelam przed nagrobkiem, ktorego jeszcze nie dotknelam. Polozylam na nim palce. Natychmiast wytropily litery, skladajace sie na napis „William Erasmus Compton”. Odnioslam wrazenie, ze ktos oblal mnie zimna woda, otworzylam szeroko oczy, wciagnelam powietrze i z gardla wyrwal mi sie potezny krzyk bolu. Zachlysnelam sie dodatkowym haustem powietrza i rozkaszlalam bolesnie. Od tego wszystkiego az sie obudzilam.

Czyjas reka przesunela sie pod moim policzkiem; dotyk zimnych palcow cudownie ochlodzil goraca skore. Staralam sie nie pojekiwac, tym niemniej zza zacisnietych zebow wymknal mi sie cichy pisk.

– Zwroc sie ku swiatlu, kochana – powiedzial Bill glosem lekkim i pogodnym.

Spalam tylem do lazienki, gdzie pielegniarka zostawila wlaczone swiatlo. Teraz poslusznie przekrecilam sie na plecy i podnioslam wzrok na mojego wampira.

Bill syknal.

– Zabije go – warknal z prostym przekonaniem, od ktorego az mnie zmrozilo.

Atmosfera w sali zrobila sie tak napieta, ze przydalaby sie spora porcja gazu uspokajajacego.

– Czesc, Bill – wykrakalam. – Ja takze ciesze sie, ze cie widze. Gdzie sie tak dlugo podziewales? No i dziekuje, ze oddzwoniles.

Slyszac te slowa, moj wampir znieruchomial. Zamrugal. Czulam, ze usiluje sie uspokoic.

– Widzisz, Sookie – zaczal – nie oddzwonilem, poniewaz chcialem powiedziec ci osobiscie, co sie zdarzylo. – Jego twarz byla kompletnie pozbawiona wyrazu. Gdybym musiala zgadywac, powiedzialabym, ze Bill wyglada na dumnego z siebie.

Zamilkl i tylko badawczo mi sie przygladal, oceniajac wzrokiem moj stan.

– Nie jest ze mna tak zle – wychrypialam uprzejmie i wyciagnelam do niego reke. Pocalowal ja, pieszczac przez chwile. Moje cialo zareagowalo na niego lekkim podnieceniem. Wierzcie mi, nie wiedzialam, ze w mojej obecnej sytuacji w ogole jestem zdolna do takiej reakcji.

– Opowiedz mi, co ci zrobil – polecil.

– Dobrze, ale przysun sie do mnie. Moge tylko szeptac, bo boli mnie gardlo.

Przyciagnal krzeslo do lozka, opuscil porecz i oparl podbrodek na zlozonych dloniach. Jego twarz znalazla sie zaledwie dziesiec centymetrow od mojej.

– Masz zlamany nos – zauwazyl.

Potoczylam oczyma.

– Ciesze sie, ze to dostrzegles – szepnelam. – Przekaze mojej lekarce, gdy przyjdzie.

Zmruzyl oczy.

– Nie staraj sie odwracac mojej uwagi.

– Okej. Mam zlamany nos, dwa zebra i obojczyk.

Bill postanowil obejrzec mnie sobie dokladnie, odsunal wiec koldre. Ogarnal mnie straszliwy wstyd. Mialam na sobie okropna, szpitalna koszule, w sobie zas wielka dawke srodkow uspokajajacych, nie kapalam sie od jakiegos czasu, moja cera przybrala szereg roznych odcieni, a wlosy byly rozczochrane…

– Chce cie zabrac do domu – oswiadczyl, gdy juz przesunal rekoma po calym moim ciele i drobiazgowo przebadal kazde zadrapanie i przeciecie. Wampirzy znachor.

Dalam znak reka, by sie pochylil i przysunal ucho do moich warg.

– Nie – wydyszalam. Wskazalam na kroplowke. Przypatrzyl sie jej z niejakim podejrzeniem, choc oczywiscie musial wiedziec, co ma przed soba.

– Moge to wyjac – powiedzial. Gwaltownie potrzasnelam glowa. – Nie chcesz, zebym sie toba zajmowal?

Prychnelam ze zloscia, co cholernie zabolalo.

Zrobilam reka znak pisania. Bill przeszukal szuflady, znajdujac jakis notes. Dziwnym trafem moj wampir mial pioro.

„Wypuszcza mnie ze szpitala jutro, o ile nie podniesie mi sie goraczka” – napisalam.

– Kto cie odwiezie do domu? – spytal.

Znowu stal przy lozku i patrzyl na mnie z gory z surowa dezaprobata, niczym nauczyciel, ktorego najlepszy uczen okazal sie nagle smierdzacym leniem.

„Kaze im zadzwonic po Jasona albo do Charlsie Tooten” – napisalam. W innej sytuacji automatycznie wybralabym Arlene.

– Bede tam o zmroku – odparl. Popatrzylam w jego blada twarz, w klarowne bialka oczu, niemal lsniace w ciemnawym pokoju. – Ulecze cie – zaofiarowal sie. – Pozwol, ze dam ci troche mojej krwi. – Przypomnialam sobie

Вы читаете Martwy Az Do Zmroku
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×