– I mocniej przycisnac do muru. Jeszcze jedna rodzina do utrzymania. Wejscie na zawsze w jedna koleine…

– A wiec tak pan na to patrzy? A co z Elinor?

– To bardzo mila dziewczyna.

– Ale nie na zawsze? Pokrecilem glowa przeczaco.

– Zadal pan sobie wiele trudu, by ocalic jej zycie – przypomnial Beckett.

– Jedynie z mojego powodu znalazla sie w niebezpieczenstwie.

– Nie mogl pan wiedziec, ze tak sie jej pan spodoba i wyda sie jej tak… porywajacy, ze bedzie chciala spojrzec na pana jeszcze raz. Kiedy wrocil pan do Humbera, zeby ja stamtad wyciagnac, to wlasciwie pana sledztwo bylo juz wtedy zakonczone, gladko, spokojnie i bez wpadki, czyz nie?

– Tak. Wlasciwie tak.

– Czy sprawilo to panu przyjemnosc?

– Przyjemnosc? – powtorzylem zaskoczony.

– Och, nie mam na mysli koncowej awantury czy tych godzin uczciwego znoju, ktore musial pan poswiecic – usmiechnal sie przelotnie. – Ale… okreslmy to… samo polowanie?

– Chodzi o to, czy jestem mysliwym z natury?

– A jest pan?

– Tak.

Zapanowalo milczenie. To moje proste potwierdzenie wisialo w powietrzu, nagie i ujawnione.

– Czy odczuwal pan strach? – glos Becketta byl rzeczowy.

– Tak.

– Paralizujacy? Zaprzeczylem.

– Zdawal pan sobie sprawe, ze Adams i Humber zabija pana, jesli sie domysla. Jaki wplyw mialo na pana zycie w nieustannym niebezpieczenstwie?

Jego glos byl tak klinicznie rzeczowy, ze odpowiedzialem z rowna obojetnoscia.

– Stalem sie ostrozny.

– To wszystko?

– Jezeli chodzi panu o to, czy znajdowalem sie w stanie permanentnego napiecia nerwowego, to odpowiedz brzmi nie.

– Rozumiem. – I znow chwila milczenia. – Co bylo dla pana najtrudniejsze?

Zamrugalem oczami, wyszczerzylem zeby w usmiechu i sklamalem:

– Noszenie tych obrzydliwych butow ze szpicami.

Beckett skinal potakujaco glowa, jak gdyby uslyszal zadowalajaca odpowiedz. A moze rzeczywiscie tak bylo. Buty ze szpicami ranily moja dume, nie palce u nog.

Duma wziela tez gore w czasie mojej wizyty u Elinor w college’u, kiedy to nie potrafilem grac idioty w jej obecnosci. A ten numer z Markiem Aureliuszem byl zwyklym popisywaniem sie, mial zreszta zatrwazajace konsekwencje. Trudno bylo o tym myslec, a co dopiero przyznac sie do tego.

– Czy bralby pan pod uwage robienie czegos podobnego jeszcze raz? – zapytal Beckett od niechcenia.

– Przypuszczam, ze tak. Ale nie w taki sposob.

– Co pan ma na mysli?

– No… przede wszystkim bylem nieprzygotowany. Na przyklad to, ze Humber zostawial kantor nie zamkniety na klucz, bylo zwyklym szczesciem, bo w przeciwnym razie nigdy bym sie tam nie dostal, nie umiem otwierac drzwi bez klucza. Przydalby mi sie aparat fotograficzny… Moglbym sfotografowac niebieska ksiege w biurze Humbera. I tak dalej, ale moja wiedza o fotografii jest niemal rowna zeru. Na pewno wszystko naswietlilbym zle. Poza tym nigdy w zyciu nie bilem sie z nikim. Gdybym wiedzial cokolwiek o walce wrecz, zapewne nie zabilbym Adamsa i sam bym tyle nie oberwal. Poza tym nie mialem mozliwosci przeslania panu ani Edwardowi wiadomosci, ktora moglaby dojsc szybko. Sposob porozumiewania byl, prawde mowiac, beznadziejny.

– Rozumiem. Ale mimo tych niedogodnosci wykonal pan zadanie.

– Mialem szczescie. A nie mozna na to liczyc wiecej niz raz.

– Mysle, ze nie. – Beckett usmiechnal sie. – Co ma pan zamiar zrobic z dwudziestoma tysiacami funtow?

– Mam zamiar… zwrocic wiekszosc Edwardowi.

– Co to znaczy?

– Nie moge przyjac takich pieniedzy. Wszystko, o co mi naprawde chodzilo, to wyrwanie sie na jakis czas. To Edward zaproponowal taka sume, nie ja. Przypuszczal pewnie, ze nie podjalbym sie tej pracy za mniejsza sume, ale mylil sie… gdybym mogl, zrobilbym to za darmo. Wszystko, co moge przyjac, to zwrot kosztow, jakie wynikly z powodu mojej nieobecnosci, Edward wie o tym, powiedzialem mu wczoraj wieczorem.

Teraz nastapilo dlugie milczenie. Wreszcie Beckett wyprostowal sie na krzesle i podniosl sluchawke.

Wykrecil numer i czekal.

– Mowi Beckett. W sprawie Daniela Roke… Tak, jest tutaj. – Z wewnetrznej kieszeni marynarki wyjal kartke. – Te punkty, o ktorych mowilismy rano… rozmawialem z nim. Czy masz swoja kartke?

Przez chwile sluchal, znow oparty na krzesle. Nie spuszczal wzroku z mojej twarzy.

– Mozna? – Mowil do telefonu. – Numery od jednego do czterech twierdzaco. Numer piec zadowalajaco. Numer szesc, jego najslabszy punkt… nie utrzymal sie w swojej roli wobec Elinor Tarren. Powiedziala o nim, ze jest dobrze wychowany i inteligentny. Nikt poza tym tak nie uwazal… Tak, tak bym to okreslil… meska duma… prawdopodobnie dlatego, ze Elinor jest rownie madra jak ladna, skoro nie zalamal sie wobec jej siostry… O tak, niewatpliwie pociagal ja w rownym stopniu intelekt, co wyglad… Tak, bardzo przystojny. Zdaje sie, ze czasem uwazasz to za pozyteczne… Nie, on nie. Nie patrzyl w lustro w umywalni w klubie ani w lustro w moim gabinecie… nie, nie przyznal tego dzisiaj, ale wydaje mi sie, ze zdaje sobie sprawe, ze w tym punkcie zawiodl… Tak, raczej brutalna lekcja… moze ryzyko, a moze czysty brak profesjonalizmu… Twoja panna Jones moglaby sie o tym przekonac.

Nie bylem specjalnie zachwycony ta obojetna wiwisekcja, ale poza wyjsciem z gabinetu nie bylo specjalnego sposobu, zeby jej uniknac. Oczy Becketta pozbawione jakiegokolwiek wyrazu wciaz byly utkwione w mojej twarzy.

– Numer siedem… reakcja normalna. Osiem nieco obsesyjna, ale to chyba lepiej z twojego punktu widzenia. – Przez chwile patrzyl na kartke trzymana w reku. – Dziewiec, no, chociaz jest Anglikiem z urodzenia i tu spedzil dziecinstwo, z zamilowania jest Australijczykiem i watpie, czy podporzadkowanie sie przychodzi mu latwo… nie wiem… o tym nie bedzie mowil… Nie, nie powiedzialbym, ze ma sklonnosci meczennika, to jest jasne. Oczywiscie, ze nigdy nie znajdziesz doskonalosci… to zalezy calkowicie od ciebie. Numer dziesiec? Trzy punkty. Zdecydowanie nie na pierwsze dwa, zbyt dumny. Co do trzeciego, nalezy do typow, ktorzy przybiegna od razu po pomoc. Tak, jest jeszcze tutaj. Nie drgnal mu nawet miesien… Tak, mysle, ze tak… dobrze… zadzwonie pozniej.

Odlozyl sluchawke. Czekalem. Nie spieszyl sie, a ja swiadomie unikalem okazywania niepokoju pod jego spojrzeniem.

– No i…? – zapytal w koncu.

– Jezeli pan pyta, co o tym mysle, to odpowiedz brzmi „nie”.

– Dlaczego, ze pan nie chce, czy z powodu rodzenstwa?

– Philip ma dopiero trzynascie lat.

– Rozumiem. – Wykonal gest reka. – Mimo wszystko wolalbym sie upewnic, ze pan wie, co pan odrzuca. Kolega, ktory zatrzymal mnie dzis rano i z ktorym w tej chwili rozmawialem, prowadzi jeden z oddzialow kontrwywiadu – nie tylko politycznego, ale naukowego, przemyslowego i wlasciwie wszystkiego, co sie nawinie. Jego dzial jest raczej dobry w robocie, jaka pan wlasnie wykonal, nie rzucaja sie w oczy, wkomponowani w tlo. Zadziwiajace jest, jak niewielka uwage zwracaja nawet fachowi agenci na sluzbe czy robotnikow… jego sekcja miala wiele bardzo spektakularnych osiagniec. Czesto zajmuja sie sprawdzaniem, czy podejrzani imigranci i uchodzcy polityczni nie sa czyms wiecej, nie tyle obserwujac ich z daleka, ile pracujac dla nich czy razem z nimi dzien po dniu. Ostatnio na przyklad wielu pracownikow sekcji bylo zatrudnionych w charakterze robotnikow na scisle tajnej budowie, skad donoszono o niepokojacych przeciekach. Kompletne plany sekretnych instalacji zostaly sprzedane za granica i okazalo sie, ze firma zajmujaca sie szpiegostwem politycznym zdobywala informacje przez swoich agentow pracujacych na budowie i fotografujacych kolejne jej stadia.

– Philip – powtorzylem – ma dopiero trzynascie lat.

– Nikt sie nie spodziewa, ze wskoczy pan prosto w tego rodzaju prace. Jak pan sam powiedzial, jest pan nieprzygotowany. Zanim dostanie pan jakies zadanie, przejdzie pan co najmniej roczne przeszkolenie.

Вы читаете Dreszcz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×