Dick Francis

Dreszcz

For Kicks

Przeklad: Aniela Tomaszek

1

Hrabia October wjechal w moje zycie bladoniebieskim holdenem, ktory pamietal lepsze czasy. W slad za nim wjechaly tez niebezpieczenstwo i smierc.

Idac przez maly padok w strone domu zauwazylem samochod skrecajacy w brame wejsciowa i niechetnym wzrokiem obserwowalem jego manewry na naszym krotkim prywatnym podjezdzie. Akwizytor – polysialem – obejdzie sie bez niego. Niebieski samochod zatrzymal sie miekko pomiedzy mna a moimi frontowymi drzwiami.

Wysiadl z niego mezczyzna wygladajacy na okolo czterdziesci piec lat, sredniego wzrostu, solidnie zbudowany, z duza, ladnie uksztaltowana glowa i gladko przyczesanymi brazowymi wlosami. Mial na sobie szare spodnie, elegancka welniana koszule, ciemny dyskretny krawat i oczywiscie trzymal w reku nieodlaczna aktowke. Z westchnieniem przechylilem sie przez ogrodzenie padoku, by odeslac go tam, skad przyjechal.

– Gdzie moge znalezc pana Daniela Roke? – zapytal.

Glos Anglika nawet dla mojego niewprawnego ucha zabrzmial echem drogich szkol: sposob bycia nieznajomego odznaczal sie takze jakims subtelnym autorytetem, nie pasujacym do komiwojazera. Przyjrzalem mu sie nieco uwazniej i zdecydowalem jednak nie mowic, ze nie ma mnie w domu. W koncu, mimo tego samochodu, mogl to nawet byc przyszly klient.

– To ja – powiedzialem, nie akcentujac zbyt radosnie tego stwierdzenia – jestem Daniel Roke.

Zaskoczony, zamrugal powiekami.

– O – rzekl bezbarwnie.

Bylem przyzwyczajony do takiej reakcji. Nie moglem odpowiadac niczyjemu wyobrazeniu o wlascicielu dobrze prosperujacej hodowli koni. Po pierwsze wygladalem zbyt mlodo, choc wcale sie tak nie czulem, a poza tym – jak mowila moja siostra Belinda – nieczesto mozna spotkac biznesmena, ktorego latwo wziac za wloskiego wiesniaka. Rozkoszna dziewczyna, ta moja siostra. A to wszystko dlatego, ze mam zoltawa skore, ktora latwo sie opala, czarne wlosy i brazowe oczy. Poza tym tego dnia mialem na sobie najtansza, najbardziej poszarpana pare dzinsow, jaka posiadalem, nie wyczyszczone buty do konnej jazdy i nic ponadto.

Zajmowalem sie klacza, ktora zawsze miala trudnosci z wydawaniem na swiat zrebiat; nie jest to czyste zajecie, wiec bylem ubrany odpowiednio do okazji. Wynikiem wysilkow – moich i klaczy – byla cherlawa zrebica z przykurczonym sciegnem w przedniej nodze i prawdopodobnie w tylnej rowniez, co oznaczalo koniecznosc operacji i wydatki wieksze niz warta byla sama klaczka.

Moj gosc przez chwile przygladal sie porzadnym padokom zamknietym bialymi ogrodzeniami, podworzu stajennemu w ksztalcie litery L i rzedowi cedrowych boksow, gdzie na slomie lezal moj biedny maly zrebaczek. Cala hodowla wygladala na bardzo dobrze utrzymana, i w istocie taka wlasnie byla, pracowalem nad tym bardzo ciezko, dzieki czemu moglem zadac stosunkowo wysokich cen za konie.

Przybysz przeniosl wzrok na rozlegla zielononiebieska lagune po lewej stronie, pokryte sniegiem wierzcholki gor wyrastajace niespodziewanie na jej krancu. Szczyty wienczyly kleby chmur podobne do pioropuszy. Dla jego nieprzyzwyczajonych oczu byla to niewatpliwie wspaniala sceneria.

Dla mnie byly to po prostu sciany.

– To zapiera dech – rzekl z uznaniem. Po czym odwracajac sie do mnie zaczal gwaltownie, nie bez pewnego wahania w glosie: – Ja… ee… slyszalem w Perloomie, ze pan… to znaczy… ze ma pan chlopca stajennego, Anglika, ktory… eee, chcialby wrocic do domu. – Przerwal i zaczal znowu: – To moze wydawac sie zaskakujace, ale w pewnych okolicznosciach, jezeli on bedzie sie nadawal, bylbym sklonny oplacic jego podroz i zatrudnic go tam, po drugiej stronie… – Znowu zamilkl.

Pomyslalem, ze jest malo prawdopodobne, by w Anglii tak bardzo brakowalo chlopcow stajennych, ze trzeba ich rekrutowac az w Australii.

– Moze zechce pan wejsc do domu? – zaproponowalem. – I wyjasnic blizej, o co chodzi?

Wszedlem pierwszy i uslyszalem okrzyk zachwytu za moimi plecami. Ten pokoj na wszystkich naszych gosciach wywieral wrazenie. Wielka plaszczyzna okna zamykala niby w ramach najbardziej widowiskowa czesc laguny i gor, ktore wydawaly sie stad znacznie blizsze, a mnie rowniez zdawaly sie bardziej wspaniale. Usiadlem na starym drewnianym bujanym fotelu tylem do okna wskazujac gosciowi wygodny fotel z widokiem na gory.

– Pan… – zaczalem.

– October – rzekl swobodnie – i nie pan. Hrabia.

– October? Tak jak nazwa miesiaca? – Wlasnie byl pazdziernik.

– Jak nazwa miesiaca – potwierdzil.

Przyjrzalem mu sie z zaciekawieniem. Niezupelnie tak wyobrazalem sobie hrabiego. Wygladal jak trzezwy prezes jakiejs spolki na urlopie. I wtedy uswiadomilem sobie, ze przeciez nie ma zadnych przeszkod, zeby hrabia byl rownoczesnie prezesem jakiejs spolki, i ze prawdopodobnie niektorzy z nich tym sie wlasnie zajmuja.

– Przyjechalem tutaj pod wplywem impulsu – powiedzial jakos bardziej skladnie. – I wcale nie jestem pewny, czy to w ogole mialo sens. – Przerwal, wyjal mechanicznie zlota papierosnice i zbieral mysli zapalajac zapalniczke. Ja czekalem. On usmiechnal sie przelotnie. – Moze lepiej zaczne od tego, ze przyjechalem do Australii w interesach, mialem sprawy w Sydney, a tutaj do Snowies przyjechalem na zakonczenie prywatnego objazdu waszych glownych osrodkow wyscigowych i hodowlanych. Jestem czlonkiem komitetu, ktory zarzadza wyscigami konnymi w Anglii, i oczywiscie wasze konie ogromnie mnie interesuja. Kiedy jadlem obiad w Perlooma – kontynuowal, mowiac o naszym najblizszym miescie, oddalonym o pietnascie mil – rozmawialem z czlowiekiem, ktory zauwazywszy moj angielski akcent powiedzial, ze jedyny Anglik (procz mnie), jakiego zna, to chlopiec stajenny, ktory pracuje u pana, i jest na tyle glupi, ze chce wracac do domu.

– Zgadza sie – przyznalem. – To Simmons.

– Tak, Arthur Simmons. Co to za czlowiek?

– Bardzo dobry przy koniach – powiedzialem. – Ale chce wracac do Anglii tylko wtedy, kiedy jest pijany. A upija sie zawsze w Perloomie. Tutaj nigdy.

– To znaczy, ze gdyby mial okazje, nie pojechalby?

– Tego nie wiem. To zreszta zalezy, do czego jest panu potrzebny? Zaciagnal sie papierosem, strzasnal popiol i spojrzal w okno.

– Rok czy dwa lata temu mielismy sporo klopotow z dopingiem na wyscigach konnych – powiedzial nagle. – Bardzo duzo klopotow. Byly procesy i wyroki skazujace, rygorystycznie wzmocniono ochrone stajni, zwiekszono czestodiwosc badan moczu i sliny. Zaczelismy sprawdzac cztery pierwsze konie w wielu wyscigach, aby zapobiec dopingom zwyciezcow, i kazdego podejrzanego przegranego faworyta, na antyzwycieski doping. Od czasu wprowadzenia tych nowych zasad wyniki niemal wszystkich testow okazaly sie negatywne.

– To wspaniale – rzeklem, niezbyt zainteresowany.

– No, niezupelnie. Ktos wynalazl narkotyk, ktorego nasi analitycy nie sa w stanie wykryc.

– Nie wydaje sie to mozliwe – powiedzialem uprzejmie. Popoludnie umykalo bezpowrotnie, a mialem jeszcze duzo roboty.

Wyczul moj brak entuzjazmu.

– Bylo dziesiec takich przypadkow, wszystkie zwycieskie. Dziesiec, co do ktorych mielismy pewnosc. Konie wygladaly podejrzanie podniecone. Ja sam ich nie widzialem, ale testy nie wykazaly niczego. – Przerwal na chwile. – Doping prawie zawsze odbywa sie w stajni – dodal znow przenoszac na mnie wzrok. – To znaczy, zawsze sa w to w jakis sposob zamieszani chlopcy stajenni, wystarczy tylko, ze wskaza komus, ktory kon stoi w ktorym boksie.

Вы читаете Dreszcz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×