potokiem obelg. Setnie sie ubawilem. Pamietam, jak dokuczalem mojemu opiekunowi, zabierajac mu smieszne stare kawalki skory, ktore nakladal na stopy, i uciekajac przed nim, dopoki sie nie poddal wyczerpany. Przysuwalem sie wowczas w jego strone, kladlem skory przed nim ze szczesliwym usmiechem i zwiewalem z nimi ponownie, zanim mial szanse je chwycic. Pamietani cudowne kaski, ktorymi mnie karmiono, jedzenie, ktorego kosztowania najpierw odmawialem, poniewaz bylo niesmaczne, lecz kiedy skurcze glodowe przezwyciezaly moj wstret, zjadalem je z rozkosza, mlaskajac glosno i sliniac sie obficie. Pamietam koc, ktory dopoty gryzlem i deptalem, dopoki nie zamienil sie w wystrzepiona stara scierke, ale z ktorym za nic nie chcialem sie rozstac. Moja ulubiona kosc, ktora ukrylem pod krzewem rosnacym za lata zieleni, tuz za nasza przezroczysta sciana. Wszystko to przypominam sobie dosc mgliscie, ale z nostalgia i czuloscia.
Podejrzewam, ze bylem znerwicowanym szczeniakiem, ale i ty bylbys taki, gdybys przeszedl przez to co ja. Co, zreszta, moze i tobie sie przytrafic.
Nie jestem pewien, jak dlugo mieszkalem z olbrzymem i jego towarzyszka – sadze, ze co najmniej trzy lub cztery miesiace. Byl to zwyczajny psi zywot – moje ludzkie zmysly jeszcze sie nie przebudzily, ale gotowe byly przy najmniejszym impulsie przedrzec sie na powierzchnie psiej swiadomosci. Zadowolony jestem, ze moglem przyzwyczaic sie do mojej nowej powloki, zanim poznalem przerazajaca prawde. Nastepne stadium nie bylo odlegle, a ja, oczywiscie, bylem na nie calkowicie nie przygotowany.
Przypuszczam, ze pozbyto sie mnie dlatego, iz nie sposob bylo ze mna wytrzymac. Wiem, ze olbrzym lubil mnie, nawet kochal na swoj sposob. Ciagle jeszcze pamietam jego czulosc, po dzis dzien czuje jego dobroc. W tamte pierwsze, wypelnione groza, noce – gdy wylem w ciemnosci z tesknoty za rodzenstwem i matka – bral mnie do swego legowiska. Spalem na podlodze kolo niego, ku wielkiemu niezadowoleniu jego towarzyszki, zwlaszcza gdy znajdowala rankiem mokre plamy i rozproszone miekkie, lepkie kopczyki na gabczastej podlodze. Wydaje mi sie, ze to wlasnie od poczatku nastawilo ja do mnie wrogo. Nasze stosunki nigdy nie wyszly poza faze wzajemnej ostroznosci. Mysle, ze najtrafniejszym stwierdzeniem bedzie, iz traktowala mnie po prostu jak psa.
Slowa byly wowczas dla mnie jedynie pozbawionymi znaczenia dzwiekami, ale juz wtedy wyczuwalem ich podklad emocjonalny. Nie klopoczac sie zrozumieniem, czulem, ze stanowie w tej rodzinie namiastke czegos innego. Latwo domyslic sie, czego. O ile pamietam, byla to dojrzala, samotna para. Po odglosach, ktore do siebie wydawali, mozna bylo stwierdzic, ze olbrzyma przepelnia wstyd, a jego towarzyszka szydzi z niego. Jako szczeniakowi i tak nie bylo mi latwo, a atmosfera panujaca miedzy nimi wcale nie pomagala w osiagnieciu rownowagi emocjonalnej. Bez dwoch zdan, marnie sprawdzalem sie jako namiastka. i dlatego pewnego dnia znow znalazlem sie wsrod swoich towarzyszy.
Moim drugim domem bylo schronisko dla psow.
Tam wlasnie nastapil przelom.
Rozdzial czwarty
Przebywalem w schronisku mniej wiecej tydzien, calkiem szczesliwy w towarzystwie moich nowych przyjaciol, choc niektorzy z nich byli dosc obcesowi. Karmiony bylem w miare niezle (trzeba bylo jednak walczyc o pozywienie; klasyczny przyklad walki o dominacje w zwierzecym stadzie) i bardzo dobrze o mnie dbano. Wielkie dwunogie zwierzeta przez wieksza czesc dnia przechadzaly sie przed nami, przywolywaly nas, wydawaly idiotyczne, gruchajace glosy, po czym wskazywaly na ktoregos z nas. Pewien starszy pies powiedzial mi, ze stworzenia te nazywaja sie ludzmi i to one wszystkim rzadza. Wladaja calym swiatem. Kiedy zapytalem, czym jest swiat, odwrocil sie z niesmakiem i podbiegl do ludzi, wytykajac nos przez siatke ogrodzenia w wyrazie holdu. Wkrotce dowiedzialem sie, ze to zawodowiec w grze o wybor psa do opieki, nie pierwszy raz bowiem znajdowal sie w schronisku. Dowiedzialem sie rowniez, ze lepiej byc wybranym przez ludzi, bo w przeciwnym wypadku w koncu moga przyjsc po ciebie bialoskorzy, nad ktorymi wisiala won smierci.
Co bardziej doswiadczone psy opowiadaly mi, ze ludzie potrafia w dowolnej chwili zrzucac z siebie skore, poniewaz jest ona martwa jak ta, ktora wisiala na mojej szyi, ze tak jak my dziela sie na samce i samice, a swoje szczeniaki nazywaja dziecmi. Jesli powtarzaja do ciebie pewien dzwiek, czasami szorstko, a czasami laskawie, jest to prawdopodobnie twoje imie. Jesli jestes posluszny, potrafia zywic cie i opiekowac sie toba. Bardzo dawno temu nauczyli sie chodzic na dwoch lapach i od tamtego czasu czuja sie lepsi. Sa troche glupi, ale potrafia byc bardzo dobrzy.
Potrafia zabic kazde zwierze, nawet wieksze od siebie. I to czyni ich panami swiata.
Dowiedzialem sie, ze jestem mieszancem, czyli inaczej mowiac, kundlem. Psy naturalnie nie maja zadnego systemu klasowego, ale poszczegolne rasy odznaczaja sie roznymi cechami. Labrador mysliwski jest na przyklad lagodny i inteligentny, podczas gdy chart jest zazwyczaj porywczy i nieco neurotyczny, zawsze ma w pogotowiu cieta replike. Dziwne, ze psy wiedza, do jakiej rasy naleza: terier wie, ze jest terierem, a spaniel spanielem. Jednakze szkocki terier nie wyczuwa roznicy miedzy soba a airedalem, cocker-spaniel nie wie, ze rozni sie od spaniela odmiany clumber. Nie sa to roznice na tyle istotne, by zwracac na nie uwage.
Nauczylem sie tez, ze im wiekszy pies, tym z zasady jest lagodniejszy. Najwiecej halasu robi zawsze psi drobiazg. Wowczas do niego wlasnie, sie zaliczalem.
Wylem, by dostac swoj jedyny w ciagu dnia posilek, skamlalem przestraszony nocnymi ciemnosciami, nekalem glupsze psy, chandryczylem sie z silniejszymi. Warczalem i zgrzytalem zebami na wszystko, co mnie denerwowalo, a czasami bardzo rozgniewany gonilem za dluga rzecza, ktora zawijala sie z tylu mojego ciala (nigdy jej nie zlapalem i dosc dlugo trwalo, nim pogodzilem sie z tym, ze nigdy mi sie to nie powiedzie). Draznily mnie nawet pchly i gdy widzialem, ze jakas skacze po grzbiecie towarzysza, rzucalem sie za nia, przyszczypujac mu skore. Robil sie zwykle wtedy niezly rejwach i bialoskory wylewal studzaca temperamenty zimna wode na nasze klebowisko.
Wkrotce zostalem zakwalifikowany jako rozrabiaka i czesto separowano mnie w oddzielnej klatce. Stawalem sie przez to jeszcze bardziej ponury i drazliwy. Doszedlem do przekonania, ze nikt mnie nie kocha. Ludzie sobie w ogole nie uswiadamiali, jakie mam problemy!
Problemy te oczywiscie tkwily we mnie zagrzebane bardzo gleboko. Toczyl sie tam niezwykly konflikt. Wiedzialem, ze jestem psem, a jednoczesnie zmysly, instynkty – nazwij to intuicja – podpowiadaly mi, ze kiedys bylo inaczej. Uswiadomilem to sobie pewnej zimnej, wypelnionej snami nocy.
Spalem na skraju grupy wlochatych cial, ktore spychaly mnie od siebie – nie bylem wowczas najpopularniejszy wsrod innych psow – a glowe przepelnialy mi dziwne obrazy. Otoz bylem wysoki, niepewnie balansowalem na dwoch lapach, a glowe mialem na tym samym poziomie co ludzie. Widzialem, ze idzie w moja strone czlowiecza samica, ktorej twarz promieniowala cieplem. Z jej ust wydobywaly sie mile dzwieki. Zdawalo mi sie, ze ja znam. Zamachalem ogonem, co sprawilo, ze o malo sie nie przewrocilem. Uslyszalem lagodny, znajomy mi dzwiek z jej ust ulozonych w osobliwe kolko. Jej glowa znajdowala sie zaledwie o centymetry od mojej. Zblizala sie coraz bardziej. W koncu zetknela sie z moja. Wysunalem jezyk i polizalem ja po nosie.
Odsunela sie ode mnie, mimowolnie wydajac cichy okrzyk. Po zapachu ciala, ktory nagle doszedl moich nozdrzy, stwierdzilem, ze jest zaskoczona. Jeszcze bardziej sie zdziwila, gdy zaczalem ziajac i szybciej wymachiwac ogonem. Cofnela sie, a ja podazylem za nia niepewnie na dwoch lapach.
Zaczela przede mna uciekac. Chcac za nia pogonic, musialem opasc na przednie lapy. Glowe przepelniala mi kakofonia dzwiekow, feeria kolorow i kompozycja roznych zapachow. Wszystko bylo chaosem, wszystko pograzone bylo w zamecie. Przede mna pojawily sie inne ludzkie twarze. Jedna z nich nalezala do malutkiego, przeslicznego zenskiego ludzia-dziecka. Potarla glowke o moj leb, po czym wspiela mi sie na grzbiet, kopiac mnie po bokach. Zaczelismy baraszkowac na zielonej istocie. Czulem, ze pekne z radosci. Potem niebo zasnula ciemnosc. Inna twarz. Plonal na niej gniew. Zniknalem i znalazlem sie w kojcu. Na targu. Potem znalazlem sie wsrod jakichs cial, ktore zamarly i staly sie lodowato zimne. Nalezaly do psow, ktore pootwieraly oczy i wpatrywaly sie we mnie.
Pozniej zapadla absolutna ciemnosc.