– No i dobrze – mruknalem i pomyslalem, ze na JEGO miejscu zapytalbym Alessie, czyjej ojciec faktycznie ma epilepsje, i tym samym wyzbylbym sie wszelkich watpliwosci w tej kwestii.

W Casteloro, malym, starym miasteczku z barokowym centralnym placem, na ktorym roilo sie od golebi, aparat telefoniczny, na ktory mial zadzwonic porywacz, znajdowal sie w kafejce; dojechalismy rowno o czasie.

– Mamy wrocic do Mazary – rzekl potem Cenci, glosem pelnym wyczerpania.

Wyprowadzilem woz z parkingu i zawrocilismy ta sama droga, ktora tu dotarlismy. Cenci rzekl: – Pytal mnie, w czym przywiozlem pieniadze. Opisalem mu pudlo.

– Co on na to?

– Nic. Mamy wykonac jego polecenie albo Alessia zginie. Mowil, ze zamorduje ja w straszny sposob… – Glos zaczal mu sie lamac, z gardla dobyl sie zduszony szloch.

– Prosze posluchac – rzeklem. – Oni wcale nie chca jej zabic. Nie teraz, kiedy sa tak blisko celu. A poza tym co niby mialo znaczyc okreslenie „straszny sposob”? Czy powiedzial cos konkretnego?

Przez chwile sprobowal stlumic w sobie szloch, po czym odparl:

– Nie.

– Chca pana zastraszyc – zapewnilem. – Uzywaja grozb, aby miec pewnosc, ze bedzie pan trzymal sie z dala od carabinieri, nawet jesli az do tej pory pozwalal pan, by go sledzili.

– Aleja wcale na to nie pozwalalem! – zaprotestowal.

– Musza miec pewnosc. Porywacze sa z reguly bardzo nerwowi. Mimo to uznalem za dobry znak, ze wciaz nie stronili od pogrozek, poniewaz to oznaczalo, ze nadal sa sklonni do wspolpracy. To nie byla jedynie okrutna zabawa w kotka i myszke, na koncu ktorej czekac mial trup dziewczyny, lecz wstep do faktycznej wymiany.

Gdy wrocilismy do Mazary na rozstajach drog, znow musielismy dosc dlugo czekac. Cenci siedzial w kafejce – widzialem go przez okno – pochylal sie nad nietknieta filizanka kawy. Wysiadlem z samochodu, przeciagnalem sie, rozprostowalem ramiona, przespacerowalem sie kilka krokow, po czym wrocilem do auta i ziewnalem. Trzy nie rzucajace sie w oczy samochody, podrozni tankujacy benzyne i pracownik stacji, drapiacy sie leniwie pod pacha.

Slonce stalo wysoko, zar lal sie z czystego, blekitnego nieba. Stara kobieta w czerni podjechala na rowerze do skrzyzowania, skrecila w lewo i odjechala. Przejezdzajace furgonetki zostawialy za soba smrod spalin i kleby kurzu. Pomyslalem o Lorenzo Traventim, ktory mial dostarczyc ostatni okup, a teraz lezal podlaczony do urzadzen podtrzymujacych zycie.

W kafejce Cenci poderwal sie nagle z miejsca i po chwili wrocil do samochodu w nie lepszym stanie niz dotychczas. Otworzylem dla niego tylne drzwiczki, tak jak poprzednio, i pomoglem mu wsiasc.

– On… powiedzial… – wzial gleboki oddech. – Powiedzial, ze przy drodze stad do Casteloro jest kapliczka. Mowi, ze mijalismy ja juz dwukrotnie, ale ja jej jakos nie zauwazylem…

Pokiwalem glowa. – Widzialem ja. – Zatrzasnalem drzwiczki.

– No to jedzmy tam – rzekl Cenci. – Kazal mi zostawic pudlo z tylu za kapliczka i odjechac.

– Dobrze – mruknalem i odetchnalem z ulga. – A wiec tak to sobie zaplanowal.

– Ale… Alessia… – jeknal. – Zapytalem go, kiedy uwolnia Alessie, a on nie odpowiedzial, tylko przerwal polaczenie…

Ruszylem wolno w kierunku Casteloro.

– Cierpliwosci – rzeklem lagodnym tonem. – Beda musieli przeliczyc pieniadze, zbadac, czy nie sa oznaczone. Moze po ostatnim razie zostawia je przez jakis czas w sobie tylko znanym miejscu, ktore beda mogli obserwowac z daleka, aby upewnic sie, ze nie umiescilismy przy pudle urzadzenia naprowadzajacego. Nie uwolnia Alessi, dopoki nie upewnia sie, ze sa bezpieczni, a to, obawiam sie, znowu oznacza czekanie. Musi pan uzbroic sie w cierpliwosc.

Jeknal i wzial gleboki oddech. – Aleja wypuszcza… kiedy dostana pieniadze… uwolnia ja, prawda?

Rozpaczliwie domagal sie zapewnienia z mojej strony, ze tak sie stanie, wiec powiedzialem: – Tak. – I to stanowczo. Wierzylem, ze ja uwolnia, o ile dostana to, czego chca, o ile sa normalni, jesli nie wydarzy sie nic nieprzewidzianego i jesli Alessia nie widziala ich twarzy.

Jakies pietnascie kilometrow od skrzyzowania przy polu kukurydzy stala prosta kamienna kapliczka, majaca jakies poltora metra wysokosci i niecaly metr szerokosci, z mocno naruszona przez pogode figurka Madonny w waskiej niszy w ceglanym murze. Deszcz zmyl niemal do cna resztki koloru z Jej niebieskiego plaszcza, a zab czasu lub moze wandale utracili Matce Bozej czubek nosa, ale na ziemi przy kapliczce wciaz lezaly peki zwiedlych kwiatow, a u stop Madonny ktos zostawil takze slodycze.

Droga, ktora jechalismy, biegnaca prosto w obu kierunkach, wydawala sie opuszczona. Nie bylo tu zadnych drzew, zadnych kryjowek, zadnych przeszkod. Bylo nas widac z odleglosci dobrych paru kilometrow.

Cenci stal i patrzyl, podczas gdy ja otworzylem bagaznik, wyjalem zen kartonowe pudlo i zanioslem za kapliczke. Pudlo bylo dostatecznie duze, by pomiescic caly okup. Postawilem je na pylistej ziemi, przewiazane grubym sznurkiem i oklejone czerwonymi nalepkami. Brazowe, zwyczajne pudlo. A w srodku prawie milion funtow. Dom na Mykonos, kolekcja tabakierek, bizuteria po zmarlej zonie i przychody ze sprzedazy oliwek.

Cenci przez chwile patrzyl na kartonowe pudlo niewidzacym wzrokiem, a potem obaj wrocilismy do samochodu, zasiadlem za kierownica, zawrocilem i odjechalismy.

4

Przez reszte dnia, a takze przez cala sobote i niedziele Cenci snul sie po posiadlosci, wracal do domu w posepnym nastroju, pil zbyt duzo brandy i wyraznie tracil na wadze.

Ilaria w milczacym, buntowniczym nastroju udala sie jak zwykle do klubu tenisowego. Ciotka Luisa krecila sie nerwowo, jak to ona, dotykajac roznych rzeczy, jakby chciala upewnic sie, ze nadal istnieja.

Pojechalem do Bolonii, wyslalem klisze, umylem samochod. Lorenzo wciaz oddychal wylacznie dzieki urzadzeniom, a na mizernej podmiejskiej ulicy dwaj porywacze wciaz tkwili zabarykadowani w mieszkaniu na trzecim pietrze, prowadzac rozmowy, ktore jednak nie skutkowaly zadnym dzialaniem poza dostarczeniem mleka dla niemowlecia oraz chleba i kielbasy dla pozostalych.

W niedziele wieczorem Ilaria weszla do biblioteki, gdzie ogladalem wiadomosci telewizyjne. Sceneria na ulicy prawie nie ulegla zmianie, tyle tylko, ze nie bylo juz tlumu gapiow, rozeszli sie, znudzeni i zawiedzeni brakiem dramatycznych wydarzen; liczba mundurowych tez jakby sie zmniejszyla. W telewizji z oblezenia pokazywano jedynie krotkie migawki, to nie byla sensacja, ktora warto prezentowac na zywo.

– Mysli pan, ze ja uwolnia? – spytala Ilaria, gdy na ekranie pojawily sie twarze znanych politykow.

– Tak. Sadze, ze tak.

– Kiedy?

– Tego nie wiem.

– A jesli zagroza carabinieri, ze beda ja przetrzymywac, dopoki ci dwaj z mieszkania nie beda mogli odejsc wolno? Jezeli okaze sie, ze okup to nie wszystko?

Spojrzalem na nia. W jej glosie nie bylo nawet cienia leku, a jedynie niezdrowe zaciekawienie. Na twarzy malowal sie niewystudiowany spokoj. Chyba faktycznie niezbyt przejmowala sie losem Alessi.

– Rozmawialem dzis rano z Enrico Pucinellim – odparlem. – Jak dotad, nie wysunieto takich zadan.

Parsknela drwiaco, po czym przelaczyla kanal na mecz tenisa i usiadla na fotelu, by z zywym zainteresowaniem obserwowac rozgrywke.

– Wie pan co, nie jestem taka suka, za jaka mnie uwazaja – rzucila nagle. – Nic nie poradze, ze jak wszyscy inni nie padam przed nia na kolana i nie caluje ziemi, po ktorej stapa.

– A szesc tygodni to za dlugo, aby nieustannie rwac sobie wlosy z glowy?

– Boze – mruknela. – Niezle pan kuma. Choc musze przyznac, ze ciesze sie, iz jest pan tu z nami. W przeciwnym razie to na mnie ojciec zaczalby polegac we wszystkim, co otrzymuje od pana, i ostatecznie zaczelabym nim pogardzac.

– Nieprawda – zaoponowalem.

– Prawda.

Ani na moment nie oderwala wzroku od ekranu telewizora.

– Jak by sie pani zachowala – rzucilem – gdyby miala pani syna i ktos by go porwal?

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату