– Nie moge.

– W przerwach miedzy operacjami wszyscy pracownicy sekcji dostaja urlop. Jezeli zadanie trwa az szesc miesiecy, jak to, ktore pan wlasnie ukonczyl – urlop jest szesciotygodniowy. Jezeli to mozliwe, nigdy nie pracuja wiecej jak dziewiec miesiecy w roku. Czesto bedzie pan mogl byc w domu podczas ferii szkolnych.

– Jezeli nie bede tam przez caly czas, nie wystarczy pieniedzy na szkoly i nie bedzie tam prawdziwego domu.

– To prawda, ze rzad brytyjski nie zaplaci panu tak dobrze, jak pan obecnie zarabia – powiedzial – ale istnieje przeciez taka instytucja, jak zarzadzajacy stadnina koni.

Otworzylem usta i zaraz zamknalem.

– Niech pan to przemysli – dodal uprzejmie. – Musze zobaczyc sie z innym kolega… Wroce za godzine.

Podniosl sie z krzesla i powoli wyszedl z pokoju.

Golebie spokojnie gruchaly na parapecie okiennym. Myslalem o latach, jakie spedzilem na tworzeniu hodowli, i o tym, co osiagnalem. Mimo mojego stosunkowo mlodego wieku interes byl pewnym sukcesem i moglem liczyc na to, ze w wieku lat piecdziesieciu przy odrobinie szczescia bede sie zaliczal do czolowych hodowcow w Australii.

To, co proponowal mi Beckett, znaczylo czas spedzany samotnie na podrzednych zajeciach, koszmarne mieszkania, zycie w ciaglym zagrozeniu, ktore rownie dobrze moglo sie zakonczyc kula w leb.

Rozsadnie rozumujac nie bylo zadnego wyboru. Belinda, Helen i Philip potrzebowali domu, w ktorym mozliwie najlepiej zastepowalbym im ojca, rozsadny czlowiek nie oddalby w zarzad menedzerski dobrze prosperujacego interesu, a sam nie zostalby rodzajem zamiatacza w jednym z drobniejszych balaganow swiata… Nie mozna bylo przeciez tej pracy oceniac wyzej.

Ale rozumujac nierozsadnie… Po niewielkiej perswazji zostawilem juz raz rodzine, by troszczyla sie o siebie, bo – jak powiedzial Beckett – nie mialem zadatkow na meczennika, a dobrze prosperujacy interes wpedzil mnie juz na dno depresji.

Teraz wiedzialem jasno, kim jestem i co moge zrobic. Przypomnialem sobie, ile razy kusilo mnie, zeby wszystko rzucic, i nie zrobilem tego. Przypomnialem sobie chwile, kiedy trzymalem w reku nalezacy do Elinor gwizdek na psa, kiedy to umysl moj niemal fizycznie „wyskakiwal” do prawdy. Przypomnialem sobie satysfakcje, jaka odczuwalem przy wybiegu Kanderstega, kiedy wiedzialem, ze w koncu zdemaskowalem i pokonalem Adamsa i Humbera. Sprzedaz zadnego konia nie przyniosla mi tak spokojnego poczucia spelnienia.

Minela godzina. Golebie opaskudzily szybe i odlecialy. Pulkownik Beckett powrocil.

– I co? Tak czy nie?

– Tak.

Rozesmial sie glosno.

– Po prostu? Zadnych pytan ani zastrzezen?

– Zastrzezen zadnych. Ale bede potrzebowal czasu, zeby zalatwic wszystko w domu.

– Oczywiscie. – Podniosl sluchawke telefonu. – Moj kolega bedzie chcial zobaczyc sie z panem, zanim pan wyjedzie. – Zatrzymal palce na tarczy. – Umowie pana.

– Jedno pytanie.

– Slucham?

– Co to byly te trzy punkty numeru dziesiatego?

Beckett usmiechnal sie nieznacznie, wiedzialem, ze chodzilo mu o to, zebym zadal takie pytanie, a to znaczylo, ze chcial, bym znal odpowiedz. Byl naprawde przewrotny. Moje nozdrza poruszyly sie, jakby na zapach calkiem nowego swiata. Swiata, do ktorego nalezalem.

– Czy mozna pana sklonic pieniedzmi, sila lub szantazem do zmiany stron – powiedzial zdawkowo.

Wykrecil numer i zmienil cale moje zycie.

***
Вы читаете Dreszcz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×